|
36 ZLT: Marcin Bartnikowski o rozmowie z widzemZ Marcinem Bartnikowskim reżyserem i aktorem Teatru Malabar Hotel Warszawa/Białystok, który w zaprezentowanym zamojskiej publiczności znakomitym spektaklu "Skrawki" wg "Otella" W. Szekspira wcielił się w rolę Casio - rozmawiam o teatrze, sztuce i widzu.
Teresa Madej - Dlaczego "rozwalił" Pan Kompanię Doomsday. Jakie były tego powody?
Marcin Bartnikowski - Nie "rozwaliliśmy" Kompanii Doomsday. Ona nadal funkcjonuje, choć schyłkowo, to fakt. Zostawiliśmy sobie dwa spektakle repertuarowe "Salome" i "Mewę". Ostatnio graliśmy rok temu, a to dlatego, że skupiliśmy się na nowych rzeczach. Jeśli ktoś zechce zaprosić "Salome" i "Mewę" to też wystąpimy.
Rozeszliśmy się dlatego, że mieliśmy troszeczkę inne pomysły na siebie i na różne rzeczy, które robiliśmy. Doszliśmy do wniosku, że to nie ma sensu, żeby ktoś odziedziczył tę nazwę ponieważ wszyscy włożyliśmy tyle samo pracy. Rozstawaliśmy się w dobrej atmosferze i doszliśmy do wniosku, że możemy to podzielić i zrobić dwie nowe grupy teatralne.
Teresa Madej - To Witkacy stał się inspiracją dla nazwy nowego teatru?
Marcin Bartnikowski - Długo szukaliśmy nazwy dla naszego teatru i nie bardzo wiedzieliśmy co wybrać. Ja uwielbiam Witkacego. Kiedyś robiliśmy sztukę Witkacego i tak nam przyszło do głowy, zupełnie spontanicznie.
Pomyśleliśmy, że to jest dobra energia, dobry tytuł. My lubimy taką literaturę kreacyjną, lubimy dużo absurdu, groteski. To jest taki rodzaj energii pozytywnej, która niesie ze sobą coś więcej. To nie jest farsa, która jest "ha, ha, ha" i "hi, hi, hi". Idziemy do domu i nic nie pamiętamy ze spektaklu. To może być nawet absurdalny śmiech, który każe myśleć.
Teresa Madej - "Skrawki" kończy scena, kiedy aktorzy/duchy bohaterów dmuchają bańki mydlane. Czy to symbol nicości świata?
Marcin Bartnikowski - Nie chciałbym tego wszystkiego dookreślać. My chcieliśmy mówić w sposób jak najbardziej serio o tych namiętnościach, które targają człowiekiem i doprowadzają do ostateczności. I o tym, do czego to zmierza, co w nas jest. To jest bardziej pytanie. Tak też skonstruowaliśmy spektakl, że on nie jest prosty, mówiąc wprost. Ale też po to, aby może komuś "wbić" w głowę jakiegoś gwoździa, by ktoś się zastanowił. Czasami takie spektakle robimy i to jest kwestia rozmowy z widzem. Jedni to zapewne odrzucą, a innych może to zainteresować. Na tym nam zależy by rozmawiać z widzem.
Teresa Madej - Intrygujące, czyli rodzaj "gwoździa", były wprowadzone w "Skrawkach" kody ruchowe aktorów.
Marcin Bartnikowski - My zaczynaliśmy od pracy "po bożemu". Powiedzmy, że wyszliśmy od metody Stanisławskiego rozmawiając o życiorysach postaci. Ja poprosiłem aktorów aby napisali monologi zamiast życiorysów czy kwestionariuszy, jak to się czasem wypełnia.
Potem zaczęliśmy pracować nad kodyfikacją. Aktorzy improwizowali monologi i wykonywali te swoje kody. Chodziło o to, żeby to wmontować w sceny, żeby troszkę charakterystycznie podziałać. Ćwiczebnie posunęliśmy to do psychopatologii, czyli wyostrzyliśmy tak freudowsko. Czyli od Stanisławskiego doszliśmy do Freuda. Byłem tak usatysfakcjonowany tym, co było w improwizacjach, że stwierdziłem, że spróbujemy to zamontować do spektaklu, choć było to tylko ćwiczebnie na początku.
Te monologi maja pewne struktury, one mówią o czymś i są zapisane. Ale nie pozwoliłem aktorom nauczyć się tego zdanie w zdanie. Potem posłużyło nam to do budowania postaci, do budowania sceny, bo nie wszystko jest w tych kodach. To co uruchamia Jago jest w tych kodach, jest związane z tym, co jest wydobyte na światło dzienne.
Teresa Madej - Dziękuję za Szekspira, choć w "Skrawkach". Do zobaczenia za rok.
Marcin Bartnikowski - Jeśli tylko zostaniemy zaproszeni. Dziękuję. autor / źródło: Teresa Madej fot. Renata Bajak dodano: 2011-07-04 przeczytano: 3725 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|