|
Jon Lord: Jestem szczęśliwym człowiekiemMałgorzata Kuczmowska - W ostatnich latach swojej działalności artystycznej w dużym stopniu poświęciłeś się kompozycji. Jak to jest kiedy tworzysz nowy utwór - powstaje on tylko w Twojej głowie i dopiero na premierze słyszysz efekt końcowy, czy może współpracujesz z zespołem, który jeszcze w trakcie pracy wykonuje dla Ciebie poszczególne fragmenty?
Jon Lord - Na ogół wszystko rodzi się w głowie - tak też było w przypadku Concerto For Group And Orchestra, aż do chwili gdy na tydzień przed rozpoczęciem prób z orkiestrą zaprosiłem sekcję do sali prób i przedstawiłem im co mają grać, potem na pierwszej próbie z orkiestrą tak naprawdę usłyszałem to po raz pierwszy z zewnątrz.
- Podobało się...?
Jon Lord - Niektóre fragmenty były wspaniałe, niektóre... no cóż, chciałem wybiec z sali z płaczem (śmiech). Tak czasami bywa, szczególnie kiedy jest się młodym (Concerto był pierwszym utworem napisanym przeze mnie na orkiestrę). Poznałem teorię, przeczytałem wszystkie podręczniki kompozycji, już jako młody człowiek pracowałem z moim nauczycielem fortepianu nad kontrapunktem, harmonią, przeczytałem bodajże najsłynniejszy traktat o orkiestracji autorstwa Cecil'a Forsyth'a - jest dla mnie jak Biblia. Dostępne są również nowsze dzieła na ten temat, ale Forsyth jest nestorem orkiestracji. Przestudiowałem go od deski do deski i to pomogło. Ale i tak, gdy po raz pierwszy słyszysz wykonanie swojego utworu, jest to przerażające i wspaniałe zarazem doświadczenie.
- Skoro rozmawiamy o orkiestrze - można powiedzieć, że jesteś Ojcem Chrzestnym tak modnego ostatnio łączenia różnych gatunków - od popu, poprzez jazz do rocka, z klasycznym, symfonicznym brzmieniem. Obecnie prawie każdy szanujący się artysta ma w swojej dyskografii album z udziałem orkiestry, ale Ty zrobiłeś to jako pierwszy i to 40 lat temu... (Album Concerto For Group and Orchestra miał swoja premierę w 1969 roku).
Jon Lord - Wszystko zaczęło się, gdy miałem 6 lat - ojciec dostrzegł u mnie pewne predyspozycje i zaprowadził mnie na lekcje fortepianu. Parę lat później trafiłem do znakomitego nauczyciela, pod którego okiem pracowałem do 18 roku życia.
- Czy właśnie stąd pochodzi tak dostrzegalny w Twojej muzyce "klasyczny" pierwiastek?
Jon Lord - Oczywiście! Muzyka poważna była wszystkim, co wtedy miałem. Nie było rock&roll'a, a muzyka popularna w radiu była okropna, chłamowata... I wtedy, gdy miałem chyba 16 lat zaczęła do nas docierać muzyka amerykańska - po raz pierwszy usłyszałem rocka i zrobiło mi się gorąco... Pomyślałem sobie tylko "wow, to jest fantastyczne!" i kompletnie się w rocku zakochałem, ale to wcale nie osłabiło mojej miłości do muzyki klasycznej. Od tamtej pory jestem podwójnie zakochany, mam żonę i kochankę ... (śmiech) Staram się, żeby obie były szczęśliwe! I właściwie do tego sprowadza się moje życie, ta miłość określiła moją drogę jako muzyka. To jest pragnienie, żeby powiedzieć ludziom: "Czyż to nie brzmi cudownie? O! A czy tamto nie jest świetne? Powinniście posłuchać tego! " Wiesz, co mam na myśli, jestem trochę jak dziecko w sklepie z zabawkami. Chcę zobaczyć to, pobawić się tamtym, zrobić jeszcze coś kolejnego. Jakoś w początkach lat 60tych usłyszałem nagranie Bernstein plays Brubeck plays Bernstein. Był to album z muzyką Howarda Bruebecka, brata Dave'a Bruebecka na kwartet jazzowy i orkiestrę symfoniczną w wykonaniu New York Philharmonic i Dave Bruebeck Quartet pod dyrekcją Leonarda Bernsteina. Kupiłem tę płytę, słuchałem jej wiele razy i naprawdę bardzo mi się podobała. Pomyślałem sobie, że cudownie byłoby zrobić coś takiego z dobrym zespołem rockowym. Kiedy założyliśmy Deep Purple pojawiły się szanse, żeby zrobić coś innego i ekscytującego zarazem, więc zasugerowałem pójście właśnie w tamtym kierunku. Zapisywałem swoje pomysły, więc kiedy mój manager spytał, czy umiem pisać na orkiestrę, odpowiedziałem twierdząco. Przez wiele lat, w chwilach wolnych od pracy nad grą na fortepianie, zagłębiałem się w partytury. Czajkowski, Szostakowicz, Beethoven, Ryszard Strauss, Strawiński... Chciałem wiedzieć jak oni to robili, uważam, za konieczne, żeby uczyć się od mistrzów.
- Właściwie uprzedziłeś moje kolejne pytanie - chciałam spytać który z Wielkich miał na Twoją twórczość największy wpływ? Oprócz wyżej wymienionych w Twojej muzyce pobrzmiewa Bach, Vivaldi, Telemann (The Telemann Experiment), Elgar...
Jon Lord - Oni wszyscy są dla mnie niezastąpieni, kocham ich muzykę, nie mógłbym żyć bez Ich muzyki... Elgar dla nas - Anglików jest jak Ryszard Strauss, jest zadziwiający, niesamowity, piękny myślą. Uwielbiam Vaughana Williamsa i Richarda Straussa, którego wczesne dzieła fascynowały mnie już jako młodego chłopaka. Zawsze kochałem się w muzyce Czajkowskiego i Szostakowicza. Gdy po raz pierwszy usłyszałem Święto Wiosny Strawińskiego nie byłem w stanie wykrztusić słowa. Miałem chyba 15 lat i słuchałem tego w domu w kółko i to bardzo głośno, więc moja matka w końcu nie wytrzymała i jedyne co od niej usłyszałem to "co to do cholery jest?!" Naprawdę nienawidziła tego utworu, a ja czułem się jakby otworzyły się przede mną wrota do raju. Ci wszyscy wielcy kompozytorzy są przeze mnie uwielbiani, więc to oczywiście przejawia się w mojej muzyce, bo nie jestem klasycznie wykształconym kompozytorem, nigdy nie uczęszczałem do konserwatorium muzycznego i nigdy nie uczyłem się orkiestracji od profesorów.
- Może to i lepiej?
Jon Lord - Ja osobiście się z tego cieszę. Myślę, że moja muzyka jest do zagrania, jest wyzwaniem, ale daje też dużo frajdy.
- Wykonując Twoje utwory można dostrzec, że nieobca jest Ci również technika gry na poszczególnych instrumentach orkiestrowych.
Jon Lord - Zadałem sobie dużo trudu, żeby osiągnąć cel, choć nie powiem, żebym wiedział nie wiadomo jak dużo o instrumentach smyczkowych na przykład, ale wiem co jest "pod palcami", rozumiem zmiany płaszczyzn strun itd. Cieszy mnie, gdy słyszę od muzyków, że moja muzyka jest wygodnie napisana. W ostatnich latach włożyłem dużo pracy w ulepszanie partytury C4G&O. Oryginalna wersja z pewnością nie była tak dopracowana jak obecna. Jestem z niej teraz bardzo dumny, to moje dziecko.
- Na przestrzeni lat Twojej kariery współpracowałeś z wieloma wyjątkowymi osobowościami - czy jest ktoś, kto szczególnie na Ciebie wpłynął?
Jon Lord - Myślę, że niesamowicie dużo nauczyłem się od Ritchiego Blackmoore'a, pierwszego gitarzysty Deep Purple, zarówno na temat improwizowania na scenie, dawania i brania, jak i rock'n'rolla w ogóle. Właściwie w świecie rocka jedyną drogą, żeby się czegoś nauczyć jest to po prostu zrobić. Wychodzić na scenę noc w noc i dawać z siebie wszystko nawet jeśli nie czujesz się na siłach... Właściwie nie tylko w rocku, gatunek nie ma znaczenia, bo to wszystko to po prostu muzyka. To cudowny świat, którego częścią mamy zaszczyt być i z którego możemy czerpać bez ograniczeń, dzisiaj z tego, jutro z tamtego, ponad wszelkimi podziałami. To naprawdę zachwycające. Przez te wszystkie lata słuchałem wielu ludzi, którzy mnie zainspirowali, zarówno w muzyce klasycznej, orkiestrowej, jak i rockowej. Na przykład Jimi Hendrix, po prostu "wow, skąd on się urwał?!" Tacy ludzie jak Neil Young z Crosby, John Lennon i również Paul McCartney, chociaż to Lennona uważam za geniusza. Wszyscy oni w pewien sposób wpłynęli na mój sposób myślenia o muzyce, więc pewnie gdzieś w niej tkwią.
- A jednak udało Ci się wykształcić swój własny, bardzo indywidualny język muzyczny.
Jon Lord - Mam nadzieję, że tak, gdyż pisanie muzyki to, oprócz jej wykonywania, to co chcę teraz robić. Oczywiście uwielbiam grać, ale w ciągu ostatnich kilku lat napisałem 3 czy 4 utwory na samą orkiestrę, bez udziału zespołu rockowego, co sprawiło mi dużo radości i przyniosło sporo sukcesów w Wielkiej Brytanii.
- Czy również stąd zaproszenie do udziału w prestiżowej serii BBC The Proms?
Jon Lord - Takie są plany... (Jon śmieje się pukając w niemalowaną część stołu)
- Jesteś tak wielkim autorytetem w dziedzinie muzyki, że nie sposób nie zapytać Cię o opinię na temat młodego pokolenia muzyków, w tym zjawisk pokroju Lady Gagi.
Jon Lord - Główną cechą muzyki nazwijmy to "popularnej" jest fakt, że nie chodzi tu tylko o muzykę, lecz również o styl, image, sposób bycia, który nie jest normalny. Lady Gaga jest tutaj świetnym przykładem przewagi formy nad treścią, chociaż jest w tym bardzo sprytna i stosuje w swojej muzyce pewne skuteczne haczyki. Nie wiem czy ktoś będzie o niej pamiętał za 5 lat, nie jestem tego pewien. Myślę, że jest bardzo chwilowym zjawiskiem, wręcz jednorazowym, aczkolwiek mogę się kompletnie mylić. Mam bardzo kiepską pamięć do nazwisk, ale słyszę mnóstwo muzyki tworzonej przez młodych ludzi, która przypada mi do gustu i mnóstwo takiej, która jest dla mnie kompletnie nie do przyjęcia. To tak jak z muzyką w ogóle - nikt nie lubi wszystkiego, to byłoby strasznie nudne. Muszę przyznać, że nie przepadam za takimi zjawiskami w muzyce popularnej jak Ex-factor czy Idol. Ten rodzaj "muzyki na sprzedaż", gdzie wszystko kręci się wokół stawania się sławnym, a nie dobrym w tym co się robi, mnie martwi. Młodzi ludzie, chcą zostać muzykami czy gwiazdami rocka, dla pieniędzy i stylu życia...
- To smutne.
Jon Lord - To bardzo smutne! Więc kiedy młody człowiek przychodzi do mnie i pyta: "Jon, co mam robić, żeby się rozwijać?" mówię mu "przede wszystkim ćwiczyć, ćwiczyć, następnie ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć", bo według mnie nie ma magicznej recepty na sukces. Czasami trzeba mieć szczęście i znaleźć się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Ale kiedy już znajdziesz się w tym właściwym miejscu, musisz być dobry, więc jedyne co Ci pozostaje, to dużo ćwiczyć w międzyczasie. Patrząc wstecz na ostatnie 50 lat, muszę przyznać, że miałem bardzo dużo szczęścia i widzę punkty zwrotne, zarówno nakreślone przeze mnie jak i dla mnie. To wiele różnych przypadkowych sytuacji, czasami wystarczyło odebrać telefon, innym razem ktoś zaczepiał mnie na ulicy...
- Zbieg okoliczności?
Jon Lord - Tak, jestem przekonany, że przypadek odgrywa olbrzymią rolę w życiu. Niektórzy wierzą, że te zbiegi okoliczności są sterowane przez jakąś wyższą istotę, być może tak jest, fajnie tak o tym myśleć.
- Porozmawiajmy chwilę o Twojej wizji przyszłości w muzyce - pojawiają się głosy, że wkrótce wszędobylska elektronika będzie miała duże szanse całkowicie wyprzeć akustyczne brzmienia. Co o tym myślisz?
Jon Lord - Myślę, że to nonsens. Człowiek potrzebuje muzyki, prawdziwej muzyki, wykonywanej przez prawdziwych ludzi, a nie maszyny. Oczywiście elektronika też jest w pewnym sensie wspaniała i ma w muzyce swoje miejsce, ale czyż syntezator mógłby zagrać Chaconne d-moll Bacha na skrzypce solo?! Przecież to nie znaczyłoby kompletnie nic! Tym,, co czyni ten utwór tak dogłębnie poruszającym jest jego trudność, genialność, pełnia emocji i wymogiem sztuki jest, żeby takie dzieło żyło w wykonaniu wirtuoza instrumentu. Zresztą są miliony utworów, które wymagają tego poziomu oddania.
- Solowe sonaty Bacha na skrzypce nie bez przyczyny porównywanie są do modlitw...
Jon Lord - Tak samo jak jego suity wiolonczelowe - czy potrafisz sobie wyobrazić próbę wykonania ich na syntezatorze?!
- Absolutnie nie!
Jon Lord - Więc tak naprawdę to rozległa odpowiedź na pytanie, które w zasadzie jest krótkie i proste - uważam, że przyszłość muzyki jest bezpieczna. Pracuję nad realizacją mnóstwa projektów z wieloma młodymi muzykami. Przygotowuję wykonanie C4G&O z orkiestrą Chetham's School of Music w Manchesterze, która jest prawdopodobnie naszą najlepszą szkołą muzyczną. Te dzieciaki mają po 17, 18, 19 lat i są naprawdę cudowne. Niedawno słyszałem ich na koncercie w Londynie. Grali uwerturę koncertową Na południu Elgara, Koncert Fortepianowy Beethovena z przerażająco dobrym 16-letnim solistą i V Symfonię Czajkowskiego, która jest naprawdę trudna, i poradzili sobie z nią tak dobrze, że pozostawili mnie stojącego z otwartą z wrażenia buzią. Będziemy grali razem C4G&O na początku 2012 roku.
- A propos Twoich planów na nadchodzące miesiące - podobno pracujesz nad koncertem na organy Hammonda i orkiestrę z solową partią kotłów?
Jon Lord - Cały czas komponuję i mam już gotowe około 10 minut utworu, część uwertury wyrzuciłem, część umieściłem w innym miejscu i zacząłem pracę od nowa, bo nie podobało mi się to, co zrobiłem... Zawsze chciałem napisać koncert dla siebie i orkiestry, bez udziału muzyków rockowych, tylko ja, Hammond i orkiestra. Rozmawiałem na ten temat z moim przyjacielem - wspaniałym kotlistą Tomem Vissgrenem współpracującym m.in. z Bergen Philharmonic i Oslo Philharmonic. Pod kierunkiem Marissa Jansonsa Oslo Philharmonic dołączyła do ścisłej czołówki najlepszych orkiestr świata. Właśnie oni zamówili u mnie koncert na Hammonda i orkiestrę, którego premiera planowana jest na kwiecień 2012 roku. Na październik 2012 szykuję specjalny utwór na festiwal w Lucernie. Pochłaniają mnie ostatnio głównie te dwa projekty, ale wraz ze Steve'm Balsamo pracuję też nad aranżacjami moich utworów na głos i kameralny zespół smyczkowy. To coś innego i delikatnego, tylko fortepian, smyczki i wokal Steve'a. Być może dołączy do nas również Kasia Łaska. Staram się pracować nad tym jednocześnie z wcześniej wspomnianymi przeze mnie dużymi projektami, a poza tym cały czas występuję, gram około 25 koncertów rocznie. Współpracuję również z młodą brytyjską skrzypaczką, grająca zarówno na instrumencie akustycznym jak i elektrycznym i jestem bardzo ciekaw co uda nam się wspólnie stworzyć. Jak wiesz uwielbiam pisać na orkiestrę, ale komponowanie na instrumenty smyczkowe jest moją największą miłością. To ciepło brzmienia... Jestem już świadomy tego, co mogę zrobić i jak sprawić, żeby orkiestra smyczkowa zabrzmiała w pełni. Lubię to, co potrafię napisać na smyczki i chciałbym zrobić w tym kierunku jak najwięcej. Ostatnio wydałem płytę z czymś na wzór koncertu na flet, smyczki i fortepian, która została bardzo ciepło przyjęta w Wielkiej Brytanii. Jestem szczęśliwym człowiekiem, robię to, co lubię, to moja wielka pasja. Właściwie nie robię nic innego! Lubię grać w tenisa, jeździć na nartach, czytać książki, ale muzyka to moja praca, moja pasja, moje hobby. To coś co robię w czasie wolnym i w czasie pracy, coś, co kocham. Mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni. autor / źródło: Małgorzata Kuczmowska fot. Rafał Pilewicz dodano: 2010-11-15 przeczytano: 12752 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|