|
Zamojskie Bractwo Rycerskie ma już 5 lat!W grudniu tego roku Zamojskie Bractwo Rycerskie obchodzić będzie piątą rocznicę powstania. Z okazji jubileuszu poprosiliśmy Leszka Sobusia z zarządu Stowarzyszenia Zamojskie Bractwo Rycerskie o krótkie podsumowanie tych minionych lat.
- Jakie były początki Zamojskiego Bractwa Rycerskiego?
- Początki bractwa rycerskiego sięgają grudnia 2004 roku... Wtedy to z inicjatywy trzech ludzi Andrzejów Kudlickiego i Urbańskiego oraz Wiesława Szombera odbyło się pierwsze spotkanie osób zainteresowanych tematem.
- A jak dużo takich osób było?
- W sumie było nas około 30 osób pochodzących z różnych środowisk, szkół, o różnych zainteresowaniach oraz - jak się później okazało - niestety również i różnych celach.
Duża cześć z tej grupy to pracownicy Muzeum Zamojskiego: Maria Rzeźniak ,wspomniany wyżej dyrektor Andrzej Urbański czy Zbigniew Choma. Wiesław Szomber zaprosił kilka osób z sekcji kendo, którzy pragnęli dalej doskonalić swoją sztukę walki.
- Zebraliście grupę osób i co było dalej?
- Zaczęliśmy trenować. Pierwsze treningi zaczęliśmy z rozmachem i dużym zaangażowaniem w sali koncertowej Muzeum oraz na dziedzińcu tej placówki. Wiosną 2005 rozpoczęliśmy regularne treningi w obiektach Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej w Zamościu. Można powiedzieć, że Uczelnia nas przygarnęła, bowiem korzystaliśmy z jej obiektów nieodpłatnie.
- O ile pamiętam do jej studentów adresowany był wasz pierwszy pokaz.
- Tak. Było to na początku maja 2005 roku. Prawie wszyscy byliśmy ubrani w stroje do tańca wypożyczone z Młodzieżowego Domu Kultury, mieliśmy tylko dwie szable stanowiące prywatną własność Szombera, wyglądaliśmy jak banda opryszków z dworu jakiegoś "porąbanego magnata". Wszyscy jednakowo ubrani, a puszący jak prawdziwa majętna szlachta.
Niestety z tego pokazu nie zachowały się żadne fotografie, ponieważ nikt nie pomyślał o tym, by wziąć aparat fotograficzny. A może to wynikało z przejęcia, że to pierwszy pokaz?
Zresztą podobnie bywało i podczas kolejnych pokazów i gdyby nie nasi przyjaciele spoza bractwa, na których zawsze możemy liczyć, nie mielibyśmy prawie żadnego archiwum fotograficznego.
- W 2005 roku zostaliście też zaproszeni do udziału w poważnym przedsięwzięciu...
- Już jako Zamojskie Bractwo Rycerskie wystąpiliśmy w Szturmie Twierdzy Zamość i to od razu na warunkach organizatora imprezy obok Lubelskiego Bractwa Rycerskiego i Muzeum Zamojskiego.
- Jak wspominasz tę pierwszą waszą dużą inscenizację?
- Byliśmy raczej zawalidrogą niż jakąkolwiek pomocą. Częściej gubiliśmy się niż pomagali, ale nabyte doświadczenie nie poszło w las. Dzięki cierpliwości i opiece ze strony starszych grup wyszliśmy z bitwy bez strat. Ale trzeba również wspomnieć, że nasi kozacy uzbrojeni we włócznie byli postrachem pola bitwy i dopóki trzymali się razem, byli nie do ruszenia. Niestety gorąca krew (kozacka) zrobiła swoje, rozbiegli się i wynik był dla nich smutny.
- Na szczęście obyło się bez ofiar, co więcej, zaczęliście dostawać zaproszenia do udziału w licznych imprezach.
- Tego lata uczestniczyliśmy w kilku pokazach z okazji festynów i świąt gminnych, między innymi w Żółkiewce, Krasnobrodzie czy Werbkowicach.
Dzięki wstawiennictwu dyrektora Urbańskiego w październiku wystąpiliśmy w Dębnie na Turnieju o Złoty Warkocz Tarłówny. Była to dla nas pierwsza wielka inscenizacja, na którą zaproszono nas trochę na kredyt. Choć mieliśmy wówczas braki w uzbrojeniu mogliśmy pochwalić się pięknym sztandarem. Pierwsze ślady osadnictwa w Dębnie datuje się na okres przed naszą erą, dlatego rozpiętość historyczna imprezy była ogromna, od starożytnych rzymian po siedemnasty wiek. Byli legioniści rzymscy, średniowieczni zakuci w zbroje rycerze, była polska husaria, wojska cudzoziemskiego autoramentu, w końcu szlachta i kozacy. Nocną bitwę wszystkich ze wszystkimi, choć miała niewiele wspólnego z historią, wspominamy bardzo miło, zabawa była przednia.
- O waszym występie w Dębnie chodzą już legendy.
- W Dębnie dokonaliśmy pierwszego zniszczenia własności muzealnej... przeturlaliśmy wóz drabiniasty po polu bitwy wokół jego dłuższej osi, czego nam do dziś nie zapomniano i do tej pory nam wypominają.
- Ale chyba nie miało to wpływu na to, że zimą zmieniliście bazę treningową?
- Nie, nasze pomieszczenie w koszarach (budynek Uczelni) okazało się trochę za małe na treningi wewnątrz, i z tego względu skorzystaliśmy z gościnności I LO w Zamościu i przez zimę 2005-06 trenowaliśmy w ich sali gimnastycznej.
- Kiedy powstał pomysł założenia stowarzyszenia?
- Już od dłuższego czasu chodziła nam taka myśl po głowie. 11 stycznia 2006 na zebraniu założycielskim podjęliśmy decyzję o rejestracji Stowarzyszenia Zamojskie Bractwo Rycerskie. W zebraniu obecne były 22 osoby. Do pierwszego zarządu zostali wybrani: Andrzej Kudlicki - prezes, Dorota Chudoba - wiceprezes, Zbyszek Choma - skarbnik, Adrian Łuszczyński - sekretarz oraz Grzesiek Urbański członek zarządu. Skład zarządu zmienił się w międzyczasie. Aktualnie prezesem jest Grześ Urbański, wiceprezesem Maciek Jedliński, skarbnikiem jestem ja, sekretarzem Maciek Panasiuk i Piotrek Czochra członkiem zarządu.
Wpis do rejestru stowarzyszeń nastąpił z dniem 14 lutego 2006 roku.
- Początek roku to oprócz rejestracji stowarzyszenia również rozłam w waszych szeregach.
- Rozstaliśmy się z Wiesławem Szomberem i jego grupą. Szomber widział nas raczej jako prywatną szkołę szermierki czy kendo, z której on miałby czerpać zyski. Na to nie było naszej zgody.
- W 2006 roku w Zamościu odbyły się dwie duże inscenizacje historyczne, obie z waszym udziałem...
- W kwietniu podpisaliśmy umowę z władzami miasta na organizację Szturmu Twierdzy już jako pełnoprawni i odpowiedzialni, przy boku Muzeum Zamojskiego, organizatorzy. W imprezie uczestniczyło około 130 osób. Pamiętam, że nocleg był pełen wrażeń. Pod opieką wojska w koszarach, bo tam zostaliśmy zakwaterowani. W porównaniu z nowoczesnymi żołnierzami stwierdziłem, że w nas jest jednak więcej życia. Oficer dyżurny jednostki prawie nie wychodził od nas. Pewnie dawno nie miał tak niezdyscyplinowanych wojaków, którzy zamiast spać wolą śpiewać. W sumie pomysł na nocleg może dla nas wygodny i w miarę tani, ale mimo naszych i wojska starań, okazał się być niewypałem, po prostu nie ta epoka i nie ta dyscyplina. Daliśmy zły przykład dla tych młodszych historycznie wojaków.
- We wrześniu wzięliście udział w inscenizacji legendy spisanej przez Henryka Szkutnika.
- Muzeum Zamojskie wystawiło w 350. rocznicę oblężenia Zamościa przez Szwedów sztukę pod tytułem Legenda Stołu Szwedzkiego, jak już wspomniałeś napisaną przez Henia Szkutnika. Grześ był generałem szwedzkim, Zbyszek- Zagłobą, ja byłem zdrajcą Sapiehą, Sobiepanem- kierownik Arsenału Bańkowski, Karolem X- Karol z regimentu.
- A gdzie was można było oglądać poza Zamościem? Dostaliście zaproszenie do Dębna?
- Oczywiście. Październik to Dębno, z programem podobnym do poprzedniego. Tym razem pojechaliśmy już uzbrojeni jak należy, bez włóczni za to z szablami, których mieliśmy już wtedy sześć. Wozu, który podobno naprawili nie było, bo się obawiali, że znów się przeturla, ale za to byli japońscy samuraje. Nie wiem skąd się wzięli, ale byli i podaję ten fakt jako ciekawostkę. Oprócz Dębna byliśmy też na inscenizacji w Krzemieńcu, a Grześ był indywidualnie w Rawie Mazowieckiej.
- Rok zakończyliście wystrzałowo...
- W Sylwestra 2006 wyszliśmy pierwszy raz z armatami na Rynek Wielki. Ten pierwszy raz dysponowaliśmy armatami pożyczonymi z Sandomierza, które stały u nas od Szturmu Twierdzy.
Ale w kwietniu 2007 mieliśmy już swoją armatę. Odebrałem z Sipmotu armatę gdzie ją dla mnie wytoczono. W sam raz przydała się pod koniec kwietnia podczas Święta Produktu Lokalnego, gdzie ponownie wystawiono sztukę Legenda Stołu Szwedzkiego. Dwie następne, zakupione przez miasto, otrzymaliśmy w dniu rozpoczęcia kolejnego Szturmu.
- Jeśli już jesteśmy przy Szturmie, powiedz, który waszym zdaniem był najbardziej widowiskowy?
- Na pewno Szturm Twierdzy w 2008 roku okazał się dużym sukcesem. Po raz pierwszy w inscenizacji brały udział konie, tak w konkursie jeździeckim jak i bitwie. W sumie 12 koni. Była też piękna pogoda, dużo ludzi, fajnie prezentował się obóz wojskowy, gdzie zostało rozbitych 12 namiotów, na bazarku było sporo kupców. Bitwę sobotnią oglądało około 4 tys. ludzi, słowem pełen sukces. Udało nam się pozyskać sponsora imprezy, dzięki którego pomocy udało się to wszystko zgrać.
- Ale tegorocznego chyba do udanych nie zaliczysz...
- Szturm w obecnym roku niestety nie był rewelacyjny. Z powodu remontu murów straciliśmy główną atrakcję naszej imprezy. Nie można też zapomnieć, że głównym reżyserem widowiska była pogoda. A ta była fatalna i zmusiła nas ograniczenia imprezy tylko do jednego dnia.
- Skoro już zahaczyliśmy o rok 2009, powiedz jak na przestrzeni tych pięciu minionych lat zmieniało się wasze bractwo.
- To co rozpoczęliśmy pięć lat temu jako odskocznia od codziennych problemów przerodziło się w coś dużo większego, coś o czym chyba żaden z nas nawet nie myślał. Z 22 osób - członków założycieli - wycofały się na stałe tylko trzy. Wyjechały i nie ma z nimi kontaktu. Bardzo duża grupa rozpoczęła studia poza Zamościem, ale wracają za każdym pobytem w domu. Doszło sporo równie zakręconych młodych ludzi jak my chcących coś robić dla bractwa, miasta no i oczywiście siebie.
Aktualnie nasz oddział składa się z 10 osób, jednak nasz plan to minimum to 18 osób, 12 piechoty i 6 artylerzystów. Z powodu braku funduszy dalsze formowanie musi być wolniejsze, brakuje mam jeszcze 10 berdyszy, 10 szabel, a o pasach, ładownicach i prochownicach nawet nie wspomnę.
- O jakich kosztach mówimy, jakich pieniędzy potrzeba na uzbrojenie waszego oddziału.
- Jak rozpoczynaliśmy budowę oddziału obliczony koszt jego formowania wyniósł ponad 60 tys. zł. Oczywiście takimi środkami nie dysponowaliśmy i do tej pory zainwestowaliśmy ok. 15 tysięcy, a więc 15 procent tej sumy. Ale trzeba pamiętać, że sprzęt, to nie jedyne wydatki. Wszystkie wyjazdowe imprezy związane są z kosztami. Dzięki pokazom i występom udaje nam się gromadzić środki na imprezy wyjazdowe. W poszukiwaniu funduszy na działalność rozpoczęliśmy w tym roku oprawę wesel i imprez okolicznościowych. Na razie nam to nie idzie, ale mam nadzieję, że w przyszłym roku ruszy i w ten sposób zdobędziemy, chociaż trochę, funduszy na oddział i inne nasze plany.
- Plany, no właśnie, zdradź czytelnikom jakie plany stoją przed bractwem?
- Staramy się o stałą siedzibę w remontowanych murach. Mamy profesjonalną strzelnice łuczniczą ze strzało chwytem, możemy ją postawić praktycznie w każdym miejscu i bezpiecznie strzelać. Marzymy o miejscu na stałą siedzibę gdzie nie tylko mielibyśmy magazyn i miejsce do treningu, ale jednocześnie bylibyśmy atrakcją. Treningi można prowadzić w strojach, na weekendy rozkładać obóz, robić stałe pokazy wystawiać scenki z historii miasta. A historia naszego miasta obfituje w takie małe, ale za to znaczące, wydarzenia. Na to jednak potrzebujemy miejsca gdzie można te rzeczy spokojnie przygotować i to nie tylko pod względem merytorycznym, ale i materiałowym. Trzeba mieć gdzie zbudować i zmagazynować ewentualne dekoracje lub sprzęt potrzebny do inscenizacji.
I wszystko w jednym miejscu, bez noszenia i dźwigania tego naszego całego majdanu, namiotów, armat, broni. Jeśli chodzi o broń, to na początku roku mieliśmy na stanie kilkanaście szabel, jedenaście sztuk broni palnej, pięć namiotów, trzy armaty oraz masę drobnego sprzętu typu torby noże, fajki, ładownice czy prochownice.
- Życzę ci zatem, by wasze plany się spełniły, by kolejne pięć lat było równie udanych i ... do zobaczenia w akcji.
autor / źródło: wald dodano: 2009-12-01 przeczytano: 17309 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|