Ostatnie dni przyniosły nam dwa wydarzenia z gatunku śmieszno-strasznych. Oba z naszego regionu. Pierwszym zajmowała się cała Polska, drugie swój zasięg ma dużo bardziej lokalny.

Najpierw media obiegła wieść, że 76-letni mieszkaniec Biłgoraja stracił oszczędzone przez lata kilkanaście tysięcy złotych. A stracił, bo choć słyszał, że można zostać okradzionym przez wróżącą Cygankę, która nie wróży (ale na pewno cygani) lub wnuczka, który nie jest wnuczkiem, to nie przyszło mu do głowy, że jeśli przychodzą do staruszka dwie kobiety młodsze od niego o ponad połowę i jedna z nich zaczyna znienacka demonstrować swój biust, to jest to rzecz co najmniej podejrzana i warto się wówczas zainteresować tym, co porabia druga z niewiast. Tak więc gotówka zniknęła, starszemu panu zostały w pamięci tylko piękne widoki, a Biłgoraj ogłoszono już Sosnowcem województwa lubelskiego.

Druga wieść jest wręcz świeżutka i perfekcyjnie pokazująca czym jest dziennikarstwo śledcze oraz niedoświadczona władza na poziomie lokalnym. Oto bowiem tego samego dnia jeden z tygodników oraz jeden z zamojskich portali ogłosili, że znaleźli bombę. Nasz magistrat w grudniu ubiegłego roku za niespełna dwa tysiące złotych zakupił urządzenie, które oficjalnie miało mierzyć poziom hałasu podczas zabawy sylwestrowej na Rynku Wielkim, a w praktyce służy do wykrywania podsłuchów. Dziennikarze stwierdzili tak zdobywając opinie ekspertów, którzy orzekli, że żadną miarą hałasu tym czymś zmierzyć nie można. Zarazem dodali, iż sprzęt z pewnością nie wychwyci każdego podsłuchu, bo najbardziej profesjonalne urządzenia tego typu kosztują kilkadziesiąt razy więcej. Innymi słowy jedyny wart podkreślenia fakt to ten, że magistrat zakupił urządzenie, które w zasadzie nie wiadomo do czego służy i ratusz zamiast się do tego przyznać jednocześnie dodając, że rzeczywiście obawia się podsłuchów (co nie jest wcale takie wydumane), brnie w cokolwiek dziwne tłumaczenia. Jak dla mnie afera mocno średnia.

Jednakże równie interesujące jest pytanie, jakim cudem w drugiej połowie września w dwóch lokalnych mediach pojawiają się artykuły na temat wydatku poniesionego przez Urząd Miasta aż dziewięć miesięcy wcześniej. Nie uwierzę w twierdzenia, że oba media niezależnie od siebie postanowiły przestudiować miejskie wydatki od początku rządów obecnej władzy i takoż równocześnie wpadły na to samo. Nie wpadły, a raczej temat im sam wpadł. Za czyjąś sprawą oczywiście. Kogoś, kto przynajmniej podpowiedział gdzie szukać, a i w to niezbyt wierzę, bo wtedy też trzeba było poświęcić sporo czasu na opracowanie tematu, co już i tak jest znacznym wyzwaniem jak na nasze media.

Tak więc czystym przypadkiem na jaw wyszła rzecz będąca dla przeciwników obecnej władzy czymś na kształt strzału w stopę: prezydent i jego najbliżsi współpracownicy nie mogą mieć pełnego zaufania do wszystkich urzędników magistratu. Fakt to smutny, bo o ile jestem jakoś w stanie zrozumieć człowieka, który informuje media o prawdziwych aferach, to w tym konkretnym przypadku usprawiedliwienia nie znajduję.

I naprawdę jeśli opozycji tak bardzo przeszkadza fakt, że jest już opozycją, to na jej miejscu działałbym znacznie subtelniej. Wspomniana historia bardziej pokazuje, że przeciwnicy obecnej ekipy tak zwanych haków szukają wręcz po omacku.