|
Folklor ma sens - rozmowa z tancerzami "Zamojszczyzny"Mówią, że to sposób na życie i przygoda z ewidentną adrenaliną. Nazywają siebie zapaleńcami i fanatykami folkloru. I pewnie nie byłoby ich w "Zamojszczyźnie" gdyby nie wspólnota dusz żon i partnerek oraz głębokie przekonanie do tego, co robią. Emerytury od folkloru nie planują.
Bolesław Bełz w parze z żoną Alicją
- Był rok 1996 r. Od roku w "Zamojszczyźnie" tańczył nasz syn, Piotr. Pani Jola Kalinowska-Obst zaczęła tworzyć grupę dorosłych aby poszerzyć zakres wiekowy zespołu. Stwierdziła, że to ma sens. Daliśmy się z żoną skusić. Moje początki z folklorem to rok 1980 i Zespół Tańca Ludowego "Drzewiarz", działający przy Zamojskich Fabrykach Mebli. Później był to Zespół "Ziemi Zamojskiej". Tam poznałem moją żonę i byliśmy 15-tym małżeństwem w "Drzewiarzu". Po 17 latach w "Zamojszczyźnie" zostało 5 z grupy 20 osób. Niektórzy wyjechali, inni - być może - zrazili się trudnościami.
- Co mnie urzekło? Że ten folklor jest tak piękny. I można go pokazywać innym. Jest też sposobem na życie, na poznawanie świata i ludzi. Daje możliwość spotkania się z ciekawymi ludzi podczas "Eurofolku". Wraz z żoną nie opuściliśmy żadnej z 12. edycji. Jesteśmy do dyspozycji, nasze wakacje są temu podporządkowane. Najpierw próby, potem koncerty, krótka przerwa i ewentualnie wyjazd na festiwal.
- Trudno mi powiedzieć co było najtrudniejsze, ponieważ podstawy tańca i układy opanowałem w "Drzewiarzu". Nadal odczuwam wielki sens tańczenia. To co robimy jest uzupełnieniem naszej codzienności, odskocznią. Próby we wtorki i piątki w pewien sposób determinują funkcjonowanie naszej rodziny. Kiedy dzieci były jeszcze w domu i tańczyły w "Zamojszczyźnie" woziliśmy je na próby i koncerty. Dzieci miały próby w innych dniach, my w innych dniach. Kiedy dzieci odeszły do zespołów studenckich - pozostały już tylko nasze próby.
- Bardzo pamiętny koncert odbył w roku 1997, kiedy weryfikowano nasze umiejętności na wyjazdy zagraniczne. Komisja spotkała się z nami na podsumowaniu. Pani choreograf i członek komisji, co dla nas było dużą satysfakcją - powiedziała, że tańce nowosądeckie, które my tańczymy, z charakteru powinny być tańczone przez osoby dorosłe bo najlepiej oddadzą ich klimat. Jako fachowiec w branży folklorystycznej wystawiła nam wysokie noty. Powiedziała - tańczcie tak dalej, bawcie się tym, bo sensem jest oddanie tego, co jest w tańcu przez tych, którzy to czują. To dodaje skrzydeł.
- Życzenia dla "Zamojszczyzny"? Stabilizacja materialno-organizacyjna i poparcie jednostek organizacyjnych Urzędu Miasta naszego funkcjonowania - stowarzyszenia i nas jako członków. To jest jak najbardziej zasadne. Jesteśmy fanatykami folkloru, grupą zapaleńców. Żyjemy w tym środowisku, dajemy siebie, swoją pracę, swoje umiejętności, oczekujemy tylko wsparcia. Dla nas największą satysfakcją jest, że tańczymy. Nie przewidujemy emerytury od folkloru. W tym roku mija 33 lata jak tańczę folklor i nie czuję się zmęczony. Żartujemy, że jeśli zdrowie nie pozwoli to pozostanie chórek przy kapeli.
- Pasję do tańca i wysoki poziom jaki młodzież wynosi z "Zamojszczyzny" pozwala jej na kontynuowanie i rozwój działalności artystycznej. Nasz syn Piotr od 8 lat tańczy w Zespole Tańca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Występuje za granicą. W ubiegłym roku zdobył Mistrzostwo Polski w karach mazurowych w Słowianach. W tym roku - mistrzostwo Polski w tańcach narodowych w formie towarzyskiej w gr. VI. Córka od 2007 r. tańczy w zespole "Warszawianki".
Artur Sowiński w parze z Małgorzatą Oleszczuk - dożywotni mistrzowie 2012 r. tańców narodowych w wersji turniejowej
- W "Zamojszczyźnie" od 7 lat, dzięki mojej partnerce Małgorzacie Oleszczuk, która mnie zwerbowała. Troszeczkę to przypadek, ponieważ mój syn przetańczył w "Zamojszczyźnie" 12 lat, do matury. Parę lat temu poczułem się w obowiązku i uczestniczyłem w przygotowaniu "Eurofolku". Pojawiłem się w biurze namiocie organizatorów, a Małgorzata na mój widok: Ja znam tego gościa, on ze mną tańczył w "Zamościankach", w "starym" liceum (wiedziałam, że on jest dobrym tancerzem - dodaje, przysłuchująca się rozmowie, Małgorzata Oleszczuk). Grunt był podatny bo żona i syn namawiali mnie do tańczenia. W październiku zespół wrócił z wyjazdu z Bułgarii i spotkał się na podsumowaniu - temat powrócił. Moja przyszła partnerka zadzwoniła do mnie z zaproszeniem. Powiedziałem, że przemyślę. Poszedłem do pani Joli i zapytałem czy mnie przyjmie? Pani Jola dyplomatycznie zapytała: A która z dziewczyn pana zwerbowała? Powiedziałem, że Małgorzata. Przyszedłem na pierwszą próbę i usłyszałem: "Pani Małgorzata i pan Artur spróbują ze sobą zatańczyć". Jak spróbowaliśmy, tak tańczymy ze sobą do dzisiaj. Kiedy Małgorzata musiała z powodu spraw służbowych wyjechać na rok - powiedziałem, że na nią poczekam. Na szczęście tak składało, że mogliśmy zatańczyć na wszystkich koncertach, bo trzymałem miejsce i wierzyłem, że ona dojedzie, zatańczy i wszystko będzie okey. Pani Jola wierzyła, że damy radę.
- Co było najtrudniejsze po powrocie? Emocje też, ale wrócić do dobrego poziomu kondycyjnego, przypomnieć sobie kroki, przypomnieć sobie figury. Nasze próby w "Zamojszczyźnie" dwa razy w tygodniu po 2 godziny budują kondycję. Najtrudniej było wdrożyć się do tego reżimu. Trafiłem na okres przygotowań do dużego występu. Nie było czasu na marudzenie, trzeba było nauczyć się tańczyć. Najpierw z panią Moniką, potem z panią Jolą, zajęcia dodatkowe, przypominanie kroków. Nie były to nowe rzeczy. Trzeba było to odświeżyć. Dołączyła Małgorzata, ćwiczyliśmy figury z układów. Po kilku miesiącach koncert na scenie.
- Bardzo lubię tańczyć "kurpie", może trochę z sentymentu, bo to mój pierwszy taniec w przygodzie z folklorem w zespole "Zamościanki", przy I liceum. Jest wysiłkowy, wymaga energii, kondycji, dużo jest "na podskoku". Patrząc z widowni wygląda to na leciutkie układziki, ale to wymaga wielkiej energii. Dobra mimika, że to jest lekkie i przyjemne, choć człowiek już "na rezerwie" jedzie od połowy układu. Lubię kujawiaka i mazura. Ważne jest wsparcie naszych życiowych partnerów. Oni siedzą razem na widowni i nas oklaskują.
- Najważniejszy koncert to ten w Bardejowie, na Słowacji, gdzie ze względów zawodowych uczestniczyliśmy w próbach ale nie razem. Byłem na jednej próbie, potem wspólnie, potem na kolejnej. Nagrałem układ krakowiaka na video. Musieliśmy się nauczyć tańca w 2 dni, przed wyjazdem i w trasie. Oglądaliśmy wielokrotnie film w autokarze, kodując w pamięci figury i elementy układu. Przed występem w Bardejowie znaleźliśmy sobie kawałek placu i ćwiczyliśmy. Przyszli ludzie, oglądali, oklaskiwali i szukali kapelusza na datki. Najważniejsze jest, że mimo przeciwności udało się nam zatańczyć na scenie to, co powinniśmy zatańczyć. W parze ważne jest też zrozumienie.
- "Zamojszczyzna" obchodziła swoje 25-lecie. Więc życzyłby zespołowi żeby obchodził swoje 125-lecie, a z moim udziałem - powiedzmy skromnie - 50-lecie. Żebyśmy mogli z Małgorzatą, na scenie uczestniczyć w tym jubileuszu.
Jolanta i Krzysztof Kowalczukowie
- Był 1985 r. Pani Jola wróciła z UMCS-u. Była aprobata współczesnych władz na powstanie zespołu ludowego. Było coś w rodzaju castingu, pierwsze próby. Wybrano pierwsze pary do przyszłej "Zamojszczyzny". Dostaliśmy się: Krzysiek Nowak, Jasio Stępniak i ja do pierwszego składu, wcześniej nie mając kontaktu z tańcem ludowym. Folkloru "dotknąłem" w czasach szkolnych, ale wówczas był on taki trochę "obciachowy". Zdecydowałem się bo fascynowała mnie ta kultura - ja jestem lokalnym patriotą, lubię tradycję i wszystko co polskie. To mnie inspirowało. Wiedziałem, że są zespoły: w POM, w ZFM, dziecięce. Więc kiedy powstawał nowy zespół była szansa wejścia w te pierwsze klimaty tańca ludowego. I tak spontanicznie, z duszy i z serca poszedłem do tego zespołu. Rodzina? U mnie są duże tradycje muzyczne w rodzinie od mamy strony. Wychowałem się na muzyce i śpiewie. Więc kiedy poszedłem do średniej szkoły z dala od domu brakowało mi tego i postanowiłem znaleźć takie miejsce aby kultywować to, co było w domu. Nie były to tylko klimaty ludowe, wujowie grywali różną muzykę.
- Po 7 latach w "Zamojszczyźnie" drogi naszej trójki się rozeszły, każdy ułożył sobie życie. Duch został i spotykamy się na jubileuszach. Miałem przerwę, powiedzmy - ze względów ekonomicznych. Jak większość asertywnych ludzi w moim wieku wyjechałem dorobić do studiów do Niemiec na 3 miesiące, nie było mnie 18 lat. W 2005 r. nie wahając się wróciłem do "Zamojszczyzny" na 20-lecie. Wciągnąłem się w te same klimaty. One kręciły mnie przez cały czas, a w Niemczech - śpiewałem nawet w polskim chórze ludowym.
- Najbardziej przeżywałem, tak jak wszyscy członkowie mojej grupy koncert weryfikacyjny w 1987 r. To jeden z ważniejszych dla mnie koncertów bo otrzymaliśmy weryfikację na reprezentowania kultury polskiej w kraju i poza granicami. Każdy koncert jest ważny i nutka pozytywnej adrenaliny jest cały czas. Nawet jak będzie dwie osoby na widowni to i tak trzeba pokazać się z jak najlepszej strony. Podobnie podczas koncertów przed Belgami czy Hiszpanami chociaż oni nie znają naszych kroków.
- "Zamojszczyźnie" życzę tak jak każdemu - zdrowia. Zapewne publiczność nie zdają sobie sprawy ile zostawiamy zdrowia na deskach. To jest wyrzeczenie dla tych, którzy kultywują folklor. Życzę aby pani Jola Kalinowska-Obst jak najdłużej kierowała zespołem, bo to wielka osoba, która potrafi ogarnąć tak wielką rzeszę ludzi. I sukcesów na scenach polskich i zagranicznych oraz zrozumienia. Zarzuca się nam, że się bawimy, ja na koncert muszę uprasować 20 koszul, bo tańczy żona, syn i ja. Gdybym tego nie kochał, nie robiłbym tego. autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2013-08-04 przeczytano: 13068 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|