|
Egipt. Wakacje "Zamojszczyzny" cz. 3Grecja, Węgry, Czechy, Belgia, wreszcie - Egipt. Kraj najbardziej egzotyczny z tych, które do tej pory odwiedziliśmy. I położony tak daleko, że większość z nas po raz pierwszy czekała podróż samolotem. Wrażeń więc spodziewaliśmy się mnóstwo...
I nadszedł ten dzień...
Wczesnym rankiem pożegnaliśmy odprowadzających nas tłumnie rodziców i ruszyliśmy. Pierwszy etap Warszawa - Okęcie. Lot do Kairu z przesiadką w Rzymie nie był czymś strasznym. Terrorystów nie było, turbulencje owszem, ale lekkie i nawet sprawiające przyjemność. Niestety, nie mogliśmy na bieżąco komentować tych nowych doznać, gdyż byliśmy rozrzuceni po całym samolocie włoskich linii Al.Italia. Wreszcie po prawie dobie podróży, o godz. 3.10, 31 lipca wylądowaliśmy na lotnisku w Kairze. Uderzyła w nas fala gorąca. Już na nas czekano - więc tylko bagaże - te służbowe i te prywatne (ukłon w stronę naszych partnerów - wzięli na siebie cały ciężar dźwigania naszych, ponad 20 kilogramowych waliz pełnych strojów) i do autobusu. Kierował nim szalony człowiek. 130 km/h - to prędkość jaką rozwijał na terenie zabudowanym - ku ogromnej uciesze chłopaków. Natomiast pierwszym środkiem lokomocji jaki mijaliśmy był osioł, na którego grzbiecie siedziała owinięta od stóp do głowy w czarne chusty kobieta. Widok wyjątkowo afrykański. Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do celu - Ismailii - dużego miasta położonego nad samym kanałem Sueskim.
Zakwaterowano nas w bardzo atrakcyjnym miasteczku akademickim w czteroosobowych pokojach, otoczono hordą ochroniarzy i oddano pod opiekę czworga przewodników - Islama, Mohammeda, Diny oraz Zahary.
I tak zaczął płynąć dzień za dniem - prawie identycznie. Pobudka, śniadanie, obiad o niezmiernie "zróżnicowanym" jadłospisie - codziennie kurczak z ryżem podawany na blaszanej tacy. Współczuję tym z nas, którzy po powrocie do domu zamiast pierogów zastali takie właśnie danie na stole. Kolacja bardzo późno, dopiero po nocnych koncertach.
Czas między posiłkami spędzaliśmy grzejąc ciałka w zwrotnikowym słońcu nad pięknym basenem. Gorąco? Wcale nie tak bardzo, jakieś 40 stopni w cieniu. Suche powietrze dało nam po gardłach, klimat dla Europejczyków zdecydowanie niekorzystny. Mimo to korzystaliśmy ze słonecznych i wodnych kąpieli - i cudownie, jak to my, się bawiliśmy.
Pewnego dnia - wyjazd do Gizy. Jedziemy zwiedzać piramidy. To było to na co wszyscy czekaliśmy! I tu wielkie rozczarowanie - do piramid nie docierało się w pocie czoła przez wielką pustynię. Piramidy stały za płotem i podjechaliśmy do nich autobusem. No cóż? ewidentny efekt globalizacji. Dostaliśmy się szczęśliwie do piramidy Chefrena w której dane nam było zobaczyć grobowiec tytułowego władcy. Klaustrofobii nikt nie dostał.
Wiele pamiątkowych zdjęć z piramidami, ze Sfinksem, na wielbłądach przypominać nam będzie, że mieliśmy okazję znaleźć się przy jednym z Siedmiu Cudów Świata.
Udało nam się zrobić też trochę zakupów. Dziewczyny zaopatrzyły się w egipską biżuterię, ubrania, chusty. Chłopcy nudzili się przy tym śmiertelnie, ale dzielnie dotrzymywali towarzystwa. A gdy zobaczyli, że ogólnie dostępna jest w sprzedaży Shesha - czyli fajka wodna kupowali hurtowo i fajki, i tytoń, i węgielki. Dziewczyny w tyle nie pozostawały i też to kupowały. Oczywiście w czasie zakupów nie obyło się bez targowania. Niestety, nie dane nam było pojechać nad egipskie morze, jak również do obiecanego nam muzeum w Kairze. Nie wszystko się udało. Tak bywa i w Egipcie.
Ale?
Mówicie nam, super sprawa, 12 dni relaksu. To prawda, w dzień tak było. A wieczorem? Wieczorem zaczynała się praca, przygotowania do koncertów, przemarszów. Płeć piękna gniotła się przy lustrach, każda musiała mieć perfekcyjny makijaż. Jak to zwykle na koncerty. Faceci za to, jak to oni, w ostatnich minutach przed występem narzucali na siebie parę ludowych ciuchów i już byli gotowi. Czasami oczekiwanie w autobusie na wyjazd przeciągało się do 2,3 godzin. Wykorzystywaliśmy je na sen - pełna dokumentacja zdjęciowa.
Siedzenia autobusowe, schodki, podłoga, pozycje różne i dziwne.
Zespołów było 23, z całego świata. Każdy z nich najpiękniej jak potrafił prezentował swoją kulturę zachwycając strojami, temperamentem, tańcami. My również staraliśmy się zabłysnąć i chyba nam się to udało, bo przecież tańców i strojów piękniejszych od naszych nie ma!
Powoli zbliżał się czas wyjazdu. Rozstanie z Egiptem i nowymi przyjaciółmi było trudne, ale wszystko co dobre najczęściej szybko się kończy. 13 sierpnia wróciliśmy do kraju.
Z Egiptu wywieźliśmy wspaniałą opaleniznę, cudowne wspomnienia, zwoje papirusów, wisiorki z imionami wypisanymi hieroglifami . Wróciliśmy bogatsi o nowe doświadczenia a z autokaru wysiedliśmy każdy w arabskiej arafatce na głowie. Za Egiptem tęsknić będziemy jak za każdym krajem z którego wyjeżdżaliśmy.
Wielbłądy! Nie martwcie się! Kiedyś powrócimy!
autor / źródło: Karolina Majdan dodano: 2008-10-17 przeczytano: 3448 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|