|
Widzowie o "Joannie", czyli egzamin z człowieczeństwaNajnowszy film Feliksa Falka "Joanna", uniwersalne dzieło najwyższej próby, pokazany został w ramach XVII edycji "Sacrofilmu" (26.02.). Widzów zachwyca historia osadzona w realiach II Wojny Światowej, wzrusza postawa bohaterki, na którą los zastawił dramatyczną pułapkę. Tu dobro nie zostało nagrodzone - mówił Feliks Falk na spotkaniu z zamojskimi widzami.
W opowiedzianej w sposób kameralny historii tytułowej bohaterki ratującej żydowskie dziecko w czasie okupacji reżyser i zarazem scenarzysta prezentuje postawę, która musi budzić u widza reakcję. Siła filmu jest tak wielka, że chyba każdy stawia sobie pytanie - jak zachowałby się w sytuacji Joanny?
Jednocześnie obraz przedstawia cały wachlarz postaci w trybach czasu wojny. I ponownie daje do myślenia, że nic nie jest pewne i jednoznaczne aż do momentu weryfikacji. "Tyle wiemy o siebie, ile nas sprawdzono" - pisała Wisława Szymborska.
I Feliks Falk, prawie jak w pokerze sprawdza, choć nie osądza. To widz zdecyduje, kto zdał egzamin z człowieczeństwa, bo wojna nie może przecież usprawiedliwiać wszystkich złych uczynków. Dobro i zło jest tu czytelne. Paradoksem jest, że to dobro i poświęcenie zostało ukarane, i to po kilkakroć.
W opinii reżysera czyn Joanny był odważny i szlachetny. Jego zdaniem, nie było podstaw do oskarżenia kobiety. I co więcej - nikt nie postarał się o minimalne zrozumienie jej zachowania.
"Joanna", uznawana za najlepszy film w karierze Feliksa Falka, choć rozgrywa się w okupowanym Krakowie to stawia współczesne pytania: Kto jest swój, a kto obcy? Zapewne nikt tu nie jest bezwzględnie zły, każdy miałby coś na swoje usprawiedliwienie. Jednocześnie wielki dramat przeżywa bohaterka nie znajdując oparcia u tych, na których mogłaby liczyć. W swoim heroicznym czynie jest samotna. Choć może nie do końca. Paradoksalnie wsparcie przychodzi od tych, którym tak na prawdę nie powinna zaufać. Ten film to dla nas wymiar gorzkiej prawdy o sobie, o drugim człowieku.
Na ulicach i lokalach Krakowa odbywają się łapanki. Życie miasta stwarza pozory normalności. Działają urzędy, funkcjonują lokale i sklepy. W jednej z łapanek aresztowana zostaje matka małej Róży, Żydówka, spędzająca urodziny córki w kawiarni. W chwile przed łapanką, kiedy zainteresował się nią "szmalcownik", wysyła córkę do kościoła. Następnego dnia, śpiącą Różę odnajduje Joanna.
Mąż Joanny nie wrócił z wojny i nie daje znaku życia. Młoda mężatka nie rozpacza, czeka na niego pewna, że wróci. Pracuje, odwiedza rodzinę i modli się. Wielki zasób miłości do męża przelewa na żydowską dziewczynkę, którą ukryła w swoim mieszkaniu, w tajemnicy przed najbliższymi. Widz zauważy, że z czasem nawiązuje się ogromna więź pomiędzy bohaterkami i obecność Róży jest dla Joanny szczęściem, że jest jej potrzebna tak jak ona dziewczynce.
Ale najgorsze dopiero nadejdzie. Będzie się musiała z tym zmierzyć absolutnie sama. Najpierw w osobie wścibskiej gospodyni, braku zrozumienia u najbliższych, potem utraty pracy przez Joannę, wizyty niemieckiej policji jako skutku donosu, że przechowuje Żydów i wreszcie choroby Róży. Teraz napięcie będzie rosło bezlitośnie. Kolejna wizyta niemieckiego oficera, intelektualisty, który zapragnął porozmawiać po francusku i napić się wina w towarzystwie pięknej kobiety jest dla Joanny największym zagrożeniem. W akcie obrony żydowskiej dziewczynki nie waha się i płaci wysoką, jeśli nie najwyższą, cenę oddając się naziście.
Okazuje się jednak, że to Niemiec z tych "dobrych". Nie tylko przesłał Joannie paczkę żywnościową, także zdobył informacje o mężu bohaterki, który zmarł w oflagu. Tragedii nie koniec, choć jej powodem nie są już okupanci lecz polskie podziemie. Napiętnowana za rzekomą zdradę została ogolona i upokorzona. Przeżywa gehennę, ma chwile słabości, nawet odtrąca Różę, i choć wyrzeka się jej matka, nie zapraszając na Wieczerzę Wigilijną, Joanna znajduje siłę aby małą Żydówkę, z pomocą Staszki, współpracownicy z poczty, oddać w bezpieczne ręce sióstr zakonnych.
Teraz, jak wybitnie sugeruje nam Feliks Falk, może wejść na sam szczyt swojej golgoty i umrzeć. Film kończy obraz szczytów górskich zasypanych śniegiem, przez który brnie bohaterka. I znika we mgle. Stało się zło i nie ma jednego winnego. A świat? Świat się nawet nie zatrzymał na jedną chwilę.
W moim przekonaniu, także bez wątpienia Feliksa Falka, ten film może wychowywać, i nie tylko młode pokolenie. Nie jest to uczta dla każdego, ponieważ film stawia wysokie wymagania. Ukazuje coś unikalnego, nad wyraz prawdziwego, że nawet wielki człowiek, zdolny do poświęcenia i męczeństwa, przegrywa w sytuacji odrzucenia przez bliskich i środowisko, bo nie liczy się prawda, liczy się egoizm jednostek. I w tym tkwi uniwersalizm filmu, trudnego i bolesnego dla widza, choć także bardzo wzruszającego.
* * *
Po projekcji "Joanny" reżyser i scenarzysta, filmowy i teatralny, dramatopisarz, artysta plastyk, twórca osławionego Kina Moralnego Niepokoju, nagrodzony za najlepszą reżyserię i scenariusz na 35. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni oraz uhonorowany Nagrodą Rosyjskich Dziennikarzy i Nagrodą Rosyjskich Klubów Filmowych na 33. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Moskwie spotkał się z zamojską publicznością.
- Myślę, że każdy z nas choć raz spotkał się w życiu z taką sytuacją, że ktoś czyni rzeczy dobre a spotyka go za to kara - tak nawiązał do filmu Feliks Falk. Potem głos należał już do widzów, którzy nie tylko dziękowali za niezwykły obraz, także postawili wiele pytań.
Na jedno z nich - dlaczego matka uwierzyła w to co się dzieje z Joanną i odrzuciła ją w przeddzień Wigilii, najważniejszego dnia w roku? - Falk odpowiedział, że mogło się tak zdarzyć. Tu chodzi o aspekt dramatyczny, że nawet matka się od niej odwróciła.
Inspiracją dla scenarzysty i reżysera była przeczytana historia o zniknięciu bohaterki. Bazując na tym fakcie obmyślił całą opowieść. Jak powiedział - współpraca z młodziutką, inteligentną Sarą Knothe układała się dobrze. Mogła pracować 3, 4 godziny, szybko się męczyła, więc ekipa robiła przerwy.
Jeden z widzów oceniając film zauważył, że jest oszczędny w formie i przez to zyskuje na autentyzmie. Końcowa scena jest siłą tego filmu przez to, że ten film zrobiony jest wręcz w akademicki sposób. Feliks Falk podziękował za tę opinię i dodał, że film jest ubogi po to żeby czuło się tę wojnę, jej obecność na każdym kroku.
Padały i inne oceny. - Ten film jest o relacjach a nie o Holokauście. To nie był ogrom strachu tylko po to żeby pokazać co się dzieje teraz i tutaj. Zrobił pan idealny film o nas. Choć byłam sceptyczna nastawiona do filmu to jestem nim pozytywnie zaskoczona - recenzowała młoda dziewczyna.
Na uwagę zasługuje też inna wypowiedź: - Ile tragizmu i dramatu zawarł pan w scenach. Matka odrzuciła córkę w sposób nieludzki, mówiąc jej, że nie ma prawa przyjść na Wigilię, w najważniejszy dzień w roku. To jest tragiczne w skutkach. Donosicielka gospodyni na każdym kroku szukała aby na nią donieść, aby jej zrobić krzywdę. Stosunek Joanny do Róży się zmieniał. Na początku nie bardzo wiedziała co z nią zrobi ale później bardzo się do niej przywiązała. Ile poświęcenia było w tej kobiecie, że oddała się Niemcowi aby ratować to dziecko, nie mając pewności czy jej nie wyda albo nie zastrzeli. Ten dramatyzm został tak bardzo uchwycony, właściwie we wszystkich scenach.
- Ja zakończenie filmu odbieram pozytywnie. Te góry dają siłę, biały śnieg to oczyszczenie. Takich głosów także nie brakowało. Feliks Falk pozostawił bowiem obraz niedopowiedziany. Celowo.
I jak powiedział Feliks Falk na podsumowanie spotkania - bardzo lubi słuchać różnych interpretacji na temat zakończenia filmu. Różnie jest odbieranie i różnie interpretowane. Mnie się podoba to co pani powiedziała. Sam nie odbierałem tego jako pozytywne zakończenie, to jest zakończenie otwarte.
* * *
Na pamiątkę spotkania w Zamościu, organizatorzy XVII "Sacrofilmu" wręczyli Feliksowi Falkowi statuetkę "Brama", wykonaną przez Bartłomieja Sęczawę. autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2012-02-29 przeczytano: 18644 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|