|
O nocnym szturmie i zamościance, co publiczność gościłaJedno jest pewne, zapału bojowego w rekonstruktorach nie brakowało. Jeśli następowała chwila ciszy po wystrzale to znak, że na nowo atakujący i obrońcy ładują armaty i nabiją muszkiety - komentował szturm Szwedów na zamojską twierdzę, atrakcję Jarmarku Hetmańskiego - Zbigniew Choma (2.06.).
Zanim jednak doszło do szturmu jako żywo przypominającego ten z lutego A.D. 1656, po którym Szwedów na dobre odprawiono, tłumnie zgromadzeni obok Bramy Nowej Lubelskiej goście i zamościanie mogli wysłuchać Legendy Stołu Szwedzkiego. Już spieszę przywołać legendę, ale pierwej ciśnie się uwaga widza, która padła po zakończonej zwycięskiej bitwie. A brzmiała ona tak: "Szwedów do miasta przez bramę wpuścili!". W ferworze walki, aktorzy/zbrojni nieco się zagapili, albo uznali, że pozostała część widowiska nie wchodzi w zakres prawdy historycznej i po zakończonych zmaganiach zarówno polscy jak i szwedzcy żołnierze hurmem przez most i Nową Bramę Lubelską do miasta wkroczyli, aby dalej przemaszerować z publicznością ulicami Starego Miasta. A widz jak widać historię dobrze zna i na jej zakłamanie zgody nie dał. To było nie całkiem na marginesie.
Konceptem w Szweda
Teraz rzecz będzie o zapisie, który mówi jakoby Król Szwedzki Karol Gustaw, który niejednej sztuczki próbował aby podejść Jana "Sobiepana" Zamoyskiego, ba do niehonorowego przekupstwa się uciekał i nawet posunął się do darowania III ordynatowi, wielce majętnemu ale bez tytułu, ziem południowej Lubelszczyzny w dożywotnie zarządzanie. To wówczas miał usłyszeć z ust "Sobiepana", wiernego królowi Janowi Kazimierzowi ripostę, której autorem miał być sam Imć Onufry Zagłoba, który wraz ze szlachetnymi rycerzami stał wówczas w twierdzy Zamość - "Ja Waści Niderlandy darowuję". Czy tak było - rzecz druga, ważne, że noga Szweda bram "Grodu Hetmańskiego" nie przestąpiła, a cała zacna historia o zwycięstwie Zamościa nad Szwedami na strony "Potopu"
Sienkiewicza trafiła
Słusznej postury rycerz Zbigniew Choma, "w cywilu" przewodnik turystyczny i pracownik Muzeum Zamojskiego, na chwilę przed bitwą nocną przybliżył słuchaczom mniej znany epizod - jak to określił, który ma reperkusje, znane chyba każdemu - "szwedzki stół". Skąd się wywodzi? A jakże - spod Zamościa. Cofnijmy się zatem kilkaset lat wstecz. Mamy rok 1656. Zima. Pod Zamość pochodzą wojska szwedzkie pod dowództwem samego króla Karola Gustawa, który chciał zdobyć Zamość i po obsadzeniu twierdzy swoją załogą ruszyć na Lwów, gdzie już Jan Kazimierz zbierał wojska aby przegonić wroga z Ojczyzny. Na drodze Szwedom stanął Zamość. Król szwedzki widząc z jak potężną twierdzą ma do czynienia postawił najpierw na negocjacje. Wysłał swoich posłów, których doprowadzono przed oblicze Jana "Sobiepana" Zamoyskiego.
Rzecz o "szwedzkim stole", czyli gościnność po zamojsku
Ordynat, gorący patriota, biorąc zapewne również wzgląd na szlachetne zasługi dziada, Hetmana Wielkiego Koronnego, odmówił oddania twierdzy i przyłączenia się do Szwedów dla korzyści. Nakazał wrogom odejść spod Zamościa. Tego żądania nie posłuchali i zaczęli ostrzeliwać miasto, żeby "zmiękczyć" Pana na Zamościu przed następnymi rozmowami. Po trzech dniach ponownie pojawił się szwedzki poseł i twierdził, że szkody w mieście są na tyle poważne, że powinny skłonić Zamoyskiego do układów. Na takie stawianie sprawy "Sobiepan" odpowiedział następująco: Przez 3 dni jednego wołu w żyć trafiliście na dziedzińcu pałacowym. Strzelajcie dalej to może drugiego ubijecie. Jak niepyszny wrócił poseł do obozu. Karol Gustaw nie ustępował i łgał jak najęty, że nie na wojnę tu przyszedł, tylko w gościnę. Sprytnie powołał się na staropolską gościnność i zasugerował, że nie wypada króla pod murami twierdzy trzymać. Czuły na punkcie swojego honoru Zamoyski zdenerwował się nieco gdy Szwed niesłusznie wypominał mu niegodne postępowanie i odpowiedział, że gościnności nie trzeba go uczyć bo zna jej prawidła. Przyzwyczajony zaś jest do tego, że goście inaczej do bram stukają niż kulami armatnimi. Szwedów do miasta nie wpuści, ale jeżeli są głodni i spragnieni to ich z chęcią nakarmi. Nakazał wystawić stoły, zastawić je jadłem, winami i miodami. Zabronił jednak stawiania jakichkolwiek siedlisk, ław czy taboretów. Szwedzi zjedli posiłek w pozycji na stojąco. Potem jak niepyszni spod Zamościa odeszli. Od tego czasu "stół szwedzki" przyjął się w całej Europie jako nie zasiadana forma poczęstunku.
Mocno nocna bitwa nocna
Zbigniew Choma zakończył wypowiedź o Legendzie Szwedzki Stół słowami: Czas bitwę zacząć!
Rozległy się komendy oficerów, nawoływania, okrzyki żołnierzy. Na wysepce przed mostem zwodzonym ustawiły się formacje szwedzkie: muszkieterzy, pikinierzy, artyleria. Szturm zaczął się od ostrzału na Bramę Lubelską. Należy przyznać, że było to mocne strzelanie bo chodziło o przestraszenie załogi, która broniła bramy i mostu. Najpierw strzały armatnie ze stanowisk szwedzkich, potem odpowiedź z murów twierdzy. Na most wyszła część zamojskiej załogi by odpowiedzieć na zaczepki i nauczyć Szwedów, że o tak późnej porze nie wypada pukać do bram miasta. Doszło do pojedynków. Z naszymi starli się pikinierzy wyposażeni w kilkumetrowe piki. Nasi, dysponujący jedynie szablami nie byli w stanie ich sięgnąć. Postanowiono więc ostrzelać ich z muru kurtyny. Wzrosła częstotliwość strzałów. Całe pole bitwy zasnuło się dymami, widać było jedynie błyski ognia wydobywające się z luf. Siła artylerii była ogromna, choć na minutę można było oddać tylko 3 strzały, ponieważ później lufy armat, falkonetów, muszkietów i pistoletów rozgrzewały się do temperatury uniemożliwiającej strzelanie. Wśród widzów dało się słyszeć okrzyki zachęty do walki, ale też strachu i podziwu. Twierdza Zamość dzielnie stawiła opór, Szwedów odparto spod murów miasta. Czas na świętowanie wiktorii, tylko nie wszystko można było zobaczyć w mrokach nocy.
Prawdziwie wojskowy obóz
Jak opowiada Maciej Jedliński z Zamojskiego Bractwa Rycerskiego - Przyjechało ponad 200 osób i 15 koni. Nie było warunków na jazdę, więc ich nie ściągaliśmy, ale w tym roku solidna była husaria, nasza zamojska i z Sandomierza. Był oddział piechoty wołoskiej, wywodzący się z jazdy węgierskiej, chorwackiej. Założenie jest takie aby stworzyć z tych ludzi, trzeba czasu i nakładów finansowych, oddział wczesnej husarii Batorego, nie tę znaną z obrazów Kossaka, lecz tę, która wygrywała.
- Po raz pierwszy rozbiliśmy obóz na plato (plateau) Bastionu VII, Nadszańcu. Wpuszczono nas, miasto i taki jeden pan. Wyszło to bardzo fajnie, a liczba osób odwiedzających obozowisko jest nieporównywalnie większa niż w poprzednich latach. Samo rozmieszczenie i widok tego obozu jest nieporównywalnie lepszy. Podobnie jak odbiór tego miejsca przez uczestników. To nam daje reklamę na przyszłe lata, pewność, że ci ludzie będą chcieli przyjechać. Jest im tu wygodniej. Oni nie przyjeżdżają tutaj dla pieniędzy, przyjeżdżają, żeby się pokazać i pochwalić tym, co osiągnęli. A przy tym są to duże nakłady finansowe, często koliduje to z życiem rodzinnym. Żona jęczy, śmieje się, zgrzyta zębami bo pieniądze zamiast na nową kanapę poszły na szablę albo na muszkiet. W tym roku mojemu koniowi przybyło "klejnotów", czyli oszczędności poszły na biżuterię dla konia. Już teraz wiem, co znaczyło powiedzenie "konia z rzędem". Za rząd można kupić drugiego konia.
"Uwolnić" Zamojskie Pole Marsowe
Minusy bitwy? nie mogliśmy podeptać nowej trawy - mówi Jedliński. Zdziwiło mnie też, że nie zostaliśmy wpuszczeni na Pole Marsowe, które miało być przeznaczone pod inscenizację. Natomiast nie przeszkadzało, że tamtędy jeździły ciężarówki i ryły trawę. Dostaliśmy też pismo, że koni nie możemy wprowadzić na bastion. Mieliśmy duży problem żeby się nimi zająć poza obozem. To dziwne, bo z jednej strony mieliśmy duże wsparcie władz miast, z Wydziału Kultury, samego Prezydenta, a z drugiej strony pewni urzędnicy, mam wrażenie, robią nam na złość. To nie jest niechęć głównych władz, ale pewnych osób w tym mieście nie jesteśmy w stanie "przeskoczyć". To jest ciągła walka. Przez cztery lata próbowaliśmy zrobić obóz na Bastionie VII, były różne tłumaczenia, takie, że nie chcą nas widzieć handlowcy, co jest nieprawdą bo takiej ilości osób, która przewinęła się przez Nadszaniec podczas tych dni, to chyba nie było w historii działalności handlowej Nadszańca. Tłumaczono też, nie ma tam dla nas miejsca bo jak się popijemy to pospadamy z murów. Traktowano nas jak pięciolatków, a to są ludzie poważni, choć trafiają się różni, to nie widziałem żeby coś złego stało się w obozie. Mam nadzieje, ze te problemy mamy już za sobą. Teraz to nareszcie wygląda jak wojskowy obóz i jest atrakcją: jest przestrzeń, majdan, są kuchnie polowe. Naprawdę - dobrze to wygląda.
Jak przewodnicząca Orzechowska publiczność ugościła
Jak podkreślił Zbigniew Choma, członek Zamojskiego Bractwa Rycerskiego, po raz pierwszy od kilku lat podczas inscenizacji "stołu szwedzkiego", z inicjatywy Bożeny Orzechowskiej, przewodniczącej Zarządu Osiedla Stare Miasto, został wystawiony "stół szwedzki" ale... dla widzów inscenizacji. Przyobiecał, że wojsko powstrzyma się od poczęstunku, a publiczność zaprasza w gościnę po zakończeniu szturmu. Wyraził także nadzieję, że inicjatywa współczesnej zamojskiej mieszczki stanie się tradycją w czasie kolejnych inscenizacji historycznych.
- Częstowaliśmy kaszą jęczmienną ze skwarkami, były ogóreczki kiszone i chleb ze smalcem. Był bigos, super bigos, kiełbasy: biała, wędzona i kaszanka z grilla. Były placki cebularze, ciasteczka, bułeczki, obwarzanki, jabłuszka. Chleb był piękny, duży z Deszkowic - wylicza Bożena Orzechowska przysmaki "stołu szwedzkiego", kobieta z charakterem, wystrojona zgodnie z trendami mody XVII w.
- Ja tak to sobie obmyśliłam, że będziemy karmić gości, widzów inscenizacji po to aby rozpowszechnić tę legendę wśród turystów. Dla nich to zrobiłam, żeby poczuli "ducha" historii. Nakarmiliśmy leciutko 500 osób, może więcej, porcji było 1000 sztuk. Zaczęliśmy częstować na długo wcześniej niż zaczęła się inscenizacja i bitwa nocna. Wsparli nas: Gościniec "Kanclerz" - Barbara Kaszuba, Cukiernia - Teresa Turek, sklepy wędliniarskie: Mieczysław Puszka, pieczywo i ciasta - Antoni Kozłowski, jabłka - Jadwiga Niedziela i Marek Adamowicz - wielkie wsparcie. Ja się zaangażowałam sercem i duszą, bo to z dziada i pradziada moje kochane Miasto. Pomogli też znajomi i rodzina. To przecież ma być rozgłos na kraj. Nasze miasto przecież chce żyć z turystów, więc dlaczego nie podtrzymywać tego, co jest dla nas cenne? My musimy to pielęgnować jako atrakcję Zamościa, szczególnie teraz kiedy zakończono rekonstrukcję twierdzy. Ja się cieszę, że mogłam tyle osób ugościć. Niektórzy z nich nie dawali wiary, że to za darmo. Mówiłam wszystkim, że to w ramach Legendy Stołu Szwedzkiego. Starczyło jedzenia a nawet jeszcze zostało. Jesteśmy przecież, tu na wschodzie Polski, społeczeństwem gościnnym. Mówi się nawet o nas, że tu dobrzy ludzie mieszkają. No i pogoda nam dopisała. Trud biesiady opłacił się. Mamy czym się pysznić a nie wstydzić tradycji i historii. Przecież nasz Miasto to skarb! Na pohybel!
Gratulujemy! Pomysł przedni i dobrze świadczy o mieszkańcach "Hetmańskiego Grodu"!
autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2012-06-07 przeczytano: 17773 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|