Tak, tym wydarzeniem żyje cała Polska i nawet fakt, że weekend już minął, nie powoduje wygaszenia napięcia. Od piątkowego wieczoru tematem czołowym w mediach wszelkiego pokroju (o ile nie samą "jedynką") jest historia wypadku samochodu z premier Beatą Szydło na pokładzie. Szefowa rządu wprawdzie żyje i ma się na szczęście całkiem nieźle, ale gdyby nie była przypięta pasami bezpieczeństwa, to całkiem możliwe, że mielibyśmy w kraju kryzys polityczny. I to poważniejszy niż za sprawą jakiegokolwiek puczu. Nie przeszkadza to jednak wszystkim stronom politycznym urządzić totalny cyrk.

Mówiąc najkrócej - na ulicy Powstańców Śląskich w Oświęcimiu pewien 21-letni kierowca fiata seicento chciał skręcić w lewo, w ulicę Orzeszkowej. Przypadkiem tą samą drogą jechała kolumna rządowa wioząca panią premier. Kolumna postanowiła minąć fiata (oraz auto jadące za nim) z lewej strony korzystając z faktu, że miała status uprzywilejowany, co oznajmiała sygnałami dźwiękowo-świetlnymi. Nieszczęśliwie 21-latek co prawda przepuścił pierwszy pojazd z kolumny, ale zaraz potem rozpoczął manewr skrętu. W efekcie kolejny samochód, chcąc uniknąć zderzenia z fiatem, usiłował go ominąć. Nie do końca to wyszło, a co więcej - rządowe audi wbiło się w drzewo. Ranna w zdarzeniu została nie tylko Beata Szydło, ale także dwie inne osoby. Jedna z nich doznała złamania kości udowej, co spowodowało konieczność operowania kończyny, a i na pewno długotrwałej rehabilitacji.

Całej histerii nie będę opisywał. Opozycyjnej dlatego, że zwyczajnie nie mam na to siły, a pokłady wstydu na przeróżne memy wyrażające radość z powodu wypadku lub smutek z uwagi na - mówiąc enigmatycznie - nie dość poważne jego skutki zdążyły mi się wyczerpać. Bardziej chciałbym się skupić na drugiej stronie sporu.

Oczywistym jest fakt, iż któreś z kolei zdarzenie drogowe, w którym udział biorą osoby z kręgów władzy, musi budzić niepokój. Tym bardziej, jeśli takie rzeczy przytrafiają się naszym notablom co kilka miesięcy. O ile jednak pęknięta opona w samochodzie prezydenta Andrzeja Dudy czy wypadek jednego z aut kolumny wiozącej ministra obrony narodowej rzeczywiście niosą znamiona poważnego kryzysu, o tyle historia z Oświęcimia jest zwyczajnie nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. I to nie tylko dlatego, że gdyby faktycznie ten 21-latek chciał skrzywdzić panią premier, to na pewno nie mógłby działać w pojedynkę.

Kurs prawa jazdy odbyłem w jednym z zamojskich ośrodków szkolenia kierowców, który w każdym rankingu publikowanym przez lokalne media zajmuje pierwsze lub drugie miejsce. Mogę więc teoretycznie powiedzieć, że zostałem znakomicie wyedukowany i rzeczywiście bardzo często ta wiedza przydała mi się w codziennych sytuacjach na drodze. Jednakże podczas tych naprawdę kapitalnie prowadzonych wykładów ani razu nie został podjęty temat zachowania jazdy w obecności kolumny uprzywilejowanej. Owszem, była mowa o tym, że trzeba ustępować drogi karetce czy radiowozowi jadącym na sygnale, ale przykład oświęcimski znakomicie pokazuje, że kolumna pojazdów uprzywilejowanych to trochę inna para kaloszy. A takich kolumn codziennie trochę się porusza po naszych drogach i są to nie tylko pojazdy rządowe.

Pewnego letniego dnia 2000 roku w Zamościu odbyło się spotkanie premiera Jerzego Buzka ze swoim ukraińskim odpowiednikiem Wiktorem Juszczenką. Po spotkaniu premier Ukrainy pojechał do swojego kraju jedną z kilku limuzyn, które udały się do Hrebennego. Pamiętam, że akurat podróżowałem z rodziną autem ulicą Partyzantów, gdy na skrzyżowaniu obok II LO wszyscy nagle w panice zaczęli zjeżdżać na bok. Na czele kolumny złożonej z czarnych aut jechał policjant na motocyklu krzyczący przez megafon "Uciekać mi stąd!!!". Nie wiem czy takie rozwiązanie zastosowane w Oświęcimiu byłoby bardziej pomocne.