|
Zbigniew Małkowicz: Kompozytor muzyki pod strzechęZe Zbigniewem Małkowiczem, dyrygentem, pianistą, kompozytorem i aranżerem, od kilku lat współpracującym z Orkiestrą Symfoniczną im. Karola Namysłowskiego, zamościaninem związanym z Poznaniem - rozmawiam o jego drodze artystycznej.
Teresa Madej - Matura w 1978 r. w I Liceum Ogólnokształcącym w Zamościu. A jakie były początki Pana edukacji muzycznej?
Zbigniew Małkowicz - Dosyć ciekawe, bo mogłoby się wydawać po tym co wydarzyło się w moim życiu, że to wszystko powinno być dosyć płynnie, pewnie we mnie siedzieć, i pewnie siedziało. Natomiast mój tato, mój tatuś jest taką osobą opatrznościową. Przypominam sobie, że jak miałem 6 lat i mniej, to uczył mnie grać na akordeonie. Prowadził do kogoś na lekcje, potem długo grałem na fortepianie. Pamiętam do dzisiaj te moje płacze i jaki wysiłek to mi sprawiało. W normalnej sytuacji moja droga inaczej by się potoczyła. Natomiast tato był konsekwentny - szkoła muzyczna, dotrwałem, już pewne klimaty zaczęły mnie pociągać, również rozrywkowe.
Ale potem pomyślałem, że bardzo kocham przyrodę, lasy, tu Roztocze jest takie piękne, Zwierzyniec, Krasnobród, Roztocze Południowe i w ogóle - ta przyroda taka bujna, że chciałem być jak najbliżej tej przyrody. I chciałem być leśnikiem. Marzyło mi się na safari wyjechać, ale to taka rzecz nadzwyczajna, ale tak na co dzień - być leśnikiem i obcować z przyrodą.
TM - Po zakończonej edukacji w Zamościu dostał się Pan na Akademię Muzyczną w Warszawie.
Zbigniew Małkowicz - Żeby wypunktować: w połowie liceum prowadziłem zespół muzyczny i graliśmy na różnych akademiach. W WDK był koncert po angielsku, jakieś piątki dostałem z angielskiego. W pewnym momencie tata mówi: Zbyszek, z ciebie nie będzie żadnego leśnika, tylko muzyk. Więc - II stopień i Zamość, potem Lublin i UMCS, żeby do wojska nie pójść, szkoła średnia muzyczna, dosyć ekspresowo to zrobiłem, i dyrygentura symfoniczna w Warszawie, pięcioletnie studia. Byłem kilka lat dyrygentem w Teatrze Muzycznym "Roma" w Warszawie, gdzie poznałem ciekawych ludzi, ciekawych aktorów, dyrektorów.
TM - Tam szybko został Pan doceniony i ruszył na tournée artystyczne/muzyczne po Europie Zachodniej. To były znakomite lata.
Zbigniew Małkowicz - Przez jakiś czas byłem tym najmłodszym dyrygentem. Ci ważniejsi szefowie jeździli sobie na tournée, ale niemiecka ekipa przyjechała, odbyliśmy rozmowę i stwierdzili, że ja dosyć konkretnie postępuję, jakiś temperament u mnie dostrzeżono. Dostrzeżono też, że jak coś mówię to nie obiecuję gruszek na wierzbie, tylko realia. Oni to docenili i wbrew moim oczekiwaniom ta współpraca się fantastycznie rozwinęła. Zaliczyłem około tysiąca spektakli po Europie Zachodniej, w krajach niemieckojęzycznych - Niemcy przede wszystkim, Belgia, Szwajcaria, Austria, północne Włochy. To trwało około piętnastu lat.
TM - Jakie to były koncerty? Jaki to był wymiar muzyki?
Zbigniew Małkowicz - Mnie zawsze pociągały klimaty związane z różnymi dziedzinami sztuki, a więc musical, czyli muzyka tak piękna, np. "My Fair Lady" - "Przetańczyć cała noc", kto by nie znał tego szlagieru. Taniec, gra aktorska, czyli synteza sztuk - to na mnie działało, bardzo. Zresztą nadmienię, że w ten sposób doceniłem również moja obecną, jedyną żonę, która też ma duży temperament artystyczny i muzyczny, aktorski - wszystko w sobie łączy i ja myślę, że w ten sposób sztuka najbardziej działa, jako całość.
TM - Czy to z powodu żony związał się Pan z Poznaniem?
Zbigniew Małkowicz - Z Poznaniem, po części tak, ponieważ z Teatrem Muzycznym Daniel Kustosik jeździł po całym kraju z koncertami. On poznał nas w Warszawie i w pewnym momencie objął szefostwo Teatru Muzycznego w Poznaniu. Zaprosił nas do teatru i tak zostało do dzisiaj. Żona jest aktorką i solistką Teatru Muzycznego w Poznaniu. Zagrała wszystkie role, o jakich mogła tylko marzyć, czyli Adelę w "Zemście Nietoperza", Izę w "My Fair Lady", itd.
Ale życie to ma jeszcze wiele niespodzianek. Tu się skoncentrowałem na żonie ale jej też muszę trochę oddać, rzeczywiście to ona dostrzegła we mnie pewne pokłady, których sam nie dostrzegałem.
TM - I to z tego powodu zajął się Pan kompozycją dzieł muzycznych o wymiarze niespotykanym zbyt często.
Zbigniew Małkowicz - Mnie pochłania bez reszty muzyka, która sięga do głębszych wartości duchowych. Jeśli chodzi o treści. Bo jakieś ważne wyzwania, pytania przed nami stoją. Natomiast jeśli chodzi o szatę muzyczną to ja szukam piękna, a jednocześnie takiego prostego piękna, które może przemówić do zwykłego człowieka, zarówno do tej prostej osoby, jak i do osób bardziej wykształconych. Analizuję sobie różne historie, np. muzyki, i widzę, że takie ponadczasowe utwory to są po prostu piękne, ja tego szukam.
TM - Pięknie Pan kiedyś powiedział, że "W sercu była potrzeba śpiewania o Bogu i jego dziele. Czułem, że jeśli nie podejmę tego poruszenia ku tej muzyce teraz, to kiedyś zostanę z tego rozliczony". To stało się Pana inspiracją dla Pana pop-oratoriów?
Zbigniew Małkowicz - Muszę Pani powiedzieć, że dokładnie tak to było. W Lublinie stworzyłem zespół muzyki sakralnej razem z moim kolegą Markiem Tokarzewskim i z Urszulą - obecnie wokalistką popową. Tak mocnych przeżyć doznałem, że zapragnąłem to czynić. Niestety życie ma swoje prawa, dyrygentura - pięć lat, praca - Warszawa, Poznań, Wrocław i potem 15 lat w Niemczech. Życie prozaiczne powodowało, że to się odkładało coraz bardziej na dalszy plan. Aż czterdziestka stuknęła i pomyślałem, że jeżeli ja się nie wezmę za to, to kiedyś tam zapytają: Co zrobiłeś? I wtedy na dobre się wziąłem, a jak już się na dobre za coś biorę to wtedy już idę na całego. I poszedłem na całego, i tak idę do dzisiaj. Wydarzyło się dużo takich rzeczy, o których nigdy nie myślałem, że się wydarzą. Więc objechaliśmy już świat z moimi kompozycjami: w Stanach Zjednoczonych byliśmy dwukrotnie, bardzo przeżyłem Lwów - dwa lata temu koncerty w Katedrze z orkiestrą ukraińską, z polskimi chórami, z zespołem Lumen.
Byliśmy przed laty, w 2005 r., po jak to się ładnie mówi po "narodzinach dla Nieba Ojca Świętego" w Toronto, w prestiżowej Sali Roy Thomson Hall, gdzie dla 2,5 tysięcznej publiczności wykonywaliśmy moje utwory. Teraz w maju jedziemy ponownie. Zostaliśmy zaproszeni z okazji beatyfikacji, jako dziękczynienie za beatyfikację. Także świat jest otwarty.
TM - Otwarty na Pana muzykę, chociaż to Pan musiał ją na światło dzienne wydobyć.
Zbigniew Małkowicz - Właśnie. Ktoś może powiedzieć, że piszę pod publiczkę, czy coś w tym rodzaju. Jednak pisząc, mam na myśli zwykłego człowieka i staram się być dla niego zrozumiały, pisać muzykę pod strzechę. I wydaje mi się, że jestem zrozumiały, o tym świadczą dziesiątki tysięcy płyt, które się rozeszły, chociaż dziś wiadomo jak jest z płytami - MP3 weszły, itd. Niemalże w każdym radiu katolickim w kraju, niemalże każdego dnia moje utwory są emitowane, niemalże każda osoba związana z tematem słyszała te utwory, często nie wiedząc, że jest to zespół Lumen.
TM - A jak było z zespołem? Czy to było tak pomyślane, że muzycznie, rodzinnie, jako, że ojciec kompozytor, a dzieci poszły także w kierunku muzycznego wykształcenia. To po to był stworzony zespół Lumen?
Zbigniew Małkowicz - Na pewno tak. Pierwszy nasz koncert rodzinny - to był gdzie? Oczywiście w Zamościu. Przypominam sobie pierwsze dni czerwca 2003 r. w kościele u redemptorystów. Tam był skład: moja żona, córka Ola, syn, jeszcze nie na perkusji, siostra żony i mój tatuś. To był ten początek.
TM - Pan zaczął również, także ze swoim zespołem, współpracę z Orkiestrą Symfoniczną im. Karola Namysłowskiego. Wcześniej była współpraca z Tadeuszem Wicherkiem i Filharmonią Kaliską. Tutaj aranżował Pan utwory Marka Grechuty dla potrzeb "Szalonej Lokomotywy". Aktualnie Pana koncert "Moja Miłość" pop-oratorium. Jak Pan się czuje przed tym ważnym dla Pana koncertem w Katedrze Zamojskiej?
Zbigniew Małkowicz - To też jest wielkie szczęście dla mnie, że mogę, bo jeśli chodzi o kilometry to jestem dosyć daleko, że mogę pracować dla mojego miasta. Ja zawsze uważam, że to jest najpiękniejsze miasto w świecie i nie mam najmniejszych wątpliwości, że tak jest. Więc jest to dla mnie wielkie spełnienie jeżeli widzę tych młodych ludzi ze Szkoły Muzycznej, do której ja chodziłem, jakkolwiek teraz mają jeszcze piękniejsze wnętrza. Widzę swoich kolegów, z którymi chodziłem do szkoły, tak więc jest to dla mnie wielkie szczęście, że to wszystko może się dziać w moim Zamościu. Też powiem, że z koncertu będzie płyta, a nasze płyty nie idą do szuflady. Mam nadzieję, że z tą będzie podobnie. Będzie również program dla Telewizji "Trwam", która również często emituje nasze utwory i będzie szedł Zamość i Katedra na cały świat.
TM - Bardzo cieszymy z koncertu i liczymy na dalszą Pana współpracę z Orkiestrą Symfoniczną i Tadeuszem Wicherkiem.
Zbigniew Małkowicz - Oczywiście, ja sobie tego życzę.
TM - Dziękuję bardzo za rozmowę.
Zbigniew Małkowicz - Dziękuję bardzo. autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2011-04-18 przeczytano: 14136 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|