|
Moc słowa w "Atramencie dla leworęcznych"Zamojskie Lato Teatralne po raz kolejny przekształciło zamojską Starówkę w miejsce teatralnych spotkań. Płyta Rynku Wielkiego stała się deskami teatru, a malownicze kamieniczki i renesansowe podwórka, gotową scenografią dla odbywających się sztuk.
Renesansowe patio hotelu "Senator" stało się miejscem inscenizacji współczesnej komedii Krzysztofa Niedźwiedzkiego "Atrament dla leworęcznych", wystawionej przez Teatr KTO z Krakowa. Sztuka zrealizowana przy udziale czterech aktorów: Jacka Buczyńskiego, Macieja Małysa, Pawła Rybaka oraz Macieja Słoty, fenomenalnie odtwarzających atmosferę miejsc, w które przenosił nas twórca.
Nie było tu żadnej dosłowności - bohaterów nie da się umieścić w żadnym miejscu ani czasie. Nie wiadomo kim są, ani czym się zajmują, nie wiemy gdzie mieszkają, nie mają nazwisk ani imion. Pojawiają się po prostu na scenie i generują kolejne zdarzenia, wcielając się w wymyślone przez autora postaci.
Odtwarzane scenki obyczajowe pełne są absurdalnego humoru. Czwórka aktorów serwuje widzowi rodzaj zabawy, w której ze zwykłych prozaicznych czynności wydobywa ogromne ilości słownego i sytuacyjnego komizmu. Gra aktorska i niesamowita wyobraźnia aktorów stanowią sedno całej sztuki.
Rekwizytów na scenie za dużo nie ma - są tylko trzy krzesła, stół, wieszak oraz okno z czarną zasłoną. Wszystkie te elementy samodzielnie wniesione na początku sztuki przez aktorów, stanowią scenerię, w której sprawnie przenosimy się ze sklepu do restauracji, z restauracji do sali wykładowej, z sali wykładowej do gabinetu dentystycznego, potem do filharmonii, i w jeszcze inne miejsca, w które z pomocą aktorów poprowadzi widza wyobraźnia.
Spektakl, mimo tej oszczędności w środkach wyrazu, staje się przez to niezapomnianym widowiskiem, a czynne angażowanie wyobraźni widzów w odtwarzane scenki sprawia, że takie spektakle wspomina się bardzo długo.
Najmocniejszą stroną spektaklu jest słowo - pustą prawie scenę zapełniają przemowy aktorów. Przy braku umocowania w rzeczywistości, braku odniesień do czegokolwiek konkretnego, słowo jest czymś, co scala poszczególne scenki w całość.
Czterech mężczyzn żongluje i bawi się językiem, nieustannie przemawiają, przekomarzają się, polemizują - nawet wówczas, gdy ich usta zapchane są przeżuwaną bułką, czy podczas wizyty u dentysty. Słowom nie ma końca, a aktorzy miejscami nawet przestają zwracać uwagę na to, czy ktoś ich rozumie czy nie.
Wszystkie wątki scala w całość jeden rekwizyt - kapelusz. Pojawia się w pierwszym skeczu, jako towar do reklamacji w salonie modysty - kapelusz jest zepsuty, bo miał zarabiać/zbierać po 100 zł dziennie, a tego nie robi. Położony na deskach sceny, leży tam przez cały spektakl. Praktycznie każda scenka w jakiś sposób odnosi się do niego. Aktorzy czasami zastygają w bezruchu i tylko wrzucenie monety do kapelusza jest w stanie poruszyć ją ponownie. Współczesna komedia, współczesne odniesienie - z czegoś i aktor musi żyć.
Spektakl pozornie jest zlepkiem chaotycznie skleconych skeczy. A jednak te przenikające się ze sobą scenki obyczajowe są w stanie przekonać widza, a spektakl "o niczym" wywołuje na widowni salwy śmiechu.
"Atrament...", choć nikt do końca nie wie dlaczego dla leworęcznych, dostarcza więcej absurdalnych sytuacji i minut ciągłego śmiechu, niż niejeden kabaret, a sztuka zdecydowanie jest godna polecenia, zarówno dla praworęcznych, jak i dla leworęcznych. autor / źródło: Renata Bajak dodano: 2009-06-27 przeczytano: 3752 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|