|
Sprawiedliwość społecznaPodobno Pan Bóg tylko dlatego nie zsyłał kolejnych potopów na krnąbrną ludzkość, że przekonał się o całkowitej bezskuteczności pierwszego potopu.
Coś musi być na rzeczy, skoro również św. Faustyna Kowalska zanotowała w swoim "Dzienniczku" jak to pewnego razu Pan Jezus opowiadał jej, w jaki sposób postępuje z zatwardziałymi grzesznikami.
Upominam ich - mówił - głosem sumienia, upominam ich głosem Kościoła, zsyłam na nich przygody mogące doprowadzić człowieka do opamiętania, a kiedy nic nie pomaga - spełniam wszystkie ich pragnienia.
Te słowa uświadamiają nam, jak wiele naszych pragnień musi być nie tylko niemądrych, ale wręcz niebezpiecznych dla nas samych. Wspominał o tym zresztą i Platon, wołając: "nieszczęsny, będziesz miał to, czegoś chciał!"
Do takich pragnień należy niewątpliwie sprawiedliwość społeczna. Z pozoru nie wydaje się ona niczym szkodliwym, ani tym bardziej niebezpiecznym. Przeciwnie - wydaje się spełnieniem ideału w stosunkach między ludźmi.
Jednak po bliższym oglądzie dostrzegamy w niej niepokojące szczegóły, w których, jak wiadomo, tkwi diabeł. Niepokoi już sama nazwa: sprawiedliwość społeczna. Dodany do rzeczownika przymiotnik wskazuje, że sprawiedliwość społeczna musi czymś istotnym różnić się od sprawiedliwości zwyczajnej, bo w przeciwnym razie mówilibyśmy po prostu o sprawiedliwości.
A cóż takiego może się w sposób istotny różnić od zwyczajnej sprawiedliwości? Najprędzej niesprawiedliwość, czyli jej przeciwieństwo? A to ci dopiero siurpryza! Czyżby sprawiedliwość społeczna była rodzajem niesprawiedliwości?
Sprawiedliwość została zdefiniowana przez starożytnego prawnika rzymskiego Ulpiana, jako "niezłomna i stała wola oddawania każdemu tego, co mu się należy".
No a sprawiedliwość społeczna? Różni się od zwyczajnej sprawiedliwości tym, że o ile u Ulpiana mówimy o każdym z osobna, to w przypadku sprawiedliwości "społecznej" mamy do czynienia nie z jednostkami, a z grupami ludzkimi.
W przypadku sprawiedliwości społecznej mówimy o interesach grupowych. Widzimy zatem, ze sprawiedliwość społeczna wymusza na nas kolektywistyczne podejście do rzeczywistości; człowiek przestaje być samodzielną jednostką, stając się tylko fragmentem grupy będącej podmiotem działań sprawiedliwościowych.
No dobrze, ale w takim razie na czym polega sprawiedliwość społeczna? Wszystko wskazuje na to, że w jej przypadku chodzi o wywieranie przez jedna grupę społeczną nacisku na władzę publiczną, by ta stworzyła grupie naciskającej pozory legalności dla rabunku współobywateli.
Wyobraźmy sobie, że wszyscy zarabiający poniżej średniej krajowej skrzykują się w grupę pod nazwą "Róbmy sobie na rękę" i demonstrują przed Kancelarią Premiera, żeby rząd dwukrotnie podniósł im zarobki. Ponieważ uczestnicy związku "Róbmy sobie na rękę" wykonują różne zajęcia, ich żądanie sprowadza się do tego, by rząd zmusił ich kontrahentów do wyższego opłacania ich usług.
W normalnych warunkach, to znaczy przy respektowaniu reguł zwyczajnej sprawiedliwości, ludzie ci musieliby przekonać kontrahentów do wyższego opłacania ich usług. Dlaczego tego nie robią? Prawdopodobnie dlatego, że nie są pewni, czy by się im to udało, tzn. - czy by swoich kontrahentów przekonali.
Wolą zatem przekonywać rząd, który jest partnerem o tyle łatwiejszym, że sam nie ponosi kosztów swojej zgody, a poza tym przemawia do niego argument politycznej korupcji; jeśli zgodzisz się na nasze żądania, będziemy na ciebie głosowali.
Gdyby każdy z uczestników ruchu "Róbmy sobie na rękę" odwiedził swojego kontrahenta i próbował wymusić na nim zapłatę haraczu, zostałby aresztowany za próbę kradzieży zuchwałej, a gdyby groził użyciem przemocy - być może nawet za usiłowanie rabunku.
Nikomu nie przyszłoby też do głowy nazywanie takiej próby wymuszenia praktykowaniem sprawiedliwości. Jeśli jednak zrobi to za pośrednictwem organu władzy publicznej, tzn. jeśli wynajmie sobie ten organ w charakterze pomocnika lub pośrednika - nagle ten sam rabunek zostaje nobilitowany do rangi czynu świętej sprawiedliwości, tzn. pardon - nie "świętej", tylko "społecznej".
Czy jednak rabunek przestaje być rabunkiem jeśli zainteresowany nie dokonał go osobiście, tylko za pośrednictwem wynajętego rabusia? Oczywiście nie, zatem mamy dowód, iż tak zwana sprawiedliwość społeczna jest tylko inną, elegancką nazwą rabunku.
Dlaczego w takim razie cieszy się ona takim uznaniem, a rabunkowe działania, podejmowane w ramach "urzeczywistniania sprawiedliwości społecznej" korzystają z ochrony prawnej?
Przyczyna, jak się wydaje, tkwi w tym, ze we współczesnych państwach, w których korupcja polityczna przestała być patologicznym marginesem, a stała się podstawową zasadą rządzenia, następuje zacieranie związku przyczynowego między rabunkiem współobywateli, a korzyścią rabujących. Rabunkiem współobywateli zajmuje się władza publiczna i ona też rozdziela zrabowane łupy.
To właśnie sprawia, ze wielu ludzi nie potrafi już dostrzec związku przyczynowego. Jak zauważył pewien myśliciel, gdyby ból odzywał się dopiero po roku, znacznie więcej ludzi uderzałoby się młotkiem w palce. Toteż wielu zwolenników sprawiedliwości społecznej twierdzi, ze jest to tylko forma redystrybucji dochodu narodowego.
To akurat prawda. Taka redystrybucja, czyli wtórny podział, jest oczywiście konieczna, ale można dokonywać jej na dwa sposoby: albo pod przymusem i poprzez budżet państwa, albo dobrowolnie i poprzez rynek.
W pierwszym przypadku mamy do czynienia ze "sprawiedliwością społeczną", w drugim - ze zwyczajną.
autor / źródło: Stanisław Michalkiewicz
dodano: 2007-06-07 przeczytano: 2960 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|