Do wyborów samorządowych pozostał niemal dokładnie rok. Widać to nie tylko po kalendarzu, ale i po ogóle wydarzeń, z jakimi mamy do czynienia. Kampania wyborcza wprawdzie formalnie nie ruszyła i w ogóle gdzieś do wakacji wszyscy będą twierdzić, że nic takiego się nie odbywa, ale kto mądrzejszy, ten widzi, że każdy te wybory z tyłu głowy jednak ma. I każdego dnia oczekuje ich z tym większą obawą, że przyniosą mu przynajmniej znaczne zahamowanie działalności politycznej.

Dotyczy to oczywiście tych, którzy obecnie stanowią wierchuszkę. Nie tylko rządzących, bo opozycja zasiadająca w Radzie Miasta również boi się, że wyborcy ich zwyczajnie wykopią. Zwłaszcza jeśli obecnie znajdują się w konfiguracji, która mandatu w kolejnej kadencji im nie da. Tych radnych obserwuję najbardziej intensywnie, bo oni stanowią klasyczny przykład osób, które najbardziej muszą robić dobrą minę do złej gry.

Tak, mam tu na myśli przede wszystkim rajców, którzy najpierw zasiadali w ugrupowaniach opozycyjnych wobec Andrzeja Wnuka, aby potem je opuścić, gdy te zaczęły mu sprzyjać. Zarazem nie przystąpiły do grona, które prezydenta najpierw wspierało, a obecnie (nieco zdziesiątkowane przez rejterady co niektórych) jest mu przeciwne. Kolega mówi o nich "antywnukosieroty". W sumie nie bez racji, acz mimo wszystko jest mi ich po ludzku szkoda.

Ale może nieco pokracznie, jednakże ogół wydarzeń, jakie działy się w trakcie bieżącej kadencji, pokazał, że istnieje pewna szansa na stworzenie bloku, który byłby zarówno przeciwko aktualnie rządzącemu prezydentowi, jak i Prawu i Sprawiedliwości. Co prawda w dalszym ciągu nie miałby on gigantycznych szans powodzenia, ale być może udałoby mu się wprowadzić kogoś do Rady Miasta, a to zawsze coś. I to nawet jeśli (przynajmniej oficjalnie) nie byłby tworzony przez partię z kropką. Żyje bowiem w naszym mieście osoba, o której profesji przeciętny zamościanin wprawdzie nie wie nic, która znana jest głównie z notorycznego czepiania się o wszystko, co jej nie pasuje (ze szczególnym uwzględnieniem koszenia trawników i walki z rowerzystami "pod wpływem"), ale która zarazem ma jeden bezwzględny atut. Mianowicie wszędzie jej pełno. Rafała Wszołę przynajmniej z twarzy zna każdy, kto przynajmniej czyta lokalną prasę lub korzysta z innych zamojskich mediów. I choć niewielu pamięta jego poglądy, to z pewnością naszym mieszkańcom zakodowało się w głowach, że ten człowiek obecnej władzy nie popiera.

Związek pana Rafała na przykład ze swoim imiennikiem w Radzie Miasta i panią Martą, czyli postaciami również wyrazistymi, na pewno byłby niełatwy, ale możliwy. Zwłaszcza, że zaczynałem obserwować stopniowe zbliżanie stanowisk w paru kwestiach. Odnosiłem wrażenie, iż rzeczywiście dostrzegli, że ich jedyną szansą na przetrwanie w RM jest wyraźne opowiedzenie się przeciwko prezydentowi i skonsolidowanie sił ze "stroną społeczną", firmowaną przez Rafała Wszołę. Ale rychło to padło. Najpierw radni niemal jednogłośnie opowiedzieli się przeciw projektowi uchwały przygotowanemu przez pana Rafała w sprawie likwidacji Straży Miejskiej, a obecnie pan Wszoła odpowiada zmasowaną kontrą. Zorganizował on bowiem "obywatelską inicjatywę uchwałodawczą", której celem jest obniżenie o połowę uposażeń prezydenta miasta, jego zastępców, radnych oraz przewodniczących zarządów osiedli. Obecnie w mieście trwa zbieranie podpisów pod projektem. Będzie on przedmiotem obrad Rady Miasta, jeśli podpisze się pod nim co najmniej 500 osób.

Wspomniani radni mogą więc zacytować znany cytat z "Fali zbrodni" o tym, co strzeliło w bombki, bo pan Rafał żadnej różnicy między rajcami nie czyni. Wszystkich nazywa na swoim portalu w znanym medium społecznościowym "sitwą złodziejską szkodliwą dla nas wszystkich" i "pasożytami, które okradają nas z pieniędzy, niszczą nasze środowisko naturalne, hamują rozwój miasta". Mało tego - mało pochlebnie wyraża się nawet o "wielu naszych mieszkańcach", dla których "podpisanie się pod tą listą będzie sporym osiągnięciem intelektualnym". Ergo - może i coś ciekawego zaczęło się tworzyć, ale skończyło jeszcze szybciej.

A o samym projekcie zdania wyrobionego nie mam. Albo inaczej - wiem na pewno, że za pracę należy się zapłata, a za wyniki tej pracy suweren rozlicza swych wybrańców po każdej kadencji. Nie tylko za łączki niekoszone, kwestię strażników miejskich czy budżetu obywatelskiego.