Niniejszy tekst będzie czymś w rodzaju zapowiedzi najbliższej sesji Rady Miasta, gdyż mam wrażenie, że doskonałym preludium do niej było posiedzenie Komisji Samorządu i Porządku Publicznego. Obrady, które odbyły się dokładnie tydzień przed sesją plenarną, okazały się dowodem na to, że wśród zamojskich radnych atmosfera aż wrze. Choć byłem jedynym dziennikarzem w sali Consulatus, nie przeszkadzało to naszym rajcom obrażać się nawzajem.

Gołym okiem widać, że osobą, której nie lubią praktycznie wszyscy radni - szczególnie ci z opozycji wobec prezydenta Andrzeja Wnuka - jest Piotr Małysz. Odkąd został zastępcą kierownika Zakładu Oczyszczania Miasta, niektórzy aż nie mogą na niego patrzeć. W zestawieniu tym przodują Wiesław Nowakowski z Adamem Pawlikiem, co pokazuje, że taka postawa nie jest zależna od barw politycznych reprezentowanych na co dzień. A radny Małysz solidnie sobie na taką postawę kolegów pracuje. Ostatnio zgłosił wniosek o obniżenie diet radnym o połowę. Ponoć 800 złotych to kwota zbyt wysoka. Dla osoby pracującej w miejskiej spółce na pewno.

W zasadzie jakakolwiek rozmowa od momentu włączenia się doń radnego Małysza przestawała być merytoryczna, a przeradzała się w emocjonalną. W poniedziałek przykładem była dyskusja na temat planowanych zmian w zakresie płatnego parkowania na Starym Mieście. Mniejsza o konkrety, bo myślę, że do samej sesji projekt uchwały w tej sprawie może jeszcze otrzymać kilka autopoprawek ze strony prezydenta. Natomiast kłótnia wybuchła w zaskakującym momencie, czyli już po głosowaniu. Projekt dostał pozytywną opinię od sześciorga radnych, zaś pięcioro wstrzymało się od głosu. Andrzej Wnuk zapytał więc wstrzymujących się od głosu o motywy tej decyzji, czym wywołał burzę. I tak radna Marta Pfeifer stanowczo podkreślała, że nie musi się tłumaczyć ze swojego wyboru, zaś radny Nowakowski - po wzmocnieniu zapytania prezydenta przez radnego Małysza - odparł, że nie będzie odpowiadał na pytania "tego faceta", wskazując na pana Piotra. Całość wymiany zdań niechcący dość trafnie skwitowała radna Joanna Budzyńska zwrotem "Ajajaj".

Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że radny Małysz budzi obecnie tak wielkie emocje wśród swoich koleżanek i kolegów, jak Rafał Wszoła - mieszkaniec, który przychodzi na każdą sesję RM po to, by obrazić prezydenta i jego pomagierów. Ale nie jest tak, że w zamian nie przedstawia żadnych pomysłów. Szczególnie forsuje powstanie tzw. "łączek niekoszonych", czyli terenów zielonych pozostawionych odłogiem. Jak twierdzi w rozmowie z innym lokalnym portalem: "Kontakt z przyrodą wpływa pozytywnie na nasze zdrowie i psychikę, wycisza, pozytywnie nastraja, a przede wszystkim podnosi ludzką świadomość. Rozwija też wyobraźnię i zwiększa wrażliwość na piękno. To również bezkosztowy sposób na zmniejszenie zanieczyszczenia powietrza i walkę ze smogiem. Rośliny będą lepiej filtrowały, a my będziemy oddychać czystszym powietrzem. Dodatkową zaletą takiego rozwiązania jest zmniejszenie kosztów związanych z koszeniem terenów" (ezamosc.pl). Ponoć nawet we współpracy z Wydziałem Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska wyznaczono 12 małych obszarów w centrum miasta. Natomiast podczas wspomnianego posiedzenia komisji, jej przewodnicząca, czyli radna Pfeifer, zaproponowała szefom Zarządów Osiedli, aby takie miejsca zaproponowali na terytoriach swoich jednostek.

Jak twierdzi Rafał Wszoła, do swojego pomysłu przekonał sześciu radnych. Nie wiem czy to prawda, ale podczas poniedziałkowych obrad nie ujawnił się żaden z nich. Przeciwnie, w zasadzie wszyscy podkreślali, że takie łączki to idealne miejsce na wyrzucanie śmieci (zwłaszcza butelek), psie toalety czy składowanie innych szkodliwych elementów. Co więcej, część zebranych podkreślała, że takie miejsca w Zamościu już były, tylko nikt ich nie nazywał "niekoszonymi łączkami". I całe szczęście, że zniknęły, bo rodziły wyłącznie problemy.

Okazało się, że Rafał Wszoła ma w sali Consulatus tylko jednego zwolennika i to chyba najbardziej nieoczekiwanego. Wiceprezydent Andrzej Zastąpiło przyznał, że choć pomysł tego pana to przesada, to nie do końca jest złą ideą. W Niemczech bowiem naprawdę istnieją miejsca w środku miast, w których przyroda może rozwijać się w sposób niemal nieskrępowany. "Niemal", bo jednak są koszone dwa razy w roku. A przede wszystkim nie obejmują całych trawników, tylko konkretne miejsca o średnicy 2-3 metrów. I o takim rozwiązaniu można byłoby pomyśleć w Zamościu.

Patrząc na debatę o łączkach przyszła mi do głowy pewna myśl. Największą jedność nasi radni uzyskują, gdy mają wspólnego przeciwnika. Niekoniecznie w sensie ludzkim, bo może to być również jakaś sytuacja przeciw której rajcy chcą wystąpić. Albo wtedy, gdy narazi się im któryś z kolegów. Wówczas jednak agresji mamy dużo więcej.