|
Apokalipsa Samuela Huntingtona?Święty Jan głosi w Apokalipsie, że przyszłość świata zapisana jest w Księdze Przeznaczeń, którą chroni siedem pieczęci. Samuel Huntington wyróżnia siedem cywilizacji: zachodnią (i ewentualnie latynoamerykańską), islamską, chińską, prawosławną, japońską, indyjską (i ewentualnie buddyjską) oraz afrykańską. Różnice kulturowe między nimi, zwłaszcza religijne mogą doprowadzić, według autora "Zderzenia cywilizacji", do rywalizacji i starć.
Biblijne pieczęcie symbolizują siedem wyroków Bożych dotyczących losów świata. Czy te wyroki to siedem cywilizacji nakreślonych przez Huntingtona?
Główną linią podziału świata ma być wedle amerykańskiego politologa konflikt między broniącym swojej dominacji Zachodem a rosnącym w liczbę wyznawców islamem. Co na to św. Jan?
Kiedy Baranek zerwał pierwszą z pieczęci, wyłonił się jeździec na białym rumaku, dzierżący w ręku łuk. To ten, który wyruszył jako zwycięzca by [jeszcze] zwyciężać; symbolizuje on zwycięstwo Ewangelii.
Gdy Baranek otworzył drugą pieczęć, pojawił się jeździec na koniu barwy ognia. Ten trzyma wielki miecz i ma odebrać ziemi pokój, by się wzajemnie ludzie zabijali. Ten jeździec to symbol wojny (Ap 6, 2-4).
Czy dwaj pierwsi jeźdźcy Apokalipsy to Zachód i islam?
W dzisiejszym świecie religia jest główną siłą, być może jedyną, która motywuje i mobilizuje ludzi - twierdzi Huntington (2006, s. 83). Ale nie jest prawdą, co sugeruje, że islam i chrześcijaństwo zawsze były śmiertelnymi wrogami. Islam stanowi kontynuację judaizmu i chrześcijaństwa. Jego wyznawcy, tak jak chrześcijanie, wierzą w anioły i istnienie szatana, czczą Ewangelię, a nawet żydowską Torę. Wierzą oni w jedynego Boga - Allaha, któremu należy się poddać. Jest to ten sam Bóg, w którego wierzą żydzi i chrześcijanie, różnica tkwi tylko w słowie, nie w pojęciu. Ten, którego nazywamy Bogiem, Amerykanie - God, Francuzi - Dieu, a Hiszpanie - Dios, Arabowie nazywają - Allah. Ich świętą księgą jest Koran, który Allah miał objawić Mahometowi za pośrednictwem archanioła Gabriela w siódmym wieku naszej ery.
Islam jest drugą po chrześcijaństwie największą religią świata, wyznaje ją ok. 20 proc. populacji, tj. 1,2 mld wiernych, zwanych muzułmanami. Chrześcijanie stanowią 33 proc. ludności. Pierwsze kontakty między obu religiami wcale nie były wrogie, choć od razu pojawiła się rywalizacja. Muzułmanie uznali bowiem, że wiara chrześcijan i żydów jest zniekształcona i opiera się na błędnej interpretacji Biblii. Mimo to przez wieki na terenach pod rządami muzułmanów chrześcijan tolerowano bardziej niż żydów pod rządami władców chrześcijańskich. Kilku średniowiecznych papieży dziękowało w listach muzułmańskim władcom Maroka za opiekę nad chrześcijanami pod ich panowaniem (Szostkiewicz, 2004).
Ale świat się zmienił. Dziś, wedle Huntingtona, problem polega na tym, że zarówno Zachód, jak i islam jako odmienne cywilizacje są przekonane o swojej wyższości. I świat islamu nie ma ochoty, by choć słabnąca, to jednak - potęga Zachodu szerzyła swą kulturę na całym globie. Problem w tym, że po upadku komunizmu, Zachód jeszcze umocnił się w przekonaniu, że jego ideologia demokratycznego liberalizmu jest najlepsza. Stany Zjednoczone, które zawsze miały poczucie posłannictwa, nabrały przekonania, że wszystkie narody powinny przyjąć zachodnie wartości demokracji i wolnego rynku, ograniczonego rządu, praw człowieka, indywidualizmu i praworządności. Ale czy inne cywilizacje tego chcą? Nikt nie lubi, jak mu się coś narzuca, może więc powinniśmy zostawić je w spokoju, o ile naszemu światu wartości nie zagrażają, bo to, co dla Zachodu jest uniwersalistyczne, innym kojarzy się z imperializmem (Huntington, 2006). Amerykanie uważają, że są tak dobrzy, że wszyscy powinni być tacy jak oni. Ale muzułmanie mówią: oni nie mają pojęcia o naszych wartościach i naszej kulturze, jesteśmy inni, mamy inną historię, mamy też prawo do innej przyszłości. To nie jest tak, że cały świat dąży do zespolenia z cywilizacją zachodnią. Muzułmanie, Japończycy czy Chińczycy żyją według własnych norm i wartości i nie wolno nam sądzić, że są gorsze. Bo prawdopodobnie z ich punktu widzenia - są lepsze.
Dlaczego indywidualizm ma być lepszy niż kolektywizm, dlaczego jedna żona lepsza jest od trzech? A co by było, gdyby oni narzucali nam swoje normy i obyczaje? Nasz etnocentryzm każe nam postrzegać i wartościować świat w kategoriach naszego kręgu euroamerykańskiego. My wiemy, co jest dobre, a co złe. Wiemy - co jest dobre, a co złe w naszej kulturze. Nie ma czegoś takiego, jak absolutyzm kulturowy. Państwo należące do innego kręgu cywilizacyjnego czy do innej kultury nie powinno się wtrącać w sprawy i konflikty rozgrywające się poza jego obrębem, jeśli nie są zagrożone jego własne interesy. Musimy nauczyć się koegzystencji, bo żyjemy w innych, odrębnych światach wartości i nie rozumiemy się wzajemnie, a kiedy się czegoś dokładnie nie rozumie, nie trudno o konflikt.
Na płaszczyźnie nieporozumień znajdują się podstawowe kategorie, ot choćby kwestia narodu. W realiach arabskich nie powinno się stosować zachodniego pojęcia narodu, ponieważ oddziela ono narodowość od religii. Europejczykom religia została dana z zewnątrz, nie została przekazana w językach narodowych. W islamie inaczej - tam czynniki religijny i etniczny przenikają się. Więź między islamem i arabskością jest jedyna w swoim rodzaju i nie jest podobna do żadnej innej więzi między religią i narodowością (Jamsheer, 2003).
Muzułmanie obawiają się potęgi Zachodu, zwłaszcza Ameryki; boją się zagrożenia, jakie niesie ich społeczeństwu i przekonaniom. Postrzegają tę kulturę jako materialistyczną, skorumpowaną, dekadencką i niemoralną. I w coraz większym stopniu krytykują ją nie tyle za wyznawanie ułomnej, błędnej religii, będącej pomimo to "religią Księgi", ale za niewyznawanie żadnej religii (Huntington, 2006). Określają Zachód mianem "bezbożnego", tymczasem Stany Zjednoczone są jednym z najbardziej religijnych narodów świata. Według niektórych badań są w pierwszej piątce, ale według innych są wręcz najbardziej religijnym narodem świata! (Huntington, 2004). Faktem jest, że ta religijność przejawia się zupełnie inaczej niż na przykład w krajach muzułmańskich.
Amerykanie są chyba najbardziej pomysłowym narodem w sferze praktykowania i wyrażania swojej religijności. W ostatnim dziesięcioleciu odsetek obywateli USA, którzy regularnie uczęszczają do tradycyjnego kościoła spadł o 20 proc., jednak systematycznie rośnie liczba "parafian" w tzw. megakościołach, które od kilku lat cieszą się za oceanem dużą popularnością. Megakościoły rzadko są przypisane do konkretnego wyznania, są po prostu "chrześcijańskie"; jednak zupełnie nietypowe. Nie ma tam ołtarza, ani krzyży; księża wolą, by ich nazywać raczej "duchowymi przewodnikami" niż pastorami czy proboszczami; liturgia zredukowana jest do minimum; hymny i pieśni religijne wykonują klaszczące i tańczące chóry czy wręcz zespoły pop; "parafianie" szczególnie cenią sobie kazania wygłaszane tak, aby ich rozweselić.
Co innego muzułmanie. Podczas studiów w Belgii, poznałam pewną Afgankę. Kiedy zorientowała się, że jestem Polką, zaprosiła mnie i moich kolegów Polaków na obiad. Rozie, bo tak ma na imię, sprawnie mówi po Polsku, kocha Polskę i wszystko, co związane z polskością, bo to tu otrzymała pierwsze wsparcie po ucieczce z Afganistanu. Teraz mieszka z siostrą w Belgii, ale z wdzięczności i miłości do Polaków, codziennie uczy się naszego języka, a wobec Polaków jest gościnna i serdeczna, tak jak oni byli kiedyś dla niej. Ta trzydziestokilkuletnia kobieta zapraszała nas do domu kilkakrotnie, jedliśmy u niej arabskie potrawy, sami przyrządziliśmy nasze; czuliśmy się u niej jak u siebie, a jednocześnie byliśmy pełni podziwu dla jej otwartości i ufności. Kiedy na jedno ze spotkań nieopatrznie przynieśliśmy butelkę wina (co za faux pas! Przecież muzułmanie alkoholu nie piją, a co dopiero mówić kobiety), powyciągała kubki i stwierdziła: "ja nie będę pić, ale wy możecie". Rozie zupełnie odbiega od stereotypu muzułmanki. Nie nosi chusty, zachowuje się swobodnie w towarzystwie, tak "normalnie", "po europejsku". Któregoś razu poruszyliśmy temat religii. Byliśmy ciekawi jak często się modli, czy rzeczywiście twarzą w stronę Mekki... - chętnie odpowiadała. Pokazała nawet swój dywanik do modlitwy, podpórkę pod czoło, a także coś na kształt naszego różańca. Ale kiedy chcieliśmy zobaczyć to z bliska, kategorycznie odmówiła. Stanowczo dała nam do zrozumienia, że jako nie-muzułmanie nie możemy tego potrzymać. To był taki niezwykły moment, kiedy ta radosna, gadatliwa, śmiejąca się kobieta, stała się nagle śmiertelnie poważna. A my przez chwilę poczuliśmy się, jakbyśmy zrobili coś złego. Uraziliśmy ją pytaniem czy można potrzymać święty przedmiot?... Więcej nie poruszaliśmy tematu islamu.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że religia dla muzułmanów jest naprawdę wielką świętością. To nie są żarty. Możemy się śmiać, robić sobie zdjęcia, nawet pić alkohol(!) w mieszkaniu muzułmanek, ale kwestia religii jest śmiertelnie poważna. Możemy sobie myśleć, że są przewrażliwieni, ale jeśli wiemy, że łatwo ich urazić, to lepiej nie prowokować. Trzy lata temu sprowokował duński dziennik "Jyllands-Posten", zamieszczając karykatury Mahometa. Skutek? Przez Danię przetoczyły się demonstracje tysięcy muzułmanów, a w krajach arabskich wybuchły antyeuropejskie zamieszki. Ambasadorzy 11 krajów muzułmańskich, w tym nawet dążącej do członkostwa w UE Turcji, zażądali od rządu duńskiego ukarania gazety, a premier kraju musiał im tłumaczyć, że w Danii gazety są niezależne. Gazety są niezależne, wolność słowa jest, ale jeśli wiemy, że w tej kulturze zabrania się pokazywania wizerunku Proroka, to powinniśmy ten zwyczaj uszanować.
Pisałam wcześniej, że żadne państwo nie powinno się wtrącać w to, co się dzieje w innym kręgu cywilizacyjnym, jeśli oponent nie narusza naszych dóbr czy wartości. Duński dziennik naruszył i trudno się łudzić, że zrobił to nieświadomie; najprawdopodobniej dziennikarze doskonale zdawali sobie sprawę, że rozdrażnią w ten sposób muzułmanów. Ale co, jakby nie wiedzieli? Gdyby nie wiedzieli, że twarzy Proroka nie wypada pokazywać? Gdyby zrobili coś znacznie gorszego, a potem okazałoby się, że to narusza świat wartości innych?... Dlatego ważna jest wiedza, a żeby ją mieć, trzeba się wzajemnie poznawać, prowadzić dialog.
Tak, jak tego chciał Benedykt XVI, kiedy dwa lata temu na Uniwersytecie w Ratyzbonie wygłosił referat dotyczący dialogu międzyreligijnego. Przywołał w nim słowa bizantyjskiego cesarza z XIV wieku: "Pokaż mi, co nowego przyniósł Mahomet, a wtedy ujrzysz tylko to, co złe i nieludzkie - jak choćby to, że nakazał, aby wiarę, którą głosił, rozszerzać za pomocą miecza". Cytując te słowa papież powiedział, że przemoc jest sprzeczna z istotą Boga. I choć rzecznik Stolicy Apostolskiej tłumaczył potem, że zamiarem papieża nie było obrażanie islamu, a cytowany fragment był tylko ilustracją poruszanego problemu, to: pakistański parlament uchwalił rezolucję antypapieską; turecki minister odpowiedzialny za kwestie religijne oskarżył papieża o mentalność krzyżowca i wrogość wobec islamu; szef egipskiego Bractwa Muzułmańskiego wezwał wszystkie państwa islamskie do zerwania stosunków dyplomatycznych z Watykanem; a przewodniczący parlamentarnej komisji ds. dialogu religijnego w Egipcie nazwał Benedykta XVI kłamcą. W świecie islamskim palono wizerunki papieża, a kościoły obrzucano koktajlami Mołotowa.
No to mamy problem. Jak prowadzić dialog, kiedy tak łatwo muzułmanów rozdrażnić? Jak się poznać bez dialogu?
Nie da się. Dialog jest niezbędny. Chociażby, żeby uniknąć stereotypów - mówił imam Nidal Abu Tabak podczas festiwalu Sacrofilm w Zamościu. I prosił o wskazanie jednego fragmentu w Koranie, który nawoływałby do jakkolwiek pojmowanego zła. Nie ma takiego fragmentu - zapewniał.
"I niech powstanie spośród was naród,
który wzywa do dobra,
nakazuje to, co jest uznane,
i zakazuje tego, co jest naganne" (III:104) - to mówi Koran. A fakt, że grupa terrorystów pochodzenia arabskiego zaatakowała World Trade Center, to nie znaczy, że to islam jest winien. To tak jakby Polak zrobił coś złego - przecież nie powiemy wtedy, że wszyscy Polacy są źli - argumentacja imama jest oczywiście słuszna. Ale w Koranie czytamy też:
"Wy jesteście najlepszym narodem,
jaki został utworzony dla ludzi:
wy nakazujecie to, co jest uznane,
a zakazujecie tego, co jest naganne;
i wierzycie w Boga" (III:110).
Wyznawców Allaha ukazuje się tu jako naród wybrany, który otrzymał misję wprowadzenia ładu moralnego w życie ludzkości. Stąd już bardzo blisko do fundamentalizmu, ale jak pisze Bassam Tibi (1997, s. 92): fundamentaliści reprezentują ideologię polityczną, nie reprezentują natomiast islamu jako religii. A poza tym Biblia też określa Żydów jako naród wybrany: Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał (J 15,16); naród, który potem stał się "kozłem ofiarnym" odpowiedzialnym za całe zło. Czy teraz takim "kozłem" są wyznawcy islamu? Badanie opinii Polaków przeprowadzone przez OBOP (2001), miesiąc po zamachu na World Trade Center, może napawać optymizmem, że tak jednak nie jest. Słowo "islam" z terroryzmem skojarzyło się blisko co piątemu Polakowi (18 proc.); obraz wojny na dźwięk słowa "islam" stanął przed oczami co dziesiątemu badanemu (11 proc.); ale najwięcej, bo 66 proc. respondentów odpowiedziało, że "islam" kojarzy im się z religią w sensie neutralnym.
Nie będzie żadnego "kozła ofiarnego". A co z narodem wybranym? Kto będzie rządził światem, bo to przecież o to, wedle Huntingtona, trwa cały spór. Przyczyny odnowionego konfliktu między islamem i Zachodem sprowadzają się do podstawowych kwestii władzy i kultury. "Kto kogo"? Kto ma rządzić? Kto będzie rządzonym? (Huntington, 2006, s. 316).
Niektórzy intelektualiści, wśród nich Huntington, wieszczą upadek Stanów Zjednoczonych Ameryki; piszą o zmierzchu potęgi, porównują z upadkiem imperium brytyjskiego. Jednak to Ameryka wciąż jeszcze rządzi światem i to we wszystkich dziedzinach - wynika z sondażu "Polityki". W badaniu tygodnika wzięli udział dziennikarze z kilkudziesięciu redakcji wszystkich kontynentów, mieli wskazać - kto ma największy wpływ na losy świata. Wyniki były jednoznaczne. Wpływ Amerykanów jest nieporównanie większy nie tylko od ich udziału w światowej populacji, ale też od przypadającej na Amerykę części produktu światowego, handlu międzynarodowego, a nawet wydatków wojskowych i budżetów naukowych. W każdym wypadku premia pierwszeństwa wynosiła kilkaset procent! Gdyby odjąć Jana Pawła II, to w każdej kategorii zawodowej pierwsze miejsce zająłby Amerykanin. Prezydent Bush uchodzi za najbardziej wpływowego polityka, Bill Gates - za najbardziej wpływowego biznesmena, Steven Spielberg za najbardziej wpływowego człowieka kultury, a Samuel Huntington za najbardziej wpływowego intelektualistę (Żakowski, 2004).
Fareed Zakaria (2008) w najnowszym numerze "Forreign Affairs" pisze, że w ciągu ostatnich 500 lat mieliśmy do czynienia z trzema zasadniczymi przesunięciami władzy, które przekształcały międzynarodowe życie polityczne, ekonomiczne i kulturowe. Pierwszy taki proces to powstanie "zachodniego świata". Rozpoczął się w wieku piętnastym i wyraźnie przyśpieszył w końcu osiemnastego. Wtedy to pojawiła się nowoczesność: nauka i technologia, handel i kapitalizm, rewolucje rolnicza i przemysłowa. Był to też czas długotrwałej politycznej dominacji Zachodu.
Drugie przesunięcie to wzrost roli Stanów Zjednoczonych pod koniec dziewiętnastego wieku. Stały się wtedy najpotężniejszym narodem od czasów imperium rzymskiego. Przez większość minionego wieku USA dominowały nad globalną ekonomią, polityką, nauką, kulturą i światem idei. Przez ostatnie dwadzieścia lat była to dominacja bezkonkurencyjna, fenomen bez precedensu w historii. Co ciekawe - jak mówiła w Salonie Naukowym "Polityki" Wilhelmina Wosińska, autorka świeżo wydanej książki "Oblicza globalizacji" - na przełomie wieków 59 proc. całego światowego bogactwa znajdowało się w rękach... tylko sześciu osób. Wszyscy byli Amerykanami.
Obecnie żyjemy w czasie trzeciego wielkiego przesunięcia - wzrostu roli pozostałych aktorów sceny globalnej, jak pisze Zakaria - the rise of the rest.
To by było po myśli światowej opinii publicznej, która - jak ustalił Gallup International Association (2007) - życzyłaby sobie żyć w świecie "bardziej wielobiegunowym". A jeśli ktoś miałby być tym "narodem wybranym"...?
Badanie Gallupa wykazało, że to Unia Europejska jest jedyną wielką potęgą świata, której przywództwo jest powszechnie popierane przez mieszkańców naszego globu. Badanie zostało przeprowadzone w ubiegłym roku na reprezentatywnej próbie 57 tysięcy dorosłych obywateli 52 krajów świata z Europy, Azji, Afryki, Ameryki Północnej i Południowej. Okazało się, że co trzeci mieszkaniem Ziemi (35 proc.) chciałby zwiększenia światowej roli Unii Europejskiej. Jednocześnie podobna liczba osób (37 proc.) życzyłaby sobie zmniejszenia wpływu Stanów Zjednoczonych.
Czy jednak Unia jest w stanie zostać "narodem wybranym", światowym przywódcą, takim jak dotąd USA? Mam wątpliwości. I to nawet nie w kwestii demografii, ekonomii czy technologii; problem w tym, czy UE jest siebie wystarczająco świadoma, czy ma swoją tożsamość, czy jest zjednoczona? Co prawda jej dewiza brzmi - In varietate concordia - Jedność w różnorodności, ale żeby powstała jedność, wspólna świadomość, a potem tożsamość potrzebne są wspólne sprawy i wspólne myślenie o nich, a przynajmniej podobne ich pojmowanie. A zatem potrzebna jest wspólna europejska opinia publiczna, a tej nie ma. Unia ma w 27 krajach pół miliarda obywateli mówiących dwoma tuzinami języków - pisze Adam Krzemiński (2008, s. 58). - Toteż wspólna europejska opinia publiczna wydaje się bardziej chimerą niż rzeczywistością. Bo, mimo wszechobecnej angielszczyzny, nie ma wspólnego języka, a jak nie ma języka, to nie ma świadomości. W języku zawarty jest obraz świata; język wytwarza wspólnotę myślenia i odczuwania, bo tak jak mówimy, tak myślimy, i tak czujemy, emocje też są nazywane. Wspólnota języka jest konstytutywną cechą każdego narodu, więc i w takim "nadnarodzie", jakim jest Unia bez jednego języka trudno o wspólną tożsamość.
Ale ten brak wspólnego, przez wszystkich rozumianego systemu znaków oraz brak europejskiej opinii publicznej to nie jedyne powody, dla których nie będziemy w Europie tak zjednoczeni jak stany Ameryki Północnej. Nie będzie na tym kontynencie "Stanów Zjednoczonych Europy", jak tego chciał Churchill, bo w Europie bardzo silna jest tożsamość narodowa i nie wyprze jej żadna inna, żadna ponadnarodowa, europejska. Jak pisze Brigid Laffan (1996, s. 147): Mimo udanego osiągnięcia swobody przepływu kapitału, towarów, usług i osób (pod pewnymi względami bardziej efektywnego niż w Stanach) unijna integracja języka, opinii publicznej, szeroko pojmowanej kultury politycznej jest słabo rozwinięta. To jest kwestia Europy bez Europejczyków; kto sobie wyobraża Stany Zjednoczone bez Amerykanów?
To jest problem tożsamości. W Ameryce nie ważne czy jestem Kalifornijczykiem, Teksańczykiem czy Nowojorczykiem, czy mieszkam w Luizjanie, Montanie czy Arizonie - jestem Amerykaninem. W Europie, po pierwsze jestem Polakiem, Szwedem czy Rumunem, dopiero potem - Europejczykiem. Amerykanie mówią: We, the people of the United States; minie dużo czasu zanim Polak powie "ja, Europejczyk". Polak wie, że mieszka w Europie i że jego państwo należy do Unii, ale siebie postrzega przede wszystkim jako Polaka. Amerykanie mają w końcu swoje "American Creed", pewien etos określający ich tożsamość jako członków amerykańskiego społeczeństwa. Oprócz rewolucyjnej Francji, w żadnym z europejskich społeczeństw nie powstało nic takiego jak owo "Creed" (Huntington, 2004), a co dopiero mówić o całej europejskiej wspólnocie. Są pewne wartości podzielane w europejskim kręgu, chociażby te wyrosłe z mitologii greckiej, Biblii czy prawa rzymskiego, ale na te wartości nakładają się nowe, w poszczególnych krajach inne. Amerykanie to w końcu E pluribus unum (Z wielu jedno), Europejczycy jednak - in varietate.
Świat się zmienia, ale wciąż podąża drogą Ameryki. Reszta świata prawdopodobnie dzień po dniu będzie zmniejszać ogromny dystans, jaki dotąd dzielił ją od Ameryki, ale nie kosztem jej upadku. To może być świat, w którym Stany Zjednoczone będą zajmować mniej miejsca niż dotychczas, ale amerykańskie idee i ideały będą w nim wciąż dominować - pisze Zakaria (2008, s. 43).
Warto zwrócić uwagę, o jakim wyznaniu są narody, które popierają lub nie światową dominację Europy i Ameryki. Bo Huntington pisze, że to właśnie z podziałów religijnych wywodzą się różnice kulturowe, które staną się źródłem międzynarodowych konfliktów. Można by więc przypuszczać, idąc jego tropem, że za dominacją Zachodu będą chrześcijanie, przeciwko - muzułmanie. Ale jest zgoła odwrotnie.
Wśród krajów o najwyższym stopniu poparcia dla silniejszej Unii są prawosławna Mołdawia (63 proc.) oraz Albania (76 proc.) i Kosowo (55 proc.), w których dominującą religią jest islam. Kraje, które najbardziej pozytywnie zapatrują się na ekspansję Stanów Zjednoczonych to muzułmańskie Albania (71 proc.) i Kosowo (61 proc.), katolicka Panama (45 proc.) i same Stany (45 proc.). Natomiast kraje, które chciałyby zmniejszenia światowej roli Ameryki to zróżnicowana religijnie Bośnia i Hercegowina (80 proc.), katolicki Luksemburg (74 proc.), prawosławne Grecja (73 proc.) i Serbia (72 proc.) oraz protestancka Finlandia (71 proc.) (Gallup, 2007).
W świetle tych badań świat wcale nie jawi się jako arena walki o władzę między cywilizacją zachodnią i islamską, jako rzecze Huntington. Globu nie da się też podzielić na siedem cywilizacji, jakby tego chciał. Wyłaniający się system światowy będzie prawdopodobnie zupełnie inny niż te, z którymi dotychczas mieliśmy do czynienia. Może w jakimś sensie przypominać świat średniowiecza; w każdym razie już nie będzie tak, jak sto lat temu, kiedy wielobiegunowym światem rządziło kilka europejskich państw. Nie wróci już podział dwubiegunowy, z jakim mieliśmy do czynienia w okresie "zimnej wojny". Od 1991 roku żyjemy w jednobiegunowym świecie, pod wpływem amerykańskiego imperium, w którym globalna gospodarka rozrasta się i przyśpiesza, a jej ekspansja zmierza do kolejnej zmiany międzynarodowego porządku. Świat nie będzie jednobiegunowy; pewnego dnia stanie się wielobiegunowy. To będzie społeczność ludzka wolnych i równych obywateli, bez względu na krąg cywilizacyjny, z którego wyrośli. W erze postępującej globalizacji miejsce traci znaczenie, przestrzeń traci znaczenie, nie ma jasnych linii podziału, jakby tego chciał Huntington. Szacuje się, że za dziesięć lat w dużych miastach Holandii populacja muzułmańska będzie stanowić 50 proc. ludności. W Kalifornii prawie połowa mieszkańców to tzw. chicanos - do jakiej należą cywilizacji: zachodniej czy latynoamerykańskiej? A co z Grecją: cywilizacja prawosławna? A dlaczego nie zachodnia, przecież już od dwudziestu siedmiu lat należy do Unii? Nie ma prostych podziałów.
Na razie hierarchię świata wyznacza Ameryka. I choć podział władzy się zmienia, wymykając się jej dominacji, nie znaczy to, że wkraczamy w anty-amerykański świat. To znaczy, że zmierzamy w świat po-amerykański, określany i kierowany z wielu miejsc i przez wielu ludzi (Zakaria, 2008). Dziś wszyscy chcą zasiąść przy okrągłym stole globu jako równi partnerzy, by wspólnie negocjować jego kształt.
Ideałem byłby ten opisany przez Ryszarda Kapuścińskiego (2002): Współistnienie różnych cywilizacji przypomina mi współżycie zwierząt na równinach Afryki. Wielkie zwierzęta - słoń, lew, hipopotam - nigdy nie atakują się nawzajem. Każde króluje na swoim terytorium, bacząc jednocześnie, żeby drugiemu nie wchodzić w drogę. Tak żyją od wielu tysięcy lat i jeżeli człowiek ich nie zniszczy, w spokoju będą tak żyły dalej.
Ale co z Księgą przeznaczeń zamkniętą na siedem pieczęci, symbolizujących apokaliptyczne wyroki Boskie? Aby uniknąć wojny światowej i zapewnić międzynarodowy ład, trzeba według Huntingtona zażegnać istniejące konflikty na granicach cywilizacji, na przykład pomiędzy Izraelem i Palestyńczykami. Jerozolima to, wedle Richarda Dawkinsa (2006, 32 min.) - mikrokosmos konfliktów religijnych, które zagrażają racjonalnym wartościom i całej cywilizacji. Jest to święte miejsce trzech wielkich religii monoteistycznych: judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Jednocześnie wyznawcy wszystkich tych religii czczą Stary Testament, w którym siódemka oznacza jakiś pełny, doprowadzony do końca, sobie tylko właściwy etap. Po nim następuje nowy etap, który jest konsekwentnym następstwem poprzedniego. Liczba siedem symbolizuje też pewną tęsknotę za nadejściem epoki, w której osiągnie się upragniony odpoczynek po ciężkich trudach obecnego wieku, życie w szczęściu i dostatku.
Huntington pisze, że na kształt świata w wielkiej mierze wpłynie religia. Już pół wieku temu André Malraux mówił, że "wiek XXI albo będzie wiekiem religii, albo nie będzie go wcale". Z sinusoidy Juliana Krzyżanowskiego też wynikałoby, że po racjonalnym XX wieku wiedzy i rozumu, nastąpi okres ducha, czucia i wiary. Można by więc zapytać: Quo vadimus? Dokąd zmierzamy? Czy koniec świata staje się już? Staje się już. Ale to nie jest Apokalipsa Samuela Huntingtona. Ani Apokalipsa św. Jana. A którzy czekali błyskawic i gromów, są zawiedzeni (Miłosz, 1996, s. 72). A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre (Rdz. 1,31).
Bibliografia:
Dawkins R. (2006), The Root of All Evil?, Episode 1: The God Delusion, produced by Alan
Clements, UK
Gallup International Association (2007), Voice of the People. EU must be a superpower
Huntington S. P. (2006), Zderzenie cywilizacji, Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA, Warszawa
Huntington S. P. (2004), Who are we? America?s great debate, Simon & Schuster, London
Jamsheer H. A. (2003), Islam a tożsamość narodowa Arabów [w:] Aleksander Posern-
Zieliński (red.) Etniczność a religia, Poznań: Wydawnictwo Poznańskie
Kapuściński R. (2002), Wojna czy dialog? [w:] "Rzeczpospolita. Plus-Minus", nr 52
Koran (1986), PIW, Warszawa
Krzemiński A. (2008), Układ mało scalony [w:] "Polityka", nr 4
Laffan B. (1996), Constitution-Building in the European Union, Institute of European Affairs,
Dublin
Miłosz Cz. (1996), Piosenka o końcu świata [w:] Poezje wybrane, Wydawnictwo Literackie,
Kraków
Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu (2003), Pallottinum, Poznań
Preambuła do Konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki
Szostkiewicz A. (2004), Gra w zielone [w:] "Polityka. Niezbędnik Inteligenta", nr 50
Tibi B. (1997), Fundamentalizm religijny, PIW, Warszawa
TNS OBOP (2001), Z czym kojarzy się Polakom słowo "Islam"
Wosińska W. (2008), Oblicza cywilizacji, Smak Słowa, Sopot
Zakaria F. (2008), The Future of American Power, "Foreign Affairs", vol. 87, nr 3
Żakowski J. (2004), Kto rządzi światem [w:] "Polityka", nr 4autor / źródło: Anna Jawor dodano: 2008-09-02 przeczytano: 13581 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|