|
Stany gen(d)eralneKiedy przeanalizujemy miniony rok w polskim Kościele, to okaże się, że działo się w nim właściwie wszystko oprócz tego, co powinno być jego główną treścią. Miał to być bowiem Rok Wiary i wielu wiernych na pewno tak go przeżyło. Wydarzenia towarzyszące sprawiły jednak, że w mediach o wierze samej w sobie było najmniej.
Zaczęło się od niespodziewanej abdykacji Benedykta XVI i powołaniu na Tron Piotrowy kardynała z Argentyny. Franciszek najpierw został przyjęty przez mainstream niechętnie (że wspomnę panią z teatru w Poznaniu, która wulgarnie wyraziła swoje niezadowolenie), ale prędko okazało się, że naszym mediom pasuje idealnie. Po pierwsze dlatego, że nie jest z Polski ani nawet z Europy, zatem trudno go powiązać z bł. Janem Pawłem II czy z Benedyktem XVI. Po drugie - zaczął głosić hasła nad wyraz popularne (na czele z ułatwieniem dostępów do sakramentów dla ubogich wiernych), demonstrować swoją niechęć do przepychu i w ogóle produkować idealny szeroko rozumiany PR. No i po trzecie - pojawiło się doskonałe pole do ukazania polskiego katolicyzmu jako zjawiska kompletnie marginalnego na tle reszty Kościoła, a do tego pełnego patologii, jakiej nigdzie indziej nie uświadczysz.
Powiedzmy sobie szczerze - pewne podstawy ku temu rzeczywiście były. Pisałem o tym w kwietniu 2012 roku w tekście "Głos wołającego o oczyszczenie" (zobacz: )
. Przez to, że Kościół nie przeszedł poważnej lustracji, utrwaliła się w nim pewna hierarchia, w której nie zawsze jest miejsce na prawidłowe załatwianie spraw - w tym także tych bolesnych. Tak było choćby w kwestii abp Wielgusa i tak jest w przypadkach księży-pedofilów. Zaznaczmy jednak, że Kościół wcale nie jest tu wyjątkiem, bo rzetelna lustracja nie odbyła się praktycznie w żadnej kluczowej grupie zawodowej w Polsce, przez co układy oparte na patologicznych strukturach wciąż mają się dobrze. Nie zmienia to faktu, że Kościół do tematu powinien podejść z należytą powagą i ostrożnością. Na pewno jej przejawem nie była słynna już wypowiedź abp Michalika.
Efekty tej lekkomyślności są dużo poważniejsze niż się kościelnym hierarchom wydaje. Wystarczy przejrzeć fora internetowe, by stwierdzić, że o ile jeszcze niedawno posty antykatolickie stanowiły ledwie ułamek tych antyklerykalnych (których też było znacznie mniej niż obecnie), tak teraz jest dużo gorzej. Wyzywani są już nie tylko biskupi i pomniejsi księża. Pomyje spływają nawet na samego Jana Pawła II, który - wedle dominującej narracji - był obrońcą pedofilów, złodziejem, celebrytą uwikłanym w rzekomo stale tuszowane skandale obyczajowe, który w dodatku zasług w obaleniu systemu komunistycznego nie miał żadnych. Podejrzewam, że niedługo pojawią się "materiały dowodowe" świadczące o tym, że papież (nazywany już po prostu Wojtyłą) sam był aktywnym pedofilem, a w dodatku współpracownikiem SB (a może nawet jeszcze UB). Skoro więc opluliśmy już wszystko co kościelne, możemy jawnie pluć na wiernych, a przynajmniej nazywać ich głupimi hipokrytami bijącymi żony po przyjściu z miejsc kultu do domu. Lada moment przyznawanie się do wiary i jej publiczne praktykowanie rzeczywiście może się stać aktem odwagi.
Sami ludzie też czują się ogłupieni, czego dowodem była ostatnia Niedziela Świętej Rodziny, podczas której w kościołach odczytano list Episkopatu dotyczący ideologii gender. Tego, że niektórzy ludzie będą wtedy wychodzić ze świątyń, w zasadzie mogłem się spodziewać, bo zdążyłem przywyknąć do jednostek, którym się pogląd Kościoła na obecne "nowinki" nie podoba. I tak wychodzących nie było tylu, ilu się spodziewałem, a przynajmniej tak było na mszy, w której uczestniczyłem. Gorzej, że niespodziewanie wiele osób stwierdziło później, iż list był nieodpowiedni do okazji, bo był "za trudny", zawierał wyrazy, które trzeba dzieciom tłumaczyć (chodziło głównie o "seks"), a w ogóle to ludzie chcieli posłuchać o recepcie na życie w biedzie, bezrobociu i innych problemach, jakimi żyje polska rodzina. Innymi słowy - Kościół zajmuje się głupotami, zamiast skupić się na sławetnej "ciepłej wodzie w kranie", która dla większości jest najważniejsza.
Szanowni Państwo, pierwotnie miał to być właśnie tekst o moim poglądzie na gender. Poglądzie, który jest negatywny, bo od dawna twierdzę, że prawdziwą władzę nad ludźmi ma ten, kto kształtuje w nich pojęcia. A gender to nic innego, jak znaczne przeinaczenie podstawowych pojęć, na których opiera się ludzkość, gdyż tożsamość płciowa jest sprawą zasadniczą. Powiedziałbym nawet, że na niej opiera się postęp każdej cywilizacji i wszelkie machinacje w tym obszarze są ogromnie niebezpieczne. Ergo - reakcja Kościoła żadną miarą nie jest dla mnie przesadą, a im wcześniej zacznie się jasno mówić o gender i ukazywać to nie jako tylko jedną z wielu nauk, tym lepiej. Chodzi mi jednak o coś głębszego, czyli odpowiedź na kluczowe pytanie - po co nam Kościół? Po co nam ta instytucja, skoro dziś wiele osób pokazuje, że jeśli nawet wierzy, to prywatnie w swoim domu? Po co nam Kościół, skoro można sobie radzić bez niego?
Według mnie jednak radzić bez Kościoła sobie nie można. I nie mam tu na myśli jedynie wiary jako takiej, lecz podstaw funkcjonowania całego Narodu. Niezależnie bowiem od tego, co głosi Twój Ruch i inni antyklerykałowie (w najłagodniejszym przypadku) Kościół Naród jednak - zwłaszcza w ostatnim stuleciu - spajał. I to On był najważniejszym podmiotem, dzięki któremu poprzedni ustrój udało się rozmontować i obie okupacje XX wieku przetrwać. Nie trzeba być członkiem Kościoła, ale powinno się Go przynajmniej szanować. Miejmy więc to na uwadze zanim zaczniemy domagać się odgórnego nakazu sprzedaży wotów kościelnych na tzw. cele charytatywne.autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2014-01-08 przeczytano: 4241 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|