Są takie rzeczy w naszej polityce, z którymi mam naprawdę duży problem. Zaczyna się od samej oceny danej sytuacji, poprzez kontekst, a skończywszy na motywach. Zwłaszcza jeśli wszystkie jej strony zachowują się - normalnie myśląc - irracjonalnie. Dokładnie taka rzecz występuje w przypadku niedawnej zapowiedzi obniżenia uposażeń parlamentarzystów, samorządowców i członków zarządu spółek Skarbu Państwa.

Zapowiedział to prezes partii rządzącej, który jeszcze niedawno twierdził, że dodatkowe gratyfikacje dla ministrów rządu Beaty Szydło były całkowicie słuszne. Do tego stopnia, że sam namawiał byłą premier, by powiedziała z trybuny sejmowej, iż "nagrody się należały". Ale ponieważ zostało to generalnie źle odebrane przez media i społeczeństwo, zmienił całkowicie front. Teraz generalne przesłanie jest takie, że ludzie władzy generalnie mają zarabiać mniej, żyć skromnie i nie liczyć na jakiekolwiek premie, a kto się sprzeciwia, ten generalnie jest zwolennikiem stołowania się ośmiorniczkami. "Pijarowo" posunięcie to genialne, gdyż opozycja totalnie struchlała. Platforma Obywatelska plącze się w opiniach zależnie od przedstawiciela i aktualnej pory dnia, .Nowoczesna ogólnie się zgadza, ale nie do końca, Kukiz'15 twierdzi, że zarobki polityków powinny zależeć od zarobków społeczeństwa, a PSL z jednej strony uposażenia chciałby jeszcze bardziej obniżyć, a z drugiej kategorycznie domaga się zostawienia poborów samorządowców w spokoju. Tego rodzaju wygibasy mogą się PiS-owi bardzo przysłużyć na czas najbliższy, ale na dłuższą metę zaszkodzą wszystkim.

Tego ostatniego jestem pewien, ale całej reszty niestety nie. Uprzedzam więc, że niemal cała reszta tekstu będzie się składać z moich domysłów. Opieram je na przekazach różnych mediów, wiedzy politologicznej i własnym doświadczeniu, w tym również pochodzącym z lektury książek historycznych. Mówiąc najkrócej: jeżeli mam rację, w najbliższych miesiącach będziemy świadkami dużo większych przetasowań politycznych, niż mogło się wydawać jeszcze całkiem niedawno - w momencie styczniowej rekonstrukcji rządu.

Od tamtej pory mieliśmy sztucznie wywołaną (bo przez idiotyczną, niedziałającą w sferach najważniejszych, nowelę ustawy o IPN) wojnę polsko-izraelską za sprawą której poważnie nadszarpnęliśmy nasze relacje z USA, wspomnianą wcześniej sprawę nagród dla ministrów poprzedniego rządu i serię sondaży wskazujących na spadek poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości. Do tego trzeba dodać coraz częstsze nieobecności Jarosława Kaczyńskiego na posiedzeniach parlamentu i tłumaczenie tego kłopotami zdrowotnymi, których NIKT nie kwestionuje. A zwykle bywa tak, że jeśli nie neguje się tezy o "drobnych problemach ze zdrowiem", to takie kwestie okazują się bynajmniej nie drobne.

Całkiem realna zatem jest według mnie perspektywa oddania władzy w partii przez Kaczyńskiego. Może tak się stać nawet jeszcze przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi. A ponieważ tak zazwyczaj bywa, że partia wodzowska poza wodzem składa się z kilku stronnictw wzajemnie skaczących sobie do gardeł, tak dzieje się i w tym przypadku. W efekcie mamy w PiS-ie krwawą walkę skrzydeł Zbigniewa Ziobry, Antoniego Macierewicza, Mateusza Morawieckiego i Andrzeja Dudy. Prezes zaś, zamiast tworzyć jasną wizję partii po swoim odejściu na emeryturę, sprawia wrażenie, że chce się skupić wyłącznie na najbliższych miesiącach. Moim zdaniem jego ostatnie działania - które porównałem w tytule do cytatu z nieodżałowanej Ireny Kwiatkowskiej w "Zmiennikach" Barei - to efekt przerażenia niedawnymi sondażami i uświadomienia sobie, że nie dbając o odpowiednie zaplecze pozwolił na otwartą walkę partyjnych frakcji. Co gorsza, nie ma pomysłu na zmianę tego stanu rzeczy. A nawet jeśli ma, to zdaje sobie sprawę, że wymaga on czasu. Tego zaś może po prostu w odpowiedniej ilości nie mieć.

Najbliższy okres będzie najpoważniejszym testem dla Prawa i Sprawiedliwości w historii tego ugrupowania. Według mnie poważniejszym nawet od katastrofy smoleńskiej. Tam problem dotyczył "tylko" utraty ludzi mogących przejąć odpowiedzialność za kraj, bo i tak rządziła już wówczas PO. Teraz to PiS jest partią rządzącą, zatem właśnie jej ludzie tę odpowiedzialność za Polskę dzierżą. I są zdecydowanie bardziej na cenzurowanym.