|
Krzysztof Zanussi "O życiu i śmierci"- Na szczęście, na śmierci nikt się nie zna, bo ci co już wiedzą nie mogą nam tego powiedzieć. Więc jesteśmy amatorami w tej materii. Mamy takie praktyczne doświadczenie, że śmierć to jest to co przytrafia się innym - mówił prof. Krzysztof Zanussi podczas wykładu, zorganizowanego w ramach "Sacrofilmu", w Wyższej Szkole Zarządzania i Administracji w Zamościu (1.03.).
- Nam jak się przydarzy śmierć, to nie będziemy mogli o tym opowiedzieć. Niewiele państwo o tej śmierci usłyszą, także dlatego, że w moich filmach mówię o niej bardzo dużo. Nawet się zastanawiam, będąc mocno w podeszłym wieku, skąd to się wzięło, że do tego tematu tyle razy wracam. Czy to dlatego, że ja przeżyłem wojnę i miałem tę świadomość śmierci jako dziecko? Ona była tuż koło mnie. Nie wiem co ja z tego rozumiałem ale przeżyłem wojnę bardzo dramatycznie.
- Pamiętam jak studiowałem mądre księgi i strasznie mnie śmieszyły badania pacjentów Freuda. Wydaje mi się, że w umyśle, który się ukształtował w innej rzeczywistości te koszmary senne są inne. Ja mam z wojny inne koszmary niż można by się spodziewać na podstawie tych lektur.
- Więc jak dotknie nas śmierć to już nie ma powrotu. Choć z powrotem spotkałem się, takim bardzo dziwnym. Któryś z moich studentów w Collegium Civitas zapadł w śpiączkę. Leżał bez przytomności parę miesięcy. Szkoła Przymierza Rodzin, którą zbudowaliśmy w szerokim gronie przyjaciół i rodziny, wychodząc z chrześcijańskich przesłanek towarzyszyła mu w tym letargu. Ale rokowań, że on się obudzi, nie było. Jednak wybudził się i parę lat później był moim studentem. Przez dwa lata miał trudności z mówieniem. Opowiadał ile razy umierał. W czasie letargu co jakiś czas zaczynał rozumieć słowa odwiedzających go osób i czuwał, aby z drobiazgów odczytać jaka jest np. pora roku. Za każdym razem gdy ponownie zapadał w letarg miał obawę, że się więcej nie obudzi. Miał świadomość, że odchodzi a jego myśl się urywa. To najdalsze doświadczenie kogoś kto się znalazł po tamtej stronie. Był bardzo wdzięczny tym, którzy mu towarzyszyli.
- Wspominam o tym ale wszystkie te opowieści i książki o tym "czarnym tunelu", o ludziach, którzy przeszli jakąś fazę umierania i wrócili są niezwykle emocjonujące, ale bardzo słabo udokumentowane. Czy to jest wgląd w tajemnicę? Ci ludzie mają dość podobną opowieść, ale czy z tego coś wynika, mam wątpliwości. Kończyłem film "Spirala" takim obrazem, ale potraktowałem ten temat poetycko.
- Wróciłem z Syberii, z Ułan-Ude, stolicy Buriatów. Jest tam człowiek od lat w niepojętym stanie. Ten człowiek na własne żądanie zapadł w letarg, w którym przebywa od kilkudziesięciu lat. Ten lamański mnich ma już dobrze ponad sto lat. Ciało się nie rozkłada ale oznak życia też nie ma. Jest wystawiony jako siedząca postać. Czy to jest śmierć - nikt tego nie bada. Nie wiadomo skąd czerpie wodę do życia. Opowiadam o tym jako sensacji bo nie więcej nie wiadomo, a z Rosjanami nie sposób się porozumieć co do badań.
Prof. Zanussi zmienił temat i aby temat nie był przykry opowiedział anegdotę, jak to para schorowanych staruszków po śmierci staje przed św. Piotrem. Dostają przydział, cudowną willę z ogrodem, znakomite wyżywienie. Mężczyzna mówi do kobiety - po jaka cholerę myśmy się tyle lat leczyli. Nie było warto. I dodał - to odrobina nadziei, którą mamy kiedy jesteśmy wierzący.
- Żyjemy w kulturze karnawału, a ona spotyka się z postem, właśnie się spotkała w kalendarzu. W naszej tradycji spotyka się z trudnością, karnawał chce trwać rok okrągły. To ucieczka od myśli bolesnej jaką jest cierpienie i śmierć. To jest największa rysa na naszej cywilizacji. Tak samo jak my patrzymy z pewną dozą wyższości na kulturę amerykańską. Ameryka od śmierci ucieka, chce ją ugłaskać, naiwnie ją oswaja, nie chce widzieć jej dramatyzmu. To postawa niemądra, niegodna. Można uciekać od przykrych tematów ale one nie uciekną od nas.
- Jestem przekonany, że niezależnie od przekonań religijnych, nawet człowiek głęboko niewierzący, człowiek głęboko przekonany, że z ostatnim oddechem kończy się wszystko na zawsze, że lepiej jest smakować życie jak ma się tę myśl za sobą, niż wtedy kiedy od niej ucieka. Jeśli to jest "nic", ciemność, to też każdy dzień życia smakuje lepiej jeśli wiem, że jeszcze jest tam "coś".
- "Memento mori" towarzyszyło naszej kulturze od bardzo dawna. Ludziom głębiej wierzącym ciągle towarzyszy. Trzeba pamiętać co jest faktem nieuniknionym. Kiedy wartościujemy co jest warto a co nie warto, co robić a czego nie robić, ile zbierać pieniędzy, które nigdy nie będą nasze.
- W historii naszej kultury byli dwaj bogowie - Tanatos - bóg śmierci i Eros - bóg cielesnej miłości. Oni są ze sobą w sprzeczności. W wielu średniowiecznych miastach pomiędzy murami jest domek kata, ponieważ zgodnie z zasadami katu nie można było płacić za zabijanie. Ale żyć bez kata było trudno. Trzeba było to uregulować prawnie i było to na głowach miejskich rajców i prezydentów. Zdecydowano ten domek postawić między murami, aby żył między ludźmi ale był chroniony. Ale jak katu zapłacić skoro to jest niemoralne? W średniowieczu jest jeszcze jeden proceder naganny, czyli najstarsza profesja świata. W każdym mieście był zamtuz i podatki od cór Koryntu ściągał kat. Tym sposobem krąg się zamykał - Tanatos pod rękę z Erosem.
- Tak to państwu opowiadam o tym na czym się nie znam, bo jeszcze nie umarłem. Pogłoski o mojej śmierci są przedwczesne i przesadzone - można zażartować, ale kiedyś przestaną być.
- Zrobiłem film "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową", który dobrze był przyjęty w kręgach kościelnych, ale tylko pierwszy człon nazwy był cytowany. W życiu zawarte jest nieuniknione zakończenie, zmierza ono do śmierci. W tym jest marność ludzka i popkultury (np. Halloween), która robi ze śmierci zabawę, żeby ją oswoić, pohukiwać głośno, że się jej nie boimy. Lepiej się jej bać bo wtedy wiemy, jak nie żyć.
- Chcę mówić o czym myślę, co mnie dręczy i co przeżywam teraz w związku z tym co się dzieje w Europie. Uczestniczyłem w panelu w Brukseli na podsumowanie naszej Prezydencji. Interesujące było popatrzeć w jakim stanie ducha jest Europa, jak bardzo ona trzeszczy dlatego, że nastał czas próby. Póki wszystko szło gładko - było dobrze, gorzej gdy przyszedł kryzys ekonomiczny. Tak samo jest z tolerancją. Łatwo być tolerancyjnym jak mniejszości są niewielkie, nie wadzą i możemy im na wszystko pozwalać, problem gdy stają się większością. Pytamy wtedy czy nasze zasady są głęboko przemyślane - zasady solidarności, wspólnej odpowiedzialności za kontynent. Europa trzeszczy, kiedy trzeba zaciągnąć pasa i wyjąć "coś z kieszeni". To przedtem trzeba było podjąć decyzje, że będziemy ograniczać konsumpcję. Zagrożenie dotyka całego kontynentu ponieważ żyliśmy ponad stan. Teraz chcemy indywidualnie odpowiadać za siebie i bogate kraje nie chcą płacić za leni i kłamczuchów. Na szczęście tak nie mówi się o Polakach. I też jest pytanie czy my chcemy płacić bo kiedyś płacono na nas? Czy uważamy, że "śmierć frajerom" i niech każdy pilnuje swojej chaty, gdy przyszły trudne czasy. Żywot UE jest pod znakiem zapytania. Ten stan ducha Europy wynika z próżni duchowej i nieustającego bogacenia się.
- Buntowałem się na to co słyszałem. Padały słowa nic nie znaczące i potem wszyscy przechodzili nad tym do porządku dziennego. Z tych słów, które doprowadzały mnie do rozpaczy, wyróżniały się "harmonijny, zrównoważony rozwój". Chciałem zapytać o co chodzi, względem czego zrównoważony. Czy chcemy się dobrze rozwijać czy nie? Część społeczeństwa znajduje się na niezłej linii wzrostu, inni nie. Rozwój bywa czasem niezrównoważony i potem pociąga resztę. Nie wiadomo czy to dobrze czy źle? Za jaką cenę chcemy się równoważyć? Jest obawa, że to pęknie. A za jaką cenę myśmy się bogacili w XIX w? Cierpienie zaowocowało naszą zamożnością, którą dzisiaj bierzemy jako sprawę oczywistą. Mamy co jeść. Sto lat temu wioski głodowały. Myśmy z tego wyrośli i wyciągnęli resztę świata. To zrobiła nasza europejska cywilizacja, wyciągnęła z biedy inne kraje. To nasz sposób rozwoju dał światu ten impuls, dzięki czemu świat staje się na naszych oczach bogaty. W tym bogatym świecie problemem jest wzrost duchowy. Jest czy go nie ma?
- Ten lęk przed śmiercią, ta ucieczka przed myśleniem o naszej egzystencji jest dowodem, że nasz rozwój nie jest zrównoważony, bo jest oparty na tym, że się odwracamy plecami od rzeczywistości. Nie myślimy o tym. Nie ma równowagi. Wariujemy potem na widok śmierci bo tak nie umiemy sobie z nią poradzić. Jesteśmy nieprzygotowani, że ona może nas spotkać. To jest nawiązanie do tematu poprzez doświadczenie debaty w Brukseli: co mamy na myśli mówiąc takie gładkie slogany?
- Ja mam na celowniku inny slogan - różnorodność kulturowa. Ważne, żeby się kultura rozwijała a nie żeby była podzielona na tysiące "kapliczek". Dywersyfikacja jest potrzebna. Oglądam w telewizji jak w Afryce przywozi się lwy z innego parku żeby wzbogacić bank genetyczny, wzbogacić krew by rozmaitość genetyczna powróciła do normy. Ale przy kulturalnej rozmaitości ważniejsze żeby kultura rozwijała się ku lepszemu, niż żeby się rozwijała we wszystkie strony jak drzewo.
Jeżeli nie wiemy co w kulturze jest wartością to powiem, że każe dzieło w jakiś sposób przybliża mnie do lepszego przeżycia własnej egzystencji, własnego losu. To brzmi podniośle. Czujemy wszyscy, że czasami mamy ten stan świadomości przeżywania, również uczuć, nie tylko umysłu, w którym lepiej ogarniamy to co się z nami dzieje, naszą dolę ludzką, żeby nie powiedzieć egzystencję.
- To są chwile kiedy mamy mentalność szczura, jesteśmy zagonieni, zamęczeni i wtedy nasza zdolność przeżywania naszego życia jest niższa. Więc wszystko co popycha człowieka do pełniejszego przeżycia swojego losu jest dobre, to jest w kulturze wartościowej. Wobec czego karnawał, który potrafi nieść ze sobą radość życia - też jest dobry. Ale karnawał bez przerwy jest nędzą, bo karnawał musi być dopełniony postem. Bez tego kultura nie jest nic warta.
- Dzisiaj jest skłonność do traktowania kultury prymitywnie i bezmyślnie, czyli dobre jest to co się dobrze sprzedaje. Chciałbym państwa przestrzec, że większość nigdy nie ma racji, że w kulturze nie ma demokracji, śladu nawet nie może być, tak jak nie ma jej w nauce. Za Kopernika większość nie mówiła, że świat jest "ptolemejski." Więc większość może się mylić. Bo w nauce jak w sztuce nie muszą się wszyscy zgodzić. To nie jest demokracja. Demokracja to jest technika rządzenia i nic więcej. Natomiast w wielu sprawach nie ma demokracji. Bo czy w sporcie jest demokracja? Nie byłoby gier olimpijskich bo nie wypada przybiec pierwszemu, wszyscy przybiegają solidarnie, razem.
- To wszystko opowiadam w szerokim kontekście kultury i zastanowienia się nad tym, że dzieło sztuki i kultura, która wiedzie nas do głębszego przeżywania losu jest z natury swojej wartościową. Nie chodzi o to żeby było rozmaicie ale żeby było jak najlepiej. Jak przychodzi do rozdzielania subwencji jak to jest w Europie, w rządzie i w każdym mieście to jak ktoś nie ma poglądu, nie widzi dalej co jest dobre a co złe, to da wszystkim po równo. Łatwo się pomylić co jest dobre a co złe i ludzie się tego boją.
- Łaska na mnie spadła, że na starość jeżdżę więcej niż kiedykolwiek w życiu. Te podróże są niesłychanie pouczające. Miesiąc temu byłem na Cejlonie (Sri Lanka). Miałem okazję spotkać się z buddystami i jednocześnie byłem na prowincji w małym kościółku na mszy katolickiej. Była bardzo wzruszająca bo to była mała garstka ludzi. Azja to dzisiaj wielkie wyzwanie dla chrześcijan. Ludzie jeżdżą i przekonują do wszystkich religii, prowadzą tzw. prozelityzm. Jeśli są głęboko przekonani, że ich wiara jest najpiękniejsza, jak ich wtedy rozumiem. Azja jest dzisiaj wielką duchową próżnią. Ta próżnia wypełniła się powierzchownym chrześcijaństwem. Oni są gotowi zgodzić się na Chrystusa, problem jest z Panem Bogiem. Zgodzą się, że był ktoś taki jak Chrystus, był dobry, nauczał i umarł. A że był Bogiem - to już nie. To jest dla nich trudne. To jest inny sposób opisywania świata.
- Opisać nasze uczucia też jesteśmy bezradni bo czasami w potocznym języku mówimy: kocham i nienawidzę. Sprzeczność, ale tak jest. Wyjście dzisiaj do Azji z takim obrazem chrześcijaństwa, które nie byłoby obciążone wiekami naszej kultury byłoby czymś genialnym, tylko szukamy geniusza. I moje prywatne przesłanie abyśmy się spotykali z innymi wielkimi religiami, za którymi stoją wielcy. By porównywać zawsze najwyższe wzloty jednego wyznania. Wszyscy mamy sferę prymitywnego wierzenia jeśli chodzi o rozwój duchowy. Np. fanatyzm, fundamentalizm to wyraz niedostatku wiary. Albo wierzą z zaciśniętymi szczękami, pięściami, warczą bo próbują zwalczyć wroga na zewnątrz, zapominając, że on jest w nas. Na świecie jest wiele złych tendencji ale one zyskują siłę dzięki naszej słabości, nie dzięki swojej własnej potędze.
- Poczucie wspólnoty wszystkich ludzi zorientowanych na duchowy wymiar świata daje nadzieję. Na tym wysokim szczeblu zaawansowania duchowego jest wiedza, że wszyscy są sobie bliscy. Na tym wysokim szczeblu nie ma tak wysokich różnic, "mordujemy" się na poziomie sąsiada. Wtedy zaczynają się konflikty, bardziej społeczne, raczej jest walka klas a nie ducha.
- Nie chcę potępiać karnawału bo go lubię, choć zawsze byłem marnym tancerzem. Cała reszta sprawia mi ogromną radość. W momencie kiedy pożegnaliśmy karnawał nie chciałbym żeby zostało w państwa pamięci , że ja nie jestem orędownikiem "smutasów" i chcę aby wszyscy powtarzali "memento mori", na przemian z każdym możliwym wyrazem.
Karnawał ma to do siebie, że dzisiaj przeważył w kulturze, żyjemy w erze wyłącznego karnawału, on banalizuje wszystko, z rzeczy wielkich robi rzeczy małe, byle jakie. Tak jak pisze Anna Arent - zło hitlerowskie ma banalny wymiar - "urzędnik od mordowania". Tak się dzieje jeżeli wszystko co jest wielkie próbuje się zamienić na drobne. Może życie wtedy jest mniej przejmujące. Jeżeli pani Czubaszek mówi, że aborcja to jest błaha sprawa i ona nie cierpi z tego powodu to gratuluję jej, że nie cierpi ale chciałbym spotkać matkę, która utopiła dziecko i powie państwu, że to nie takie straszne. Można utopić i póki nie złapią to jest dobrze. To jest świadomość zwierzęca, świadomość strasznego prymitywa. To jest żałosne i niesmaczne czynić takie wyznanie, że to jest banalne. Tak jak Nergal mówił, że szatan jest banalny i to była głupota. Szatan nie jest banalny. Ja się go boję.
Moja przeciwniczka Magdalena Środa, która obdarzyła mnie tytułem "Leppera polskiej kultury" za wypowiedź w sprawie Romana Polańskiego, stanęła w szranki aby zniszczyć Kolendę-Zaleską i wytknęła jej, że dziennikarka nie ma prawa posiadać poglądów w sprawie Marii Czubaszek. I nikt nie zwrócił uwagi na podstawowy błąd logiczny, że pani Środa też jest dziennikarką. To jest straszne zakłamanie tych ludzi, którzy walczą o swoje ale niszczą innych.
Na zakończenie wykładu mogliśmy usłyszeć anegdotę, którą prof. Krzysztof Zanussi powtarza w kilku językach: Po najdłuższym z możliwych życiu staje pani Magdalena Środa przed św. Piotrem i prosi o widzenie z Panem Bogiem. Powiedz jej, że mnie nie ma - odpowiada Pan Bóg św. Piotrowi. autor / źródło: na podstawie wykładu prof. Krzysztofa Zanussiego - opracowała Teresa Madej dodano: 2012-03-05 przeczytano: 17332 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|