|
Zamojski Wizjoner - rzecz o Marku TerleckimStyczeń. Niedziela. Południe. Ja, sam na sam z obrazami Marka Terleckiego w Biurze Wystaw Artystycznych w Zamościu. Wystawa nosi przewrotny tytuł "Czas odnaleziony". Za chwilę pojawia się artysta; twórca - jak mówi o sobie on sam. O zadaniu pytania mogę tylko pomarzyć. Marek Terlecki to osobowość filozofa - artysta, który nie poddaje się schematom - to przede wszystkim indywidualista.
Z uwagą wsłuchuję się w to, co mówi, z uwagą wpatruję się w jego ruchy. To wszystko razem tworzy fascynujące show, plastyczne show, a może rodzaj artystycznej instalacji.
Marek Terlecki - Moje prace niepokoją. Niektórzy mówią, że gwałcą ich wrażliwość, ustanowiony porządek - bardziej niż telewizja, która rujnuje psychikę. Tak właściwie mówi Henryk Szkutnik, wspaniały, ambitny, malarz. Natomiast jego żona mocno wierzy w to co robię i wiernie mi sekunduje, inaczej nie znalazłbym otuchy, żeby tworzyć.
/W katalogu poświęconym artyście nie znalazłam informacji o jego wykształceniu, chciałam o to zapytać, chciałam zapytać, dlaczego sięgnął po pędzel; chciałam zapytać o korzenie, może geny to sprawiły - artysta uprzedził moje pytanie - przyp. TM/.
Pradziadek trzymał z Żydem karczmę koło Lwowa. Jego żoną była Agnieszka Fałat, siostra Juliana Fałata. Muszę malować, mam tego świadomość.
Chodziłem do Liceum Sztuk Plastycznych, ale mnie wyrzucili w III klasie. Wyrzucili - no to zacząłem malować. Robotnikiem nie zostałem. Inna tradycja mnie niosła. Wujek chrzestny mi wmawiał - Ty masz całą tradycję za sobą, pokolenie artystów i inteligencji. Tak mi wmawiali, więc malowałem.
Od życia nie miałem i nie mam żadnych oczekiwań. Chciałem coś pięknego stworzyć i zobaczyć czy mi się to podoba. Czy jestem hochsztaplerem czy pomazańcem bożym? Jestem samorodkiem.
TM - Czy jest artysta - guru, do którego nawiązuje Pan swoją twórczością, wzoruje się na nim? /sama nie wiem jak udało mi się zadać to pytanie - artysta przystanął, by znowu kontynuować monolog/.
Marek Terlecki - Przywódca, hmm. Pierwszy i jedyny człowiek, który zainteresował się moją twórczością i wmówił we mnie talent to Stanisław Popek. Zawiodłem jego oczekiwania. Wolałem wędkowanie na Łabuńce niż... zdawanie egzaminów. Ale wtedy tak brały liny - tu się artysta rozmarzył.
Urodziłem się w Zamościu. Rodzina moja pochodzi spod Lwowa, z majątku Buczały. Tam toczyła się akcja "Strasznego dworu". Tam też w 1846 r. miała miejsce rabacja galicyjska. Był to bunt chłopów, rabowali dwory i mordowali panów. Dziadek po powstaniu styczniowym ukrywał się Galicji. Ta historia ma odzwierciedlenie w moich pracach z cyklu "Wesele" St. Wyspiańskiego.
TM - Poszukuje Pan korzeni? Jakieś herby się Panu marzą?
Marek Terelcki - Nie tęsknię do niczego. Moim herbem jest obraz. I chociaż wujek wykładał na Uniwersytecie Warszawskim, a rodzina przyjęła tradycyjny model kształcenia, ja szedłem nurtem samokształceniowym.
TM - Totalny luzak z Pana. Jakiś panicz z Pana wyłazi, Panie Marku - udało mi się wejść w słowo mówcy.
Marek Terlecki - Coś w tym jest. Psy na salonach i pewność, która zawsze mi towarzyszyła. Podczas komuny też się nie przejmowałem. Takie przestrzenne kompozycje, jakie oglądaliśmy podczas międzynarodowej wystawy "Miasto idealne" latem 2006, robiliśmy z Henrykiem Szkutnikiem na X Zjazd PZPR, na skwerze koło PZU. Instalacje z drewna i płyty stanowiły fantastyczną rzeźbę. Gdyby komuna dłużej potrwała, to byśmy robili nie takie.
/Wcinam się!/
TM - I gdyby dali takie pieniądze!
Marek Terlecki - Chodziło o formę. Urodziliśmy się tu i tu chcemy tworzyć. Do Polaka komuna pasuje, jak do świni siodło. Zawłaszczyli święte prawo swobodnego wypowiadania się. Dobrze, że to się zwaliło/rozwaliło (...)
Nazywam siebie twórcą. Ktoś mi zarzuca, że jestem malarzem. Tworzę z tego co znajdę, co mi się nadaje do duszy, co oczy oswoją. Moja wystawa zawiera to co przeczuwam, to co zobaczę i przetworzę w coś większego. Trzeba o to dbać. Cywilizacyjnie jesteśmy zaniedbani w całokształcie. Spokój można znaleźć w Niemcach i Francuzach. Najbliżsi są nam Włosi - nie ma w nich pychy.
/Mistrz w opowieści zmierzał w odległym od moich planów kierunku. Postanowiłam pytać, inaczej nigdy się nie dowiem, a po to tu przyszłam/.
TM - Czy Pan odnalazł czas?
Marek Terlecki - Tracę czas, rozmawiając - tu się uśmiechnął. Życie przebiegało szybko. Zajęty byłem wyłącznie dziećmi, domem. Żona lwica szła na łowy - /czytaj do pracy/.
Ta wystawa, to mój czas odnaleziony. Wszyscy mi mówią, że jestem mistrzem czasu utraconego. Nie rozumieli, że tu chodzi o geniusz twórczy. Traktowali mnie jak zwykłego człowieka - /tu również dojrzałam porozumiewawczy uśmiech artysty. Już sama nie wiem, ile w tym prawdy a ile żartu i tego wspaniałego dystansu do siebie/ - i te "wojny kartoflane". Robię wystawę, żeby pokazać, że coś tam robię. Swoją sprawność warsztatową osiągnąłem pod okiem Stanisława Popka. Uzbroił mnie w pewność siebie. Dać komuś pewność to wielka broń przeciwko rzeczywistości, jak była wówczas.
Spotyka mnie milicjant: Zawód? Gdzie pracujecie? Maluję. A wolno tak. Pozwolenie macie? Do pracy byście się wzięli! Bo milicja wtedy regulowała stosunki społeczne. Trochę pracowałem jako "propagandyta". Malowałem hasła, o nic nie walczyłem, płacili.
TM - Z jakich lat pochodzą prace zaprezentowane na wystawie? Widzę tu łuki, arkady?
Marek Terlecki - Są to prace z lat osiemdziesiątych. Byliśmy wszyscy tacy młodzi. Ten obraz nosi tytuł "Fuga". Światło słoneczne padało na łuki zamojskie - stąd skojarzenie. Potem Galeria zamojska reaktywowała plenery. Siedzi człowiek, patrzy w wodę, fala przynosi kolor innego brzegu, plaża jeszcze nie ostygła, ma jeszcze emocje czasu utraconego. Nie jestem malarzem plenerowym. Nie maluję z oka. Obrazy czekają na pojawienie się. Za 3- 4 miesiące stworzyłem obrazy i przygotowałem wystawę - i tak zaczęły się "Szyby zamojskie". To dwojakość widzeń - witryny, lustra wody ... i różny materiał wykorzystany do tworzenia. Wszystkie formy życia są inspiracją - "modelami" duszy twórcy, demonami mojej duszy...
TM - Nietuzinkowy jest ten cykl, coś zupełnie innego ze świata plastyki.
Marek Terlecki - "Szyby zamojskie"- cztery sztuki. Przerwałem to, chociaż to wymaga konsekwencji. Motyw doskonały do rozważań. Po tym poznaje się prawdziwego twórcę, gdy rozwija on myśl napoczętą. Wyszukiwanie jakiegoś kierunku, wyłonienie czegoś istotnego. Nie jest cechą muzyki Bacha wynalazczość, nic nie wynalazł, a jak pięknie zagrał. Ja niczego nie muszę udowadniać, po prostu tworzę. Dla siebie, ludzi, pieniędzy. Nie ma to związku z niczym. Może jest we mnie obawa, wrodzona ostrożność, nie mam w sobie pychy pokazywania. Może zostałem kiedyś speszony w życiu, zrażony do pokazywania swoich prac.
Ktoś mnie pyta: No i jak? Odpowiadam: Nikt mi do życia perfum nie dolewa, jak mi nikt nie nucił, tak nikt mi nie śpiewa" - to ze Snu nocy letniej" Szekspira.
Nie zdecydowałem się powiedzieć: Ja jestem artystą. Oto moje dzieła. Co wy na to?
TM - Możemy pomówić o pracach na wystawie. Jednak się Pan zdecydował na ich pokazanie.
Marek Terlecki - Tą wystawą zobaczyłem, że ten czas się odnalazł. Dzieło sztuki - czas odnaleziony. Na wystawie nie ma tytułów. Osobna poetyką jest zidentyfikowanie obrazu przez widza. Ludzie wywołują cud tworzenia. Obraz z 1985r."Narodziny łzy" - pajęczyna łapie rosę/łzę. To klimaty leśmianowskie, obraz poetycki. Kolejna praca - "Strach". Wiesław Lipiec zrobił fotografię. Zima odchodzi, topi się śnieg, pojawiają się strachy polne niczym jeźdźcy Apokalipsy (cztery konie) - badają grunt, zarażają ogniem, wodą, spiekotą; kładą na szalę wszystko by wytarować, skuć ludzi zależnościami merkantylnymi.
"Klatki na zmysły" to kolejny cykl - to tak jak przewody malarskie, konsekwentnie przeprowadzone, prace doktorskie. Nie poddałem się presji matury. Jedyny egzamin, jaki w życiu zdałem to... na prawo jazdy.
TM - A czy Pan zdał egzamin z życia?
Marek Terlecki - Ja nie wiem czy ja żyję. Żona się tym zajmuje. Wypełniam tylko fragmenty życia, cała moja osoba zajęta jest dziełem.
/Przeczuwałam, że tak będzie. Nie daję za wygraną i pytam/
TM - Pana obrazy, to nie jest abstrakcja.
Marek Terlecki - Abstrakcja realistyczna. Abstrakcjoniści mają spokój. Nikt ich się o nic nie pyta. Chodzi głównie o wywoływanie nastroju, wciągnięcie w typ przeobrażeń. A artyści to śpiewają w telewizorze, mnie interesuje tworzenie, wytwarzanie związków przyczynowo - skutkowych. Jest coś, co wewnętrznie mnie dynamizuje, jest głębszy powód. Chodzi o skompilowanie środków co daje efekt, że jest coś, co zasugeruję a widz to odbierze. Chodzi o płaszczyznę malarską wypełnioną literacko trzema własnościami, którym muszę sprzyjać: oko, myśl i słowo. Wszystkie elementy muszą być spójne, to tworzy opowieść. Twórca powinien "pogadać" obrazem. Powinien stać się Demiurgiem dla widza. Demiurgiem był Picasso, ja trzymam się tego, co powiedział: "Żeby ktoś przyszedł i temu zaprzeczył".
TM - Tryptyk z kubkiem na łańcuchu przyciąga wzrok. Dodane dwa łuki. Jaka myśl?
Marek Terlecki - Artysta spełnia wszystkie funkcje społeczne, cały ból ziemi przechodzi przez niego, jest medium, przez które przepływa istota tego świata. Praca obrazuje kapliczki w Krasnobrodzie, cudowne źródło, ale także stracone płody i defekt serca u dzieci.
TM - Proszę powiedzieć o plenerach im. A. Grottgera w Dyniskach. To Pana pomysł?
Marek Terlecki - Skądże, to ks. Mokrzycki. Zwolniło się miejsce na I Plenerze, miałem czas - to pojechałem. Efekt plenerów imponujący. Dziesięć prac wykonałem po pierwszym plenerze: "Dobry geniusz", "Strefa czasów". Artur Grottger był kronikarzem swojego czasu, piewcą powstania styczniowego. Ja stałem się kronikarzem swego czasu. Swój czas, przełomu XX i XXI w. przekazuję w zaprezentowany sposób, są to cytaty z Grottgera, nawiązują do moich czasów, do naszej współczesnej historii: "Sprawa Popiełuszki - tajne msze", Kopalnia "Wujek", "Pieta katyńska - Jałta", "Kwiat kurhanu". Jest tez Cień sosny" - Grottget cierpliwie czeka na swoją umiłowaną Wandę Mone. Są też prace poświęcone Chopenowi, np. "Księżyc nad Waldemozą". I kolejny cykl obrazów dotyczy "Wesela" St. Wyspiańskiego. Jest "Stańczyk" i "Chochoł". Ja nie interpretuję zjawisk o wymiarze światowym. Moje tematy obejmują polską historię, kulturę i myśli uniwersalne. Tworzę o tym, co mnie otacza, np. "Papież w Katedrze i eksplozja". To wielka troska, troska o Kościół, o rozpad związków. Pokazuję, co się dzieje w sercach ludzi i umyśle.
TM - Obraz mnie poraża. Twórca nie grozi nam jednak palcem, twórca sugeruje i liczy, że ktoś prawidłowo odczyta opowieść. Dla mnie większość obrazów jest przesycona mistyką i bólem. Wielki Komentator - Wizjoner - nasuwa mi się na myśl. Lubię historię Polski, ale nie sądziłam, że jest taka ponura. Obrazy nie pozwalają na obojętność, są przemyślane, z głęboką treścią - mocno refleksyjne. Zgodzę się z opinią, że są traktatami filozoficznymi.
Na wystawie znajduję pracę subtelną, o wielkim ładunku emocjonalnym, pozytywnym - prezentuje żonę artysty z małą córeczką - toż to cały Władysław Tatarkiewicz i jego "Traktat o szczęściu".
Miałam wrażenie, że spotkałam nawet szczęśliwego Artystę?!autor / źródło: Teresa Madej fot. Henryk Szkutnik, WB dodano: 2007-02-02 przeczytano: 5939 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|