|
Alfabet Pawła Dudzińskiego, cz. IIZawsze łamał konwenanse, przekraczał bariery, zawsze też był i jest szczery do bólu, w sztuce i w życiu. Paweł Dudziński w swojej sztuce wykorzystuje instrumenty, ruch, głos, farbę, własne ciało i umysł. Nie będzie przesady jeśli stwierdzę, że Paweł Dudziński to książę sztuki, nie tylko sztuki intuitywnej.
Mistrzowie
Paweł Dudziński: -Miałem wielu mistrzów. Pierwszymi mistrzami w sensie malarskim byli: Cybis, Monet, czyli impresjoniści. Od tego zaczęła się moja przygoda, czyli kolorystyka, bo malarstwo to jest kolor. Na kółku plastycznym w Zamościu Stanisław Popek przynosił nam mnóstwo albumów. On był zafascynowany tym malarstwem i tę fascynacje mi przekazał. Chodził ze mną Ciepłowski, już nieżyjący, Wiesiek Detko, też nieżyjący, Czesiek Klimek. Taka grupka nawiedzeńców i myśmy pracowali jak dawni mistrzowie - sami sobie robiliśmy farby. Wieczór zaczynał się od sporządzania farbek. Najpierw trzeba było zagotować klajster i mieszało się go z pigmentami w proszku. Potem było malowanie martwej natury i malowanie pejzażu w plenerze. Idolem moim był też Winnetou.
Dlaczego wybrałem rzeźbę? To nie tak, że wybrałem. Cały czas moim marzeniem było malarstwo, ale miałem słabe prace, bo tańcząc w Zespole "Śląsk" namalowałem tylko kilka prac. Poza tym, w zespole poznałem Bożenę i pobraliśmy się. Trzeba było szukać lokum. Ponieważ babcia Bożeny mieszkała w Strzelinie po Wrocławiem - zdecydowaliśmy, że zmienię uczelnię. Siedzę w ogródku przed uczelnią i myślę: - Ku..., znowu ta piep... architektura wnętrz? Fajna, robiłem różne rzeczy, ale to było za mało, to wszystko szło do kosza. To było takie kopanie dołów i zasypywanie.
To była psychiczna tortura.
Drugi mistrz to Antonin Artaud. To był koleś, który skończył w wariatkowie, bo społeczeństwo nie lubi ludzi, którzy odstępują za bardzo od normy. To był kurcze - facet rewolucjonista. On zrewolucjonizował teatr. Kilku wielkich świata teatralnego korzystało z jego dorobku kopiując go, np. Grotowski, i ośmieszając go, twierdząc, że ten Artaud nie przekazał nam żadnej metody artystycznej. Mnie przekazał. Artaud mówił, że teatr powinien być jak dżuma. Możesz wchłonąć bakterię dżumy i być zdrowa. Chodzisz sobie i w pewnym momencie ta dżuma ci wybucha. On tak widział teatr. Zacytuję: Teatr powinien służyć do przecinania społecznych ropni, czyli być czymś w rodzaju katharsis. Aktor spala się na stosie swojej sztuki i jednocześnie daje nam sygnały, tajemne znaki z tego stosu. On sformułował manifest teatru okrucieństwa. Nie, że aktor się nacina czy wywala flaki na scenie. Okrucieństwo miało polegać na traktowaniu siebie: żelazna dyscyplina i dążenie do szczytu formy.
Oczywiście Kantor. Wtedy szalał w Krakowie Kantor. Była jego wystawa obrazów w Krzysztoforach, z naklejonymi rozpier... parasolami. Nie wiem skąd, ale nauczyłem się myśleć logicznie, precyzyjnie. Przyszedł do nas wykładowca na ASP i powiedział: -Ja nie przyszedłem was uczyć matematyki, tylko logicznego myślenia. Jako jedyny na roku miałem piątkę, co dla mojej mamy było szokiem. Trochę mi dała ta architektura wnętrz. To nie można powiedzieć, że wszystko było "be". Tam też było myślenie i projektowanie - jak zaprojektować mebel żeby był funkcjonalny, piękny i konstrukcyjnie poprawny. Albo - jak zaprojektować wnętrze, żeby było przyjazne i funkcjonalne, czy małą architekturę. Proces edukacyjny był bardzo wszechstronny i gruntowny. Ja miałem specjalizację "rzeźba do architektury", czyli projektowanie przedmiotu do przestrzeni i taniec - projektowanie sobą w przestrzeni. Z tańcem butoh zetknąłem się we Wrocławiu.
Moimi mistrzami byli też Japończycy: Kazuo Ohno i Tatsumi Hijikata, prekursorzy tańca botoh. Obaj byli relegowani ze Związku Artystów. Wyjechali na prowincję i założyli swoje pracownie. I cały świat zaczął do nich przyjeżdżać. Są następcy - Daisuke Yoshimoto, u którego byłem na warsztatach. To nadal jest taniec, ale oparty na głębszym wewnętrznym przeżywaniu niż balet klasyczny. Baletu każdy może się nauczyć, bo jest to skodyfikowane. Jest 350 póz baletowych, natomiast taniec butoh jest to struktura otwarta. Nie ma ustalonych reguł, są ogólne, że np. ruch jest zwolniony do maksimum. Pięć minut tańca butoh to tysiąc lat. Widziałaś na scenie, choć to nie był czysty butoh, poszedłem w stronę butoh i pantomimy. To był smutny Pierrot, który przyjechał do Zamościa...
Fortalicje
Paweł Dudziński: -To, co się tu rozwinęło, miało początki jeszcze na studiach. W szkołach - od podstawówki, ciągle tańczyłem w jakimś zespoliku. Cały czas byłem w jakiejś grupie, która coś robiła. Cały czas byłem twórczy i potrafiłem sterować grupą. Po Zespole "Śląsk" chciałem założyć kabaret, ale nie wiedziałem dokładnie o co mi chodzi. Bo rano balet klasyczny, po obiedzie układy taneczne. To kiedy? Ale tuż po studiach powstała Grupa Aktywności Intuicyjnej w Świętochłowicach na Górnym Śląsku (rodzina Bożeny sprzedała domek w Strzelinie i musieliśmy się stamtąd wynieść).
Dudzińska pracowała wtedy w Operetce Gliwickiej. Chciała mieszkanie. A ponieważ gen. Ziętek bardzo lubił Zespół "Śląsk", więc jej odpowiedział: -W Gliwicach dziołcha za rok, ale możesz mieszkać w Świętochłowicach. Ja wtedy nie miałem zatrudnienia. Potem przez rok pracowałem jako projektant obuwia w Chełmku. Z Markiem Żukrowskim i jego żoną oraz Bożeną założyliśmy zespół. Dawaliśmy występy. Marek cały czas jęczał, że w tym kraju nie można robić sztuki. Mówię, co ty p... Założysz się? Zrobimy sztukę i będziemy jeździć po całym kraju, a i za granicę nas wezmą. Zbliżała się rocznica Rewolucji Październikowej, zrobiłem spektakl na ten temat. Jeździliśmy z tym po całym kraju.
Meble
Paweł Dudziński: -Oprócz tego projektowałem wnętrza i meble. Np. zaprojektowałem hol szpitala w Świętochłowicach - podwieszony strop, fotele. Jeden z decydentów mówi do mnie: -Co pan zrobił? To się nadaje na lotnisko w Nowym Jorku, a nie do szpitala. Ja na to: -Jestem ambitny i zrobiłem taki. One nawet w tej chwili, wstawione do jakiejś knajpy na globie - by się obroniły. To był rok 1975.
Do Zamościa wróciłem bo dostałem potężne zlecenie na opracowanie projektu wyposażenia Szkoły Aktywu Partyjnego. Zrobiłem ten projekt. Jako, że obiekt był w lesie, pojechałem "ludowszczyzną". Za tydzień przychodzi list, że jest problem z wykonawstwem. I olśnienie: -To ja mogę to wykonać. A to było zlecenie prawie na milion złotych, to tak jak dzisiaj milion. Kurde, złapałem Pana Boga za nogi! Ale gdzie to wykonać? Pracownia mała, bez okien. Wtedy dowiaduję się, że ojciec kupił dom, stodołę i oborę w Bondyrzu. I nawet drewno. No to mówię: Jadę tam. Dudzińska została na Śląsku, a ja pojechałem i zacząłem szukać stolarzy, żeby mi pomogli to zrobić, a ja będę malował i rzeźbił. Pokazuję im umowę, że mam termin wykonania, za dzień zwłoki płaci się karę. U trzech stolarzy zamówiłem ławy i czekam. Zbliżała się zima. Wkurzyłem się i zrobiłem sam z desek zakupionych przez ojca - nożem myśliwskim, piłą, wiertarką i opalarką do drewna. Opaliłem korę, wyczyściłem szczotką i polakierowałem. Zrobiłem komplet mebli do holu. Był bardzo fajny, przyciemniany. Pierwsza zapłata 75 tys. zł. Już miałem na życie i na dalszą część zlecenia. Ci stolarze przestali robić. Zrobiłem meble do sali kominkowej i głównej. Zapłacili ok. 300 tys. zł i wybuchł stan wojenny. Do tej pory mi się śni, że mam wykonać jeszcze jedną salę. Przerwano umowę. I stąd mój powrót do Zamościa.
Jazz
Paweł Dudziński: -Pojawiłem się w Zamościu i postanowiłem coś zrobić z tym miejscem. Inicjujemy Klub Jazzowy. Na pomysł wpadł Marek Rzeczkowski, także na pomysł "Jazzu na Kresach". Tego media nie podają. Zakładamy zespół jazz klubowy: ja, Dudzińska i Waldek Bochniarz z Lublina. Żeby ten klub zaistniał - występowaliśmy. Nasze występy odbywały się na zasadzie improwizacyjnej i kreacyjnej. Zadałem sobie pytanie - jak długo można ciągnąć tego typu formułę nie powielając się? Okazało się, że to jest metoda genialna, bo wtedy wkracza się na piękną przestrzeń wolności. Nie robiliśmy prób, a za każdym razem ten spektakl był inny. To sztuka performance, która działała poza partyturą. Było ogólne założenie, pomysł, a sztuka miała zaskoczyć samego artystę. Performance polegał też na głębokim wejściu w dzieło, w proces, podobnie jak taniec butoh.
Grupa Aktywności Intuicyjnej to są początki Teatru Performer, która przekształciła się w Grupę Terapeutyczną Performer. Już wtedy wiedziałem kto to był Grotowski. Na studiach we Wrocławiu 1971 - 73 zobaczyłem takie koronowe dzieło Grotowskiego i jego Teatru Laboratorium "Apocalypsis cum figuris". Trzepnęło to mną, bo było to zrobione inaczej, niż funkcjonował teatr. W to byli wpleceni widzowie, aktorzy, nie dysponujący kostiumem teatralnym, byli wplątani wśród widzów. W sztuce chodziło o powrót Chrystusa na ziemię i jego odtrącenie, wyszydzanie. Zacząłem się tym teatrem i Grotowskim interesować, czytać na ten temat.
Marek Rzeczkowski był jednym z moich inspiratorów: -Macie zrobić występ na otwarcie Jazz Klub. -Dobrze, Marku. Tak się porozumiewaliśmy. Nasz zespół można było porównać do Osjanów, tylko oni robili rzeczy muzyczne, a my muzyczne i teatralne. Pojechaliśmy na festiwal do Jeleniej Góry. I tam się zaczęła nasza kariera jako teatru. Od momentu, jak się tu pojawiłem, to tylko układziki, które trzeba było przekraczać i iść swoją drogą. Mówiłem, że skoro są tu młodzi ludzie, szkoła muzyczna, to ściągnijcie stertę nut standardów jazzowych i dajcie tym chłopcom, żeby mieli z czego grać.
Bożena Dudzińska: -To zrobił Marian Szewera. Ucząc w Szkole Muzycznej założył świetny zespół i młodzież grała jazz orleański. Ale niestety, szkoła się na to nie zgodziła.
- My cały czas się rozwijaliśmy i jeździliśmy po Polsce. W końcu trafiliśmy na Jazz Jamboree za sprawą Tomka Tłuczkiewicza, prezesa PSJ. Ukazały się dwie, bardzo ważne dla mnie recenzje. Bardzo pochlebne recenzje, inne zespoły lansowane przez Polskie Stowarzyszenie Jazzowe były krytykowane. Mieliśmy dwa koncerty w Klubie Hybrydy. Rozmawiam z managerem Andrzejem Bykiem, który przyjeżdżał do Zamościa. Co Andrzeju, czytałeś recenzje w "Jazz Epoka" i "Jazz Podium"? -Tak, czytałem. To weźcie nas do PSJ, dajcie trasy koncertowe. Odwrócił się ode mnie. Skoro ja czuję jazz, potrafię zaimprowizować jazzując wokalnie, występujemy na wielkiej imprezie jazzowej i mamy pochlebne recenzje - to niewątpliwie jest to sukces.
Bożena Dudzińska: -Nie jechaliśmy jako przedstawiciele Jazz Klubu, tylko byliśmy już w "Bramie".
"Amrita"
Paweł Dudziński: -Nie są to miłe wspomnienia i nie da się o tym mówić w sposób radosny. Był pomysł, a ponieważ pojawił się fundator, więc pomyślałem sobie, aby skorzystać i zrobić większą imprezę. Gdybym miał więcej pieniędzy, to bym robił częściej tego typu imprezy z moim teatrem. I się stało. Jak mam o tym mówić, kiedy moi kumple po fachu Marek Terlecki i Winek Borowski uniemożliwiali mi to malowanie. Tadzio Rajski, mój kumpel z podwórka - uniemożliwiał mi to malowanie wysyłając ekipę straży miejskiej z pismem od Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, który wcześniej się zgodził.
Bożena Dudzińska: -Nakazywał przerwać robotę i zmyć to, co wcześniej zostało namalowane. To dlatego, że wtedy w Zamościu była Komisja UNESCO i zamościanie nie wiedzieli jak oni to ocenią. Byli przekonani, że skrytykują, bo jak można coś takiego robić. Ale kiedy ci ludzie z Komisji powiedzieli: -Macie bajkowe miasto, a to jest cudowne - to nagle się wszystko odwróciło. Przez pierwsze trzy dni to myśmy malowali od rana do 15-tej. Potem o 15-tej przychodziła straż i zabraniała nam. Zabieraliśmy wszystkie rzeczy do "Bramy", nie zmywaliśmy na szczęście tego, pomimo, że taki był nakaz. Rano znowu było pozwolenie na malowanie, ale myśmy stracili trzy noce. Ci ludzie sami z siebie nie przestraszyli się tego, tylko nie wiedzieli jak zareaguje świat. - No bo jak to? Zabytkowe miasto. A przecież myśmy nie malowali zabytków. Myśmy nie ingerowali w zabytki.
Paweł Dudziński: - Członkowie Komisji malowali z nami, robili sobie zdjęcia. Nie było zagrożenia, przecież wiadomo, że tona farby nie popłynie od razu do kanałów.
Bożena Dudzińska: -Tamtym ludziom się bardzo spodobało. Niemcy jak się dowiedzieli, że to powinno zniknąć do sześciu miesięcy - zapytali: -Jak to? To władze miasta nie zadbały, żeby to była trwała farba? To powinno przynajmniej kilka lat leżeć, bo to coś tak pięknego. Zamościanie czuli to dzieło. Byłam świadkiem, jak jeden kończył palić papierosa i się rozglądał. Kolega mówi: -No co tak patrzysz? -Jakiejś popielniczki szukam. -To przypetuj. -Na obrazie? Ci ludzie docenili, że to nie wypada. Że coś niesamowitego stało się z tym Rynkiem. Artyści mogli uważać, że to nie jest przemyślane i będzie katastrofa ekologiczna. Na początku protestowali, a potem włączali się w nasze koncerty, jak np. Marek Terlecki. Potem to przycichło, bo ludzie już wiedzieli, że świat to pochwala i głupio się jest temu sprzeciwiać. Bardzo duża zasługa Małgosi Bzówki. Od początku malowania "Amrity". Ona sprowadziła radiowców i prezydent Marek Ciastoch udzielił wywiadu. Poszło to w świat. Dostawaliśmy karki z gratulacjami. Cały świat żył tym zamojskim malowaniem.
Szczęście
Paweł Dudziński: -Szczęście, że się stąd wyrwaliśmy (Od 2009 r. Teatr Performer jako Stowarzyszenie Teatr Performer Instytut Sztuki Nowej działa w Wiosce Artystycznej w Lubiążu, założonej przez syna Sambora Dudzińskiego, do której wraz z całą rodzina przeniósł się Paweł Dudziński. - dop. TM).
Bożena Dudzińska: -Ja myślę, że szczęściem Pawła jest rodzina. To jest spotkanie takich ludzi jak Peter Giger, polskich jazzmanów. Możliwość zetknięcia się we Wrocławiu z Grotowskim, rozmowa z Kantorem, kiedy z Teatrem Performer występowaliśmy w Krakowie. To była rozmowa dwóch szefów teatru. Paweł poszedł zaprosić Kantora na nasz spektakl.
Paweł Dudziński: -Moje szczęście to, że mam taką żonę i rodzinę, ale resztę to można wsadzić w d... Szczęściem jest to, że jestem zdrowy, ale dbam o to zdrowie. Zdrowo się odżywiam, mieszkamy w domu z gliny, a glina dodatnio wpływa na człowieka. Mam kontakt z naturą.
Bożena Dudzińska: -I nie ma szefa. Wyniesienie się z Zamościa na pewno ułatwiło nam swobodne oddychanie.
Paweł Dudziński: -Kilka lat pobytu poza Zamościem ozdrowiło mnie do tego stopnia, że się tak wzmocniłem, że mogę tu przyjeżdżać realizując swoje cele, kontynuując mój Festiwal, który wymyśliłem i realizowałem przez 19 lat. Byłbym głupcem, gdybym z tego zrezygnował. Czy jest w Zamościu jakiejś miejsce na Fortalicje?
Rozmowa z Pawłem Dudzińskim odbyła się 4 lipca 2015 r. w Zamościu.
przeczytaj też: autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2015-08-25 przeczytano: 15405 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|