W ubiegłym tygodniu jedną z wiadomości, którą zajmowały się lokalne media, była informacja o nowym klipie promocyjnym Zamościa. Klip powstał w ramach unijnego przedsięwzięcia "Zamość miasto UNESCO, Pomnik historii RP produktem turystycznym polskiej gospodarki", bo jednym z warunków udzielenia dofinansowania jest zorganizowanie kampanii promocyjnej. Film więc od 15 lipca emitują łącznie 33 stacje telewizyjne, ze szczególnym uwzględnieniem TVN-u. Tak będzie do połowy sierpnia.

Co widzowie mogą w tej produkcji zobaczyć? Na początku meble, później trochę przebitek ze Starego Miasta, strzelanie z armaty przez Bractwo Rycerskie, fontannę na Rynku Wodnym, Utopię z ogniami, czołg z muzeum, rzut oka na Bramę Szczebrzeską, tytułowych bohaterów niedawno wystawianego "Romea i Julii", a na samym końcu jeden ze staromiejskich ogródków parasolkowych i hasło "Zamość - twierdza otwarta". Całość ma dowodzić, że Zamość jest idealnym miejscem na przyjazd turystyczny rodziny z dzieckiem. Przynajmniej jednym. Oczywiście podniosły się różne opinie na temat spotu. W większości negatywne i wskazujące, że jeśli coś tam jest promowane, to raczej nie nasze miasto. Między innymi dlatego, że nie pokazano tego co trzeba. A co trzeba? Jak to zwykle bywa, katalog wymienianych miejsc jest spory. Ja dodam kolejne, choć nie dlatego, że go w klipie nie było. Przeciwnie - bardzo dobrze się stało, że go nie pokazano, bo obecnie stanowi raczej przykład obiektu, z którym nie wiadomo co zrobić, a który nominalnie powinien być jak najbardziej powodem do chluby.

Chodzi mi o coś, co ma przypominać amfiteatr. Zresztą w tym miejscu, niedaleko Nowej Bramy Lubelskiej, jeszcze nie tak dawno amfiteatr rzeczywiście się znajdował. "Nie tak dawno", to znaczy kilka lat temu, a przed nieco ponad dwiema dekadami był on normalnie użytkowany przez artystów. Potem imprezy zaczęły się przenosić na Stare Miasto i tereny obok parku. Amfiteatr zaś niszczał przy wsparciu marginesu społecznego. Aczkolwiek prawie do ostatniej chwili przed wyburzeniem działał tam dość znany lokal gastronomiczny "10 Club".

Dziś na miejscu przeszłości powstał - mówiąc Wiechem - "ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra". Mamy tam trójkątny wał ziemny otoczony wałem półokrągłym ze stopniami. Siedzisk tam nie ma żadnych, podobnie jak i zadaszenia. Pomiędzy nimi znajduje się alejka z kostki. Innymi słowy miejsce to w obecnym stanie nie nadaje się w zasadzie do niczego, bo biegu wokół twierdzy Zamość nie można uznać za głównej imprezy, jaka powinna się odbywać w tym miejscu.

Powiem szczerze - ja również nie mam pomysłu na ożywienie tego miejsca. Ręce opadły mi jeszcze bardziej na myśl, że Szkoła Aktorska Haliny i Jana Machulskich na miejsce wystawienia "Poskromienia złośnicy" Szekspira wybrała park miejski. Tam wszyscy obecni pracowicie odganiali się od komarów, zaś widzowie siedzieli na naturalnym zboczu. W quasiamfiteatrze siedzieliby przynajmniej na kamiennych stopniach, a i komarów byłoby mniej. A jednak szkoła uznała, że sztuka lepiej wypadnie w miejscu mniej kojarzącym się z teatrem.

Nie cofniemy faktu, że miejskie imprezy kulturalne odbywają się zazwyczaj na Rynku Wielkim. Bez powodu tak się nie dzieje i nie powinniśmy z tego powodu rozpaczać. Dokładnie tak samo jest w Krakowie, Wrocławiu czy Gdańsku. Amfiteatry potrzebne są głównie tam, gdzie organizuje się festiwale, dla których nie jest istotne co zostanie pokazane w telewizyjnym tle. Poza tym takie obiekty mają pełną infrastrukturę, czyli choćby tak podstawową rzecz, jak stały dach nad sceną.

U nas tego nie ma. Ale ponieważ nasi Czytelnicy nieraz już wykazywali się pomysłowością, sugeruję, aby w komentarzach pod niniejszym tekstem zawarli swoją propozycję wykorzystania tej pozostałości po amfiteatrze. Może akurat któraś z tych ofert zostanie zauważona przez magistrat?