|
Uspołecznianie dzieci, czyli słów kilka o edukacji domowejZ okazji rozpoczęcia kolejnego roku szkolnego "Dziennik Wschodni" chciał w typowy dla siebie sposób (prześmiewczy - nie wprost) przedstawić czytelnikom wiadomość o nauczaniu dzieci w domu. Efekt zdaje się był odwrotny do zamierzonego, ponieważ prawie wszystkie wpisy (oprócz jednego) pod artykułem zamieszczonym w internecie były pozytywne, a wręcz entuzjastyczne. Zresztą o pozytywnym odbiorze przez czytelników pomysłu "uczenia w kuchni" może świadczyć także fakt, że w godzinach "szczytu" tekst został zdjęty...
Chciałbym tutaj odnieść się do najczęstszego zarzutu wobec edukacji domowej, z jakim się spotykam. Jest nim stwierdzenie, że dzieci wychowywane i kształcone poza przedszkolem i szkołą będą aspołeczne. Prawdopodobnie ci, którzy serwują taki zarzut, nie wiedzą, co mówią i gdyby się nad tym dobrze zastanowili, to przestaliby go używać. Skąd wzięło się w naszej terminologii słowo uspołecznienie? Wszystko to za sprawą socjalistów, którzy najpierw zaczęli uspołeczniać gospodarkę, a później ludzi.
Uspołecznienie to nic innego jak wdrażanie obywatela w obowiązującą wizję społeczeństwa, w której wolność nie ma wielkiego znaczenia. I tak obowiązek szkolny, powszechność przedszkola i wspólny model wychowawczo-edukacyjny stały się warunkami niezbędnymi w budowaniu społeczeństwa socjalistycznego. Nie uczęszczając do szkoły człowiek nie ma gdzie się uspołecznić i staje się jednostką niebezpieczną i nieprzewidywalną. Wymyka się ze statystyk. Jest dziki i nieobliczalny. Aż strach pomyśleć, jakie mogłyby być tego konsekwencje społeczne. Dlatego stworzono prawo, które nakazuje karanie nieodpowiedzialnych rodziców, którym przyszedłby do głowy pomysł nieposłania dziecka do szkoły.
Całkiem niedawno, bo za czasów szlacheckich, w Polsce nie było obowiązku szkolnego, ale pojawili się socjaliści, którzy chcieli zmieniać świat na lepszy. Zaczęli wciskać ludziom ciemnotę, że kiedyś szkoła była tylko dla bogaczy, ale oni z tym skończą i dadzą możliwość uczenia się również biednym. Nieważne, że przecież ci bogaci często wcale nie posyłali dzieci do szkół, ale uczyli je sami albo poprzez wybranych przez siebie nauczycieli w domu, podkreślając, że jest to naturalne dla dziecka środowisko do wychowywania i edukacji. Co innego oczywiście młodzież , ale nie o tym teraz mowa, gdyż studia póki co nie są obowiązkowe. Dla ideologów socjalizmu wszyscy są równi, a dzieci są wspólne, czy to się komu podoba czy nie.
Opracowania na temat uspołecznienia z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przedstawiają szkołę jako wspaniałe środowisko wdrażania dziecka w społeczeństwo, gdzie następuje rozluźnienie więzi z rodziną, które już w tym momencie mają zastąpić rówieśnicy oraz nauczyciel w szkole. "W młodszym wieku szkolnym najlepiej (oprócz domu rodzinnego) na uspołecznienie swoich uczniów oddziałują - szkoła i nauczyciel. Szkoła przekazuje im określoną sumę wiedzy, zaszczepia społeczne i moralne zasady postępowania oraz ideały, wyrabia postawy i przekonania. W wyniku nawiązywania w szkole nowych kontaktów społecznych ulegają pewnemu rozluźnieniu więzi dziecka z rodziną. Oddziaływania szkoły, nauczyciela, różnych organizacji dziecięcych są zorganizowane i wynikają z przyjętego programu pracy wychowawczej, której jednym z ważnych celów jest uspołecznienie dziecka wymagające prawidłowego pokierowania procesem socjalizacji."
Szkoła aspiruje do uczenia dzieci zasad moralnych i kanonu postępowania. A co się dzieje, jeżeli rodzice wyznają nieco inne zasady moralne i oceny różnych zachowań? Co wtedy? Albo dziecko zmieni zdanie, albo będzie przeciwstawiało się wykładniom pani w szkole, albo będzie uczyło się stania w szeregu od małego. Będzie żyło w dwóch sprzecznych ze sobą światach: w domu i szkole. Która rzeczywistość weźmie górę, a którą znienawidzi? Która rzeczywistość będzie dla dziecka punktem odniesienia i która będzie mu dawała poczucie bezpieczeństwa? W ten sposób w szkole dziecko uczy się zależności od grupy i nauczyciela. Musi dbać o ich akceptację, a to niszczy jego cechy indywidualne i oryginalność. Szkoła ujednolica ludzi i formuje według określonego przez MEN paradygmacie, który w różnych czasach i przy różnych władzach politycznych był nieco odmienny. A wyznacza go wszechobecna poprawność polityczna. Niektóre dzieci wyjdą z tego zwycięsko i będą wzmocnione walką z głupotą, niemoralną obyczajnością oraz indoktrynacją socjalistyczną, ale inne nie. Walka w życiu wzmacnia, ale czy powinna przyjmować takie rozmiary w tak młodym wieku? W rodzinie więzi między rodzicami a dzieckiem nie zostały jeszcze głęboko zakorzenione, a już serwuje mu się zmianę środowiska. Szkoła staje się gruntem, na którym ma wzrastać, uczyć się, co jest dobre i złe, co jest mądre i głupie, a osobą prowadzącą staje się pani w szkole i rówieśnicy - a nie rodzic. Taka obowiązkowa edukacja to trucizna dla rodziny, zabija więzi rodzinne. Rodzice pełnią tylko rolę inkubatora. Mają jedynie podlewać swoje latorośle, a ogrodnikiem stał się urzędnik państwowy.
Rodzice oddają swoje dzieci do szkół, bo tak trzeba, bo takie jest prawo, bo tak wszyscy robią. A czy rząd mówi, do jakiego zakładu naprawczego musisz oddać swój samochód? Nie! To dlaczego dyktuje warunki w nieporównywalnie ważniejszej materii, strasząc rodziców odpowiedzialnością karną. Bo gdy Twoje dziecko nie będzie zapisane do jakiejś szkoły, to możesz dostać grzywnę, a jeżeli to nie poskutkuje, to na drodze sądowej zostaną zastosowane bardziej radykalne sankcje karne. Czyżbym był niewolnikiem, który ma działać w ściśle określony sposób? Niestety tak!!!
Socjalistom udało się narzucić ludziom pogląd, że społeczeństwo to organizm, który tak jak socjalistyczna gospodarka potrzebuje sternika. Ale że w socjalizmie nic naturalnie nie przychodzi, to trzeba było stworzyć lub wykorzystać już istniejące instrumenty do realizowania socjalistycznych wizji. Należy uczyć ludzi, jak się żyje w społeczeństwie i to najlepiej od małego. A najlepszym do tego instrumentem jest szkoła publiczna. Rodzice niech pracują, a dziećmi zajmie się Państwo, gdyż rodzic nie jest do takiej roli dobrze przygotowany. W "ślepej" miłości do dziecka może zgubić zasadniczy cel budowania społeczeństwa socjalistycznego i wychować człowieka zbyt niezależnego i zbyt oryginalnego, a to jest bardzo niebezpieczne. Żeby socjalizm królował, to społeczeństwo na pewnym poziomie musi być jednolite. W przeciwnym razie trudno będzie utrzymać ster władzy.
Co prawda lata siedemdziesiąte czy osiemdziesiąte to już historia, ale cele i zasadnicze metody szkolnego kształcenia dzieci zostały do dzisiaj. Na początku lat dziewięćdziesiątych dano co prawda podstawę prawną do realizowania obowiązku szkolnego poza szkołą, np. w domu, ale niewielu o tym wie i prawie nikt z tego nie korzysta. Jednakże jest to tylko namiastka wolności, gdyż dalej jest się uzależnionym od decyzji dyrektora szkoły, do której rodzic zwróci się z taką prośbą. To dyrektor stawia wymogi, do których rodzic musi się dostosować. Jeżeli się nie dostosuje, wówczas dyrektor może odmówić oczekiwanej przez rodzica formy nauczania. Po okrągłym stole w Polsce nie został przerwany proces budowania społeczeństwa socjalistycznego (m.in. poprzez szkołę) i trwa nadal, tylko że teraz buduje się społeczeństwo eurosocjalistyczne. I być może przymus szkolny zostanie niestety zaostrzony na wzór niemiecki, gdzie rodzice za nieposłanie dziecka do szkoły trafiają do więzienia i odbierane są im prawa rodzicielskie. Bo przecież wszelki konserwatyzm jest zagrożeniem dla eurosocjalizmu i będzie maksymalnie eliminowany.
Pamiętam, że chyba trzy lata temu posłanki SLD optowały za wprowadzeniem obowiązku przedszkolnego od trzeciego roku życia. W świetle krajów europejskich - argumentowały na antenie radia - jesteśmy w tym względzie bardzo zacofani i duża część dzieci, szczególnie na wsiach, pozostaje przy rodzicach pracując w gospodarstwie. Straszna to rzecz pomagać rodzicom w ich codziennych obowiązkach, bo przecież to hamuje rozwój. A Państwo nie powinno na to pozwalać, gdyż dzieci to dobro społeczne. Rodzic jest tylko prawnym opiekunem, musi działać zgodnie z prawem, nawet jeżeli w szkołach jego dzieci będą przerabiane na homoseksualistów. Wojna trwa i eurosocjaliści będą jakoś dobijać się do Polskiej Oświaty, by odpowiednio kształtować człowieka eurolandu. Wspaniałym wyjściem z tego zagrożenia byłoby zlikwidowanie MEN i obowiązku szkolnego. Podczas zaborów w Polsce odnotowano 800 rodzin, w których uczono i wychowywano dzieci w rodzinnych domach (prawdo-podobnie zarejestrowano by więcej, ale nie było wtedy obowiązku szkolnego i tym samym obowiązku zgłaszania miejsca nauki). Ci ludzie stanowili później o sile oporu przeciw Zaborcom. W okresie, w którym rola rodziców jest nie do zastąpienia, nie szli do szkoły, ale rozwijali się pod opieką swoich rodziców, którzy byli dla nich niemal bogami.
Obowiązek szkolny niszczy więzi rodzinne, gdyż rodzice działają jak niewolnicy, przerzucając odpowiedzialność kształcenia i wychowania swoich pociech na szkołę, z czego wynika wiele problemów zarówno dla rodziców, jak i dzieci.
To rodzina stanowi organizm, a nie społeczeństwo. Natomiast uspołecznienie, o którym mówią pedagodzy chowani na ideologii socjalistycznej, to nic innego jak niszczenie rodzin na rzecz budowania społeczeństwa o określonym kształcie. Dzisiaj ważnym powodem istnienia obowiązku szkolnego jest biznes oświatowy, ale nie będę tego teraz rozwijał. Obowiązkowa szkoła publiczna stanowi narzędzie do stłamszenia rozwijających się w kraju prawdziwych elit. MEN stoi na straży, by w tej edukacji narodowej przerabiać potencjalnie porządnych ludzi na swoją modłę. Nie wszystkich udaje się zniszczyć, ale jest ich zbyt mało, by było normalnie. Albo są tak nadszarpnięci przez system, że brak im odwagi do walki o normalną Polskę.
Gustaw Le Bon przeszło sto lat temu w swojej książce "Psychologia tłumu" pisał o oświacie tak: "Pierwsze miejsce wśród dominujących idei w naszej epoce zajmuje obecnie następująca idea: oświata ma czynić ludzi lepszymi, a nawet może ich uczynić równymi. Pogląd ten przez samo powtarzanie go stał się uświęconym i niezachwianym dogmatem demokracji. Jednakże pod tym względem, jak i pod wieloma innymi, istnieje głęboki rozziew między ideałami demokratycznymi a danymi psychologii i doświadczenia. [...] Oświata ani nie umoralnia ludzi, ani ich nie uszczęśliwia [...] gdy źle pokierowana, może stać się szkodliwa i często zgubna."
Wizja socjalistycznego społeczeństwa, w którym to: "Szkoła przekazuje im określoną sumę wiedzy, zaszczepia społeczne i moralne zasady postępowania oraz ideały, wyrabia postawy i przekonania" mnie jako rodzica nie interesuje. Składam kategoryczny protest i uwalniam z tego obowiązku urzędników państwowych. Chcę sam realizować te cele za pomocą selektywnie wybranych książek, filmów, bajek oraz ludzi, traktując każde moje dziecko indywidualnie. Nie chcę, by w tak ważnych wczesnych latach życia moich dzieci szkoła zatruwała nam spokojne i piękne życie rodzinne. I jestem przekonany, że wraz z żoną lepiej przyczynimy się do rozwoju naszych dzieci niż nauczyciele i rówieśnicy w przypadkowych kontaktach szkolnych. Dzięki Bogu prawo póki co nam na to pozwala.autor / źródło: Radosław Kopeć / idź Pod Prąd dodano: 2007-11-11 przeczytano: 3238 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|