|
Rozmowy przedwyborcze - Sławomir ĆwikRozmowa ze Sławomirem Ćwikiem - kandydatem na urząd prezydenta Zamościa z ramienia Koalicji Obywatelskiej.
Robert Marchwiany: Dlaczego Prawo i Sprawiedliwość umiało się ponownie zjednoczyć ze środowiskiem prezydenta Andrzeja Wnuka przed tegorocznymi wyborami, a zamojska opozycja ma z tym problem?
Sławomir Ćwik: Powiedziałbym, że jest odwrotnie. Obserwuję, że zamojska opozycja - reprezentowana przez cztery największe partie, którym bliskie są wartości demokratyczne, czyli Platforma Obywatelska, Sojusz Lewicy Demokratycznej, Polskie Stronnictwo Ludowe i .Nowoczesna - potrafiły się zjednoczyć do najbliższych wyborów samorządowych tworząc Zamojską Koalicję Obywatelską. Natomiast kiedy obserwuję środowisko działaczy zamojskich Prawa i Sprawiedliwości, to widziałem, że dali czerwoną kartkę prezydentowi Wnukowi. Nie widziałem, żeby ta kartka była anulowana. Faktycznie podali argumenty, które uzasadniały wręczenie czerwonej kartki, czyli sposób sprawowania rządów przez prezydenta i jego otoczenie. I to nie oni stali za prezydentem podczas przedstawiania go jako kandydata PiS-u na prezydenta Zamościa w najbliższych wyborach. Przy Andrzeju Wnuku widziałem polityka z Chełma, który przedstawił go jako kandydata Prawa i Sprawiedliwości w najbliższych wyborach samorządowych. Nie widziałem nikogo ze środowiska zamojskiego PiS-u.
RM: Ale jednocześnie to środowisko nie wystawia innego kandydata na prezydenta miasta. Natomiast kandydatów opozycyjnych będzie co najmniej dwoje...
SĆ: Tak i bardzo mnie to cieszy. Mało tego - liczę, że wystartuje również pan Jarosław Sachajko ze środowiska Kukiz'15, a może ktoś jeszcze. Wydaje mi się, że wybory samorządowe to takie święto demokracji, w którym mieszkańcy mogą poznać poglądy różnych osób i ich pomysły na miasto. Kiedy tych kandydatów jest kilku, to i pomysłów jest więcej. Nawet jeżeli przegrają w wyborach, to niewykluczone, że zwycięzca będzie mógł skorzystać z ich pomysłów, co pozytywnie wpłynie na rozwój miasta i życie mieszkańców.
RM: Doskonale pan wie, że piję do czerwcowego ogłoszenia startu w wyborach przez Martę Pfeifer. Podczas tego wydarzenia użyła sformułowania, że "prowadzi dość zaawansowane rozmowy z Koalicją Obywatelską" na temat poparcia swej kandydatury. W swoim felietonie zawarłem supozycję, że było to ze strony pani Pfeifer wyjście przed szereg i próba wywarcia presji na Koalicji, aby uzyskać jej wsparcie. Pan też to tak odebrał?
SĆ: Wiem, że faktycznie Marta Pfeifer prowadziła rozmowy z przedstawicielami Koalicji Obywatelskiej w zakresie poparcia swej kandydatury. Ta sprawa nie była przesądzona. Nie było ustalane między Koalicją Obywatelską a Martą Pfeifer jej ogłoszenie startu w wyborach. Nie chciałbym oceniać zachowania pani Marty w sensie czy była to próba wywarcia wpływu. Na pewno była to jej suwerenna decyzja. Natomiast nie można było też wykluczać, że tego poparcia ze strony Koalicji Obywatelskiej nie otrzyma. Były jednak pewne różnice, trochę inaczej patrzymy na priorytety, jeśli chodzi o Zamość i sposób zarządzania miastem. Nie wykluczamy współpracy w przyszłości, niemniej obecnie Marta reprezentuje swój komitet wyborczy. Myślę, że zechce skupić się na środowiskach niepowiązanych z żadną partią polityczną, chociaż tak ona, jak i inni członkowie jej komitetu w przeszłości także należeli do różnych ugrupowań. Zresztą myślę, że w warunkach zamojskich sama przynależność do partii politycznych nie jest najistotniejsza. Bardziej liczy się znajomość problemów miasta i chęć ich rozwiązania, czego pani Marcie odmówić nie można, bo jest osobą bardzo zaangażowaną w życie Zamościa. Myślę, że stworzy ciekawy komitet.
RM: Powiedział pan, że przynależność partyjna w warunkach zamojskich nie ma znaczenia, ale to jednak dzięki poparciu PiS-u Andrzej Wnuk wygrał poprzednie wybory. Bez tego nie miałby żadnych szans.
SĆ: Zgadzam się.
RM: Czy wobec tego, ponieważ do wyborów mamy jeszcze blisko dwa miesiące [rozmowa przeprowadzona została 28 sierpnia 2018 roku - przyp. R.M.], jeśli Marta Pfeifer wycofałaby swoją kandydaturę i przekazała panu swoje poparcie, uznałby to pan za dobry krok z jej strony?
SĆ: Nie. Myślę, że w pierwszej turze powinniśmy startować z dwóch komitetów, przedstawiać swoje autorskie pomysły na Zamość dla mieszkańców, aby mieli oni wybór. Byłbym niekonsekwentny, gdybym mówił, że Marta powinna się wycofać. Byłoby to też sprzeczne z tym, co uważam.
RM: Gdyby zatem w ewentualnej drugiej turze z Andrzejem Wnukiem znalazłaby się Marta Pfeifer, mogłaby liczyć na pana poparcie?
SĆ: Jak najbardziej.
RM: Przejdźmy zatem do dokumentu nazwanego Deklaracją Zamojską. Najistotniejsze w nim - według mnie - jest zestawienie w jednym miejscu czterech ugrupowań. Ale pańskie, czyli .Nowoczesna, nie jest największym z nich w naszym mieście. Dlaczego zatem to pan jest kandydatem Koalicji Obywatelskiej?
SĆ: Myślę, że chodzi o to, iż chcąc pracować dla Zamościa nie patrzymy na przynależność partyjną. Po prostu siedliśmy razem przy stole i przedyskutowaliśmy sprawę biorąc pod uwagę wszystkie "za" i "przeciw". Uznaliśmy wspólnie, że wszystkie te ugrupowania mogą udzielić mi poparcia przy starcie w wyborach prezydenckich. Nie ukrywam, że dla mnie to też była bardzo trudna decyzja, a moja rodzina wcale nie była nią zachwycona. Ta funkcja jest bardzo odpowiedzialna, a sam postrzegam ją jako pięcioletnią ciężką służbę na rzecz lokalnej społeczności. Jednakże biorąc pod uwagę to, że posiadam pewne doświadczenie w zakresie zarządzania organizacjami - w tym z większym budżetem - posiadam obecnie wolny czas na przygotowanie się i udział w wyborach prezydenckich, co nie jest bez znaczenia, a także jestem osobą koncyliacyjną, która umie pogodzić interesy różnych środowisk, bo wydaje mi się, że potrafię rozmawiać ze wszystkimi, uzyskałem to poparcie i zostałem przedstawiony jako kandydat do urzędu prezydenta.
RM: Był ktoś jeszcze brany pod uwagę?
SĆ: Tak.
RM: Jak w takim razie będą wyglądać listy kandydatów do Rady Miasta?
SĆ: Jesteśmy bardzo blisko ich zamknięcia. Cały czas jeszcze rozmawiamy z osobami, które w naszej ocenie byłyby bardzo ciekawymi kandydatami na radnych. Ubolewam nad tym, że wiele osób nie chce się angażować do działalności publicznej w charakterze radnego. To wynika z różnych okoliczności. Jakieś trzy lata temu napisałem na konkurencyjnym portalu felieton "Układ prawie zamknięty". Podnosiłem w nim kwestię, że wiele osób mających nawet ochotę włączyć się w działalność publiczną i kandydować w wyborach jest do tego skutecznie zniechęcanych przez aktywnych polityków, którzy grożą albo im, albo członkom ich rodzin zatrudnionych np. w instytucjach samorządowych, rządowych czy też w instytucjach podległych, że mogą ich spotkać przykre konsekwencje w przypadku startu ich lub kogoś z ich bliskich w wyborach. Dla mnie jest to powolne umieranie demokracji i rzecz niedopuszczalna. Co gorsza, nie jest ona nawet obecnie określona w przepisach jako coś, za co grozi kara.
RM: Uważa pan, że obecna niechęć osób, o których pan wspomniał, wynika także z tego powodu?
SĆ: W tej chwili obserwuję, że to zjawisko się nasila. Ale to tylko jedna z przyczyn. Druga jest taka, że wbrew temu, co podnoszą niektórzy, iż bycie radnym to wielka korzyść, bo otrzymuje się co miesiąc dietę, to tak naprawdę jeśli ktoś chce dobrze sprawować mandat radnego, a jednocześnie jest osobą wykonującą zawód popłatny, to wcale nie jest to dla tej osoby korzystne finansowo. Praca radnego to nie tylko kilka godzin w miesiącu na uczestnictwo w sesji plenarnej. W rzeczywistości trzeba poświęcić znacznie więcej czasu, bo należy zapoznać się z dokumentami, które spływają w ciągu miesiąca i przygotować się do pracy w komisjach, w których się zasiada, które też zabierają czas. I trzeba go naprawdę sporo poświęcić, aby być dobrym radnym. Dieta, którą otrzymuje - przez niektórych postrzegana jako wysoka - w niektórych wypadkach na pewno nie rekompensuje utraconych dochodów. Dochodzi poza tym obowiązek publikacji swoich oświadczeń majątkowych, czego nie wszyscy są zwolennikami. To wszystko powoduje, że znaczna część osób, które mogłyby być dobrymi radnymi i pomagać w rozwiązywaniu problemów miasta, wcale nie jest zainteresowana pracą radnego. Myślę, że tego sami w samorządzie nie zmienimy, ale może rozwiązaniem byłoby aktywizowanie tych osób jako ciał doradczych branżowych dla Rady Miasta. Tam mogłyby pracować nawet społecznie i pomagać swoją wiedzą i doświadczeniem, ale bez obowiązków, jakie nakładają na nich obecne przepisy. Myślę, że mogłyby się w ten sposób samorealizować, bo zawsze na pewnym etapie życia zawodowego przychodzi człowiekowi na myśl, aby przekazać lokalnej społeczności swoją wiedzę.
RM: Uważa pan więc, że należy zmodyfikować wysokość diet dla radnych lub od czegoś ją uzależnić?
SĆ: Wydaje mi się, że sama większa dieta też nie zachęci tych osób do startu w wyborach. Na przykład dobry lekarz, pracujący na kilku etatach i tak ma problem z wygospodarowaniem czasu dla rodziny, a co dopiero na pracę w Radzie Miasta. Zresztą takie zapracowane osoby i tak od lat już w wyborach nie uczestniczą. Myślę, że sami zamościanie powinni dostrzec, że sama praca radnego to coś, co ma wartość i mniej patrzeć na szyldy partyjne, a bardziej na to, co poszczególne osoby reprezentują, co osiągnęły w życiu i jak mogą im pomóc. Właśnie radni bowiem stanowiąc prawo miejscowe i kontrolując działalność władzy wykonawczej, mają realny wpływ na to, w jakich warunkach będziemy żyli.
RM: To przejdźmy teraz do programu Koalicji Obywatelskiej... Czytam w nim m.in. o powstaniu w Zamościu miejsc pracy z dobrą płacą, zwiększeniu bezpieczeństwa mieszkańców, wysokim poziomie kształcenia, rozwoju infrastruktury miejskiej, poprawie jakości powietrza, bogatej ofercie usług miejskich... Myślę, że zdecydowana większość mieszkańców mogłaby się pod nim podpisać. Tyle, że przewijają się one w każdych wyborach i w każdej partii. Którym z tych punktów więc należy się zająć w pierwszej kolejności?
SĆ: Przyciągnięciem inwestycji do Zamościa. Bez tego Zamość będzie podupadał i cały czas będzie trwał odpływ ludności z miasta, co sprawi, że staniemy się powiatowym, prowincjonalnym miasteczkiem, bez szans rozwoju w przyszłości.
RM: W jaki sposób chce pan tych inwestorów przyciągnąć?
SĆ: Przede wszystkim musimy próbować do nich docierać i pokazywać, że Zamość jest na mapie miejsc, gdzie mogą inwestować swój kapitał i tworzyć nowe firmy, które tutaj zatrudnią pracowników z korzyścią dla obu stron. Te firmy muszą więc wiedzieć, że mogą liczyć na wsparcie lokalnego samorządu przy prowadzonej inwestycji, poszukiwaniu pracowników, przeszkoleniu ich. I nie będą się bać, że dotąd tych zewnętrznych inwestycji prawie nie było i że jesteśmy oddaleni od głównych szlaków komunikacyjnych, bo kapitał ludzki, jakim dysponujemy, będzie im to rekompensował, dzięki czemu warto inwestować u nas, a nie tylko w pasie województw zachodnich czy też na Mazowszu czy w Małopolsce.
RM: Nie obawia się pan, że mieszkańcy Zamościa czytając pana słowa nie dostrzegą pewnego dysonansu pomiędzy pańskimi wypowiedziami a polityką rządów Platformy Obywatelskiej, która od przedsięwzięć infrastrukturalnych na tych ziemiach raczej stroniła woląc inwestować na zachód od Wisły?
SĆ: Obaj dużo jeździmy po kraju i widzimy, jakie jest natężenie ruchu na poszczególnych drogach. Szczerze mówiąc kiedy jeżdżę niektórymi drogami w województwie małopolskim czy śląskim, to choć mamy tam autostrady i drogi ekspresowe, ale mamy też drogi krajowe ze znacznie większym natężeniem ruchu aniżeli nasza "siedemnastka", które nie mają szans na rozbudowę. Priorytetem w skali kraju były główne korytarze komunikacyjne północ-południe, wschód-zachód. Droga S17 też jest ujęta jako europejski korytarz komunikacyjny. Nie patrzyłbym tu na partie, które wtedy rządziły i jak to robiły, bo mówimy o rządach zarówno Platformy Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości z lat 2005-07. Faktem jest jednak, że to za rządów PO ogłoszono przetargi i wybudowano odcinek S17 od Piask do Garbowa, który mamy w tej chwili. A odcinek budowany teraz, czyli do granic Warszawy, zaprojektowano i ogłoszono przetargi jeszcze za rządów Platformy. Natomiast politycy PO, czyli mam na myśli głównie posła Żmijana, bo to on z województwa lubelskiego z największym stopniu angażuje się w sprawy komunikacyjne tego regionu, podnosił niedawno kwestię, że od początki rządów PiS-u nie przeprowadzono ani jednego nowego przetargu. Nie wiem czy miał rację do końca, bo w sprawie S19, czyli Via Carpathia, coś się jednak dzieje. A ta droga też jest dla nas korzystna, bo będzie przebiegać przez okolice Janowa Lubelskiego, czyli zaledwie 60 kilometrów od Zamościa drogą krajową 74.
RM: Na której to drodze zapowiedziano budowę obwodnic na szlaku do Zamościa na przykład w Gorajcu...
SĆ: Tutaj boli mnie osobiście projekt, który wydaje mi się przyjęty zbyt pochopnie w sprawie przebudowy "74" przechodzącej przez Zamość. Liczyłem, że przy większym projekcie uda się wybudować południową obwodnicę naszego miasta, co znacznie udrożniłoby ruch w Zamościu. Takie obwodnice powstały już w Hrubieszowie czy Frampolu, a szykowane są kolejne. Miałem nadzieję, że uda się naszą obwodnicę poprowadzić nową drogą i stworzyć tak zwany ring wokół miasta, co zarazem stworzyłoby nowe tereny inwestycyjne i szanse na rozwój Zamościa. Co prawda byłyby to tereny podmokłe, ale myślę, że do pogodzenia. Natomiast przyjęty projekt zakłada poprawienie istniejącej drogi za prawie 100 mln zł. A należy się spodziewać, że odbędzie się to też kosztem ograniczeń w prowadzeniu działalności gospodarczej przez właścicieli gruntów przyległych do "74", bo po przebudowie będzie ograniczona liczba zjazdów na te nieruchomości. Ruch zostanie spowolniony, bo powstaną nowe ronda, ale nie zmniejszony, bo to wciąż będzie ta sama droga.
RM: Co pan zatem rozumie przez pojęcie "rozwoju infrastruktury miejskiej", jak zapisano w Deklaracji Zamojskiej?
SĆ: Obowiązkiem samorządu jest budowa i dbanie o istniejącą infrastrukturę miasta. Jak będziemy to robić jest kwestią problematyczną, bo środków na ten cel jest zawsze za mało w porównaniu do potrzeb. Oczywiście najlepiej byłoby jak najszybciej wybudować wszystkie drogi osiedlowe, wyremontować istniejące, wybudować chodniki, filharmonię i szereg innych obiektów użyteczności publicznej. Niestety Zamość na to nie posiada środków i przy istniejącym stanie rzeczy nie należy oczekiwać, że przychody własne miasta w najbliższym czasie wzrosną, aby pozwolić to zrealizować. Obecnie przyjęta Wieloletnia Prognoza Finansowa zakłada, że na koniec 2019 roku dług Zamościa może wzrosnąć do 155 mln zł. Na tyle prezydent może zadłużyć miasto, do czego ma mandat Rady Miasta, jeżeli zechce zrealizować zapowiedziane przez siebie inwestycje. To dwukrotne zwiększenie obecnego długu, bez wskazania nowych źródeł przychodów pozwalających na obsługę i spłatę tego zadłużenia. Przy postępującym zmniejszaniu się liczby mieszkańców Zamościa, co ważne o tyle, że główne źródło dochodów własnych miasta to udział w podatku PIT, te przychody również będą maleć. A musimy pamiętać, że obecnie mamy rekordowo niskie stopy procentowe, tak więc należy oczekiwać ich wzrostu, zwłaszcza przy pogorszeniu sytuacji ekonomicznej kraju. Stopy wówczas wzrosną, koszt obsługi zadłużenia zatem też, jednocześnie spadną przychody miasta, co spowoduje problem z obsługą tego długu. Wtedy trzeba będzie zapomnieć o wszelkich wydatkach infrastrukturalnych.
RM: Dlatego zastanawiam się, gdzie tu ten rozwój...
SĆ: Możemy natomiast trochę inaczej wydawać pieniądze obecnie przeznaczane na inwestycje. Powiedziałem, że głównym zadaniem władz powinno być przyciąganie inwestorów. Aby to zrobić, musimy - oprócz tego kapitału ludzkiego obecnego w Zamościu - zaproponować także tereny inwestycyjne, gdzie będzie można prowadzić działalność. To warunek sine qua non.
RM: A gdzie pan ma te tereny inwestycyjne, skoro podstrefa ekonomiczna jest już prawie zapełniona, a sam Zamość ma bardzo niewielką powierzchnię?
SĆ: To prawda, tereny na strefie się kończą. Trochę jeszcze zostaje ich na wschód od obwodnicy hetmańskiej w stronę ciepłowni Szopinek, choć to bardziej pod budownictwo mieszkaniowe z funkcją usług. To o tyle dobry obszar, że pozbawiony problemu podmokłego terenu. Niemniej tak naprawdę pozostają nam tereny wokół Zamościa. Musimy współpracować z Gminą Zamość, aby je również uzbrajać i przeznaczać pod inwestycje. Istnieją samorządy znakomicie sobie radzące z przyciąganiem inwestycji. One jednak robią to tak, że skupują grunty, zmieniają plan zagospodarowania przestrzennego, aby przeznaczyć je pod inwestycje, uzbrajają, sprzedają z zyskiem inwestorowi, mają pieniądze na dalsze wydatki infrastrukturalne i dzięki temu pojawiają się nowe miejsca pracy, które dają szansę mieszkańcom.
RM: Moment... Mówi pan o terenach, które nie należą do Zamościa, tylko do innych samorządów, aby te inne samorządy przy jakiejś współpracy z miastem sprzedały swoje grunta pod inwestycje, z których pieniądze miałyby zasilić budżet Zamościa? Dobrze pana zrozumiałem?
SĆ: W pierwszej kolejności skupiłbym się jednak na terenach na wschód od obwodnicy hetmańskiej, które znajdują się jeszcze w granicach miasta.
RM: Ale jeśli chodzi o dalsze obszary, to jedyne rozwiązanie, które przychodzi mi na myśl, to powiększenie granic Zamościa.
SĆ: Docelowo zdradzę, że tak mamy w programie. Nie wiem czy to się wszystkim spodoba - szczególnie mieszkańcom miejscowości leżących tuż za naszym miastem - ale myślę, że strategicznym celem Zamościa, czyli nie do osiągnięcia za rok czy dwa, a może dopiero za lat pięć lub dziesięć...
RM: Czyli nie w najbliższej, lecz dopiero kolejnej kadencji...
SĆ: Tak, bo to nie będzie łatwe, za to na pewno wymagające przekonania mieszkańców. Ale tym strategicznym celem tak dla Zamościa, jak i Gminy Zamość, powinno być w przyszłości połączenie. Tylko jako silny samorząd będziemy mieli szansę konkurować z innymi samorządami w przyciąganiu inwestycji oraz nowych mieszkańców.
RM: Jak pan chce to zrobić, skoro po pierwsze: spora część tych ludzi wyprowadziła się z Zamościa tuż za miedzę, bo tam miała większe korzyści, a po drugie: należy się spodziewać, że tak jak obecnie poważną siłą, której na pewno nie będzie w smak zjednoczenie, będzie od dawna rządzące Gminą Zamość Polskie Stronnictwo Ludowe? Wprawdzie PSL jest w Koalicji Obywatelskiej, ale do tej pory na takie pomysły ludowcy patrzyli bardzo krzywo. Nie na zasadzie "pomyślimy i porozmawiamy", tylko wszystko było z góry na "nie".
SĆ: Od początku... Mieszkańcy wyprowadzili się z Zamościa, bo w całym mieście nie mogli kupić atrakcyjnych działek. Działki poza Zamościem były tańsze i większe. Za to nie zawsze miały kanalizację sanitarną, różnie bywało też z siecią gazową.
RM: W Gminie mieszkańcy płacą też niższy podatek od nieruchomości...
SĆ: Kwestia tego podatku jest wtórna i patrzy się na nią już wtedy, kiedy się w danym miejscu zamieszka, a nie wcześniej, bo są to drobne kwoty przy przedsięwzięciu o wartości kilkuset tysięcy złotych. Poza tym te osoby na ogół są ściśle związane z Zamościem, bo tutaj pracują lub prowadzą działalność, a ich dzieci chodzą do zamojskich szkół. Tak naprawdę Zamość nie mógłby istnieć i rozwijać się bez tych miejscowości i życie w tych miejscowościach bez Zamościa nie byłoby tak atrakcyjne jak teraz. Nie patrzyłbym na zdanie polityków poszczególnych partii, ale na to czy mieszkańcy dostrzegą korzyści z połączenia obu jednostek. A rolą polityków jest pokazywanie zalet takiego posunięcia. Szczególnie długofalowych.
RM: Przykładów powiększania granic miast trochę w ostatnich latach mieliśmy, np. Opola czy Zielonej Góry. Chciałby się pan wzorować na którymś?
SĆ: Zielona Góra to bardzo fajny przykład. Niestety nie do końca mogę się na nim wzorować, bo wtedy funkcjonował program rządowy dający gminom jednorazowy bonus za taką integrację. On był bardzo duży, bo wynosił 20 mln zł. Można było go przeznaczyć na budowę infrastruktury łączącej tę gminę z miastem, np. wodociągowej czy kanalizacyjnej. To pomagało zachęcić mieszkańców do poparcia takich inicjatyw.
RM: Z moich doświadczeń wynika, że ci "świeżo upieczeni" mieszkańcy Zielonej Góry mimo wszystko niezbyt chwalą to posunięcie... Zresztą prezydent Andrzej Wnuk próbował - acz raczej metodą kija - pokazać mieszkańcom gminy korzyści płynące z integracji z Zamościem. Mówiąc delikatnie, nie do końca to wyszło. Pan by postąpił podobnie?
SĆ: Pamiętam tę sytuację i wypowiedzi prezydenta Wnuka, który mówił, że "mieszkańcy gminy żerują na Zamościu". Według mnie to były słowa niedopuszczalne, niegrzeczne i chyba w tym wszystkim zupełnie nie o to chodzi. Kwestie rozliczania się za komunikację miejską, bo tego m.in. dotyczyły słowa pana prezydenta, należy dokładnie przeanalizować. Z jednej strony mamy bowiem realny koszt transportu, który najlepiej, aby był zrównoważony lub nawet na plus dla MZK. Z drugiej jednak trzeba brać pod uwagę czemu ta komunikacja służy. Jeśli dzięki niej firmy zamojskie mają zapewniony dowóz pracowników spod miasta, zamojskie sklepy mają stamtąd klientów, a do szkół w Zamościu dojeżdżają nią uczniowie mieszkający pod miastem, za co przecież zamojski samorząd otrzymuje subwencję oświatową, to trzeba brać pod uwagę, że to się składa na rozwój Zamościa. Na wszystko trzeba patrzeć całościowo, a nie tylko przez pryzmat pieniądza.
RM: Jaką w takim razie ma pan wizję działalności MZK? Firma wymaga reformy?
SĆ: Przyznam, że w tej chwili brak mi wiedzy na ten temat. Musiałbym spojrzeć do danych finansowych i informacji jak firma funkcjonuje. Chętnie porozmawiałbym z obecnym zarządem MZK i pracownikami o problemach i propozycjach poradzenia sobie z nimi. Tak samo należałoby porozmawiać z przedstawicielami środowisk, które w największym stopniu korzystają z usług przewoźnika lub chciałyby korzystać, ale z jakichś przyczyn tego nie robią. W działaniu każdej organizacji zawsze można coś poprawić, tylko trzeba uważać, aby nie zepsuć.
RM: Pan korzysta z usług MZK?
SĆ: Przyznam, że rzadko, bo osiedle, na którym mieszkam, jest niezbyt dobrze skomunikowane z innymi. Częściej korzystają moje córki, ale narzekają, że do przystanku mają kawałek, autobusy kursują rzadko i nie w te miejsca, do których chcą jeździć.
RM: To jednak pewną wiedzę pan ma...
SĆ: Pewnie, że nie żadną, bo jednak mieszkam w tym mieście. Natomiast bardzo chętnie poruszam się po nim rowerem, ale jeśli muszę załatwić jakąś sprawę szybko, to korzystam z własnego samochodu.
RM: W takim razie czy jest pan zadowolony z zamojskiej sieci rowerowej?
SĆ: Nie do końca. Widzę pozytywną zmianę w postaci odejścia od budowania ścieżek rowerowych z kostki betonowej, lecz z dużo lepszej nawierzchni bitumicznej. Chciałbym, aby ścieżki już istniejące stopniowo również taką nawierzchnię otrzymywały. Wtedy pozyskamy kostkę na remonty chodników w innych miejscach. Szkoda, że nie zrobiono tego dwa lata temu podczas remontu ścieżki wzdłuż ulicy Lipskiej, bo to jeden z najbardziej uczęszczanych szlaków, z którego zresztą sam często korzystam. Zastanowiłbym się też nad stworzeniem wydzielonego pasa dla rowerzystów na istniejącej już jezdni na ulicy Lipskiej. Takie rozwiązania w innych miastach powodują zmniejszenie prędkości u kierowców na zwężonej jezdni, a na Lipskiej potrącenia pieszych i rowerzystów się przecież zdarzały.
RM: Może i wymusza ograniczenie prędkości u kierowców, ale z drugiej strony niekoniecznie wzmaga ostrożność po stronie rowerzystów...
SĆ: Tu pozostaje nam jedynie apelowanie do nich i uczenie ich, że są niechronionymi uczestnikami ruchu drogowego, dlatego zawsze ponoszą większe konsekwencje niż kierowcy.
RM: W jaki sposób chciałby pan "zagwarantować wysoki poziom kształcenia na różnych szczeblach" w mieście? Na ile potrzebne są zmiany w zamojskiej edukacji?
SĆ: W tej chwili mamy do czynienia z "deformą" systemu oświaty, bo moim zdaniem to nie jest reforma. Reforma coś poprawia, a likwidacja gimnazjów na pewno nie poprawiła sytuacji uczniów. Moja młodsza córka zamiast pójść do pierwszej klasy gimnazjum poszła do klasy siódmej szkoły podstawowej. Wiem więc ile materiału było do zrealizowania przedtem, a ile jest obecnie. Niezależne środowiska raportowały, że materiału jest za dużo, a dzieci nie mogą go opanować, bo są przemęczone. Oczywiście to kwestie niezależne od samorządu. On ma wpływ jedynie na liczebność klas i w pewnym stopniu na przygotowanie nauczycieli do przekazywania wiedzy uczniom. Czyli na przykład samorząd może wpłynąć na możliwości korzystania przez nauczycieli z dodatkowych szkoleń z tego jak przekazywać materiał. Ma też pewien wpływ na ocenę pracy nauczycieli i podnoszenie ich poziomu. No i ma wpływ na rozwój szkół zawodowych w mieście. Oddalenie Zamościa od głównych szlaków komunikacyjnych i aglomeracji na pewno nie przeszkadza w tym, by kształcić u nas nawet dobrej klasy techników komputerowych czy programistów. Oczywiście mogą oni się dalej kształcić na uczelniach wyższych w Zamościu lub poza Zamościem, ale nawet po ukończeniu dobrego technikum bez problemu znajdą pracę w naszym mieście. Wtedy mogą do nas przybyć firmy prowadzące centra pracy programistów, czyli tzw. farmy programistyczne, gdzie wiele osób pracuje w swoim miejscu zamieszkania, bez konieczności wyjazdu do dużych miast. To praca sprzedawana nie na lokalnym rynku, tylko na świat. Mogą tutaj pracować i to za naprawdę godne pieniądze, a tego Zamość potrzebuje.
RM: Potrzebuje, czyli teraz tego nie ma?
SĆ: Nie ma. A na przykład w Kraśniku przy jednym z zespołów szkół istnieje koło programistów-konstruktorów, którzy przy pomocy nauczycieli tam zatrudnionych biorą udział w konkursach na budowę łazików marsjańskich w Chinach i USA, które w dodatku wygrywają. Dlaczego takiego środowiska nie ma w Zamościu? Zwłaszcza, że to koło w Kraśniku sponsoruje jedna z zamojskich firm, która chętnie zrobiłaby to u nas.
RM: Czy pana zdaniem zamościanie nie czują się bezpiecznie?
SĆ: Niektórzy postrzegają bezpieczeństwo bardzo wąsko. Na przykład, że mogą bezpiecznie przejść przez ulicę albo nie zostaną przez nikogo napadnięci czy też zamordowani. Ale proponuję, by patrzeć na to w szerszy sposób. Na przykład jako bezpieczeństwo pieszych i rowerzystów, czyli niechronionych uczestników ruchu. W grudniu zeszłego roku zaangażowaliśmy się z kilkoma osobami w stworzenie Komitetu Bezpiecznych Przejść w Zamościu, aby nagłośnić ten problem, gdyż przez wcześniejsze 12 miesięcy na przejściach w naszym mieście zginęły cztery osoby. To bardzo dużo.
RM: W każdej z tych historii wina leżała po stronie kierowców?
SĆ: Z tego co wiem, to tak. Na szczęście od tamtej pory takich wypadków już nie ma, ale problem jako taki na pewno nie zniknął. Komitet wystosował petycję z 1400 podpisami do zarządcy drogi, aby m.in. przeprowadzić kompleksowy audyt wszystkich przejść dla pieszych na terenie miasta i na tej podstawie wdrożyć wieloletni program poprawy bezpieczeństwa w tych miejscach. Zresztą dopiero trzy miesiące po złożeniu petycji na stronie ZDG powstała specjalna zakładka, w której petycja się znalazła, a powinna być niezwłocznie po złożeniu zamieszczona na stronie BIP Urzędu Miasta. Nie rozumiem tego, bo chcieliśmy tylko zwrócić uwagę na problem, którego rozwiązanie jest w interesie zarówno mieszkańców, jak i władz miasta. Na przykład w Jaworznie taki program powstał i w tym mieście już nie ma wypadków śmiertelnych z udziałem pieszych i rowerzystów. Nam chodzi o to, by np. przejścia były oświetlone, a linie na nich odmalowane. Także skoro jest już wydawany Biuletyn Miejski, to warto właśnie takie rzeczy w nim umieszczać.
RM: "Skoro już jest wydawany Biuletyn Miejski"... Pana zdaniem nie powinien być wydawany?
SĆ: Nie, bo to wydawanie środków miejskich na promowanie się władzy.
RM: Można się więc spodziewać, że po zwycięstwie w wyborach wyda pan decyzję o zaprzestaniu wydawania biuletynu?
SĆ: Tak, ponieważ to koszt, który nie przynosi mieszkańcom żadnych korzyści. Zamiast tego bardzo chętnie wprowadziłbym zwyczaj zapraszania dziennikarzy na tzw. "operatywki", które odbywają się co poniedziałek rano. To zebrania wszystkich dyrektorów wydziałów, spółek i jednostek miejskich z udziałem prezydenta. Wtedy lokalni dziennikarzy mogliby dowiedzieć się na bieżąco, co się dzieje w mieście. Doświadczenia innych miast dowodzą, że media potem same informują mieszkańców o ważnych dla nich sprawach. Nie trzeba wydawać dziesiątek tysięcy złotych na promocję władzy.
RM: Newsletter rozsyłany przez rzecznika prezydenta też pan chciałby zlikwidować?
SĆ: Zobaczyłbym najpierw ile kosztuje i czy nie wystarczy poinformowanie mediów o tym wszystkim na "operatywkach".
RM: Byłbym sceptyczny. Na zebranie dziennikarz przyjdzie, popatrzy, posłucha i coś wybierze albo i nie. Ale niestety sporo zamojskich redakcji korzysta - mówiąc wprost - z podesłanych gotowców, bo to szybsze, łatwiejsze i tańsze. Pana pomysł wymaga tego, by zawsze kogoś na zebrania wysyłać, a potem ten ktoś musiałby jeszcze coś z zasłyszanych kwestii stworzyć, co zabierze kolejny czas.
SĆ: Nie wiem jak by to zadziałało. Faktycznie wymagałoby to podniesienia jakości mediów.
RM: W dodatku musiałoby to być co tydzień. Wiem jak jest z frekwencją na posiedzeniach najważniejszych komisji zamojskiej Rady Miasta, które organizowane są jednak rzadziej. Mówiąc krótko - jest kiepsko.
SĆ: Ale komisje mają jednak węższy zakres. Zresztą wiem z kolei jak działa newsletter. Tam są pokazywane tylko plusy.
RM: Tak, ale przy newsletterze dziennikarz staje przed wyborem: robić kopiuj-wklej czy nie? To coś innego niż rozważanie o stworzeniu tekstu od samego początku.
SĆ: Owszem, po czyjejś stronie koszt musi wystąpić - albo po stronie mediów, albo jednostki samorządu.
RM: Dobrze, to wróćmy do kwestii bezpieczeństwa...
SĆ: Tak, bo to nie tylko kwestia ruchu drogowego. Na przykład mieszkańcy powinni czuć się bezpiecznie pod względem zabezpieczenia dostaw ciepła i ciepłej wody. Ostatnio trochę podpadłem prezesowi Romanowi Trześniowskiemu, choć osobiście go nie winię, bo problem leży po stronie samego koncernu Veolia. Natomiast widzę, że sieć ciepłownicza w Zamościu się starzeje, a kompleksowych remontów i modernizacji brak. Jest tylko usuwanie awarii, gdy takie już następują. Ale przy bardziej mroźnej zimie trzeba będzie podnieść ciśnienie wody w sieci, aby zapewnić więcej ciepła w kaloryferach. Wtedy może nastąpić większa awaria, a to z kolei spowoduje pozbawienie mieszkańców ciepła na tydzień lub dwa. Przy temperaturach zewnętrznych rzędu -20 stopni Celsjusza wychłodzenie mieszkań trwa bardzo szybko. Kolejny aspekt to bezpieczeństwo energetyczne miasta czy też profilaktyka prozdrowotna. Wiadomo, że wpływ samorządu tu jest ograniczony, ale jakiś na pewno istnieje.
RM: Nawiązując do bezpieczeństwa socjalnego... Kraków i Radom wprowadziły tzw. Kartę Rodziny Osoby z Niepełnosprawnościami, która umożliwia tamtejszym niepełnosprawnym i ich rodzinom korzystanie z szeregu zniżek w tych miastach. Czy pana zdaniem wprowadzenie takiej karty w Zamościu miałoby walory promocyjne? Wszak wciąż niewiele samorządów się zdecydowało na coś takiego.
SĆ: Na pewno byłoby to pozytywnie odbierane. Niemniej muszę się przyznać, że o ile program mamy już dopracowany, to kwestie spojrzenia na osoby niepełnosprawne są jeszcze w toku. Umówiliśmy się z panią poseł Kornelią Wróblewską, która od początku kadencji zajmuje się w Sejmie tymi sprawami, a także innymi osobami znającymi problemy osób niepełnosprawnych od podszewki, na dyskusje o konkretnych rozwiązaniach. Ale wracając przy tej okazji jeszcze do MZK, to rozważaliśmy wprowadzenie bezpłatnej komunikacji miejskiej dla mieszkańców. Natomiast nie chcemy tego wprowadzać do programu jako bezwarunkowej obietnicy, bo najpierw musimy się zapoznać z rzeczywistymi finansami MZK, aby się przekonać czy to byłoby możliwe.
RM: Czy według pana wymaga zmian obecna polityka miasta w zakresie poprawy jakości powietrza?
SĆ: Mamy oczywiście system wymiany pieców, powiązany z możliwościami finansowymi miasta, ale to na pewno nie jest docelowe rozwiązanie problemu. Moim marzeniem byłoby znalezienie formy dofinansowania do szeroko pojętej fotowoltaiki, abyśmy mogli wykorzystać fakt, że jesteśmy regionem z największą liczbą dni słonecznych w roku w Polsce. Obecne metody oferują podłączenie instalacji fotowoltaicznej do sieci energetycznej i wykorzystywanie przez mieszkańców 80 proc. wyprodukowanej energii przez okres roku rozliczeniowego.
RM: Ale to jest dosyć drogie.
SĆ: Niestety drogie w odniesieniu do inwestycji. Gdyby można było obniżyć koszty lub pozyskać środki z programów zewnętrznych na budowę tych instalacji w szerokim zakresie, moglibyśmy przejść na ogrzewanie domów przynajmniej częściowo przy pomocy energii elektrycznej wyprodukowanej przez fotowoltaikę. Ona mogłaby być produkowana latem, ale wykorzystywana zimą. Ograniczylibyśmy wtedy emisję spalin z domów jednorodzinnych, co obecnie jest bardzo dokuczliwe. Widzę też możliwość wprowadzenia - przy współpracy z Radą Miasta - stanowienie prawa miejscowego w zakresie ograniczenia sprzedaży na terenie miasta paliwa niskiej jakości. Nawet jeśli komuś się wydaje, że to dla niego rozwiązanie niekorzystne, bo nie będzie mógł kupić miału węglowego, to tak naprawdę jest to w interesie wszystkich. Jeżeli ograniczymy podaż tego najgorszego paliwa i wymusimy na dostawcach sprzedaż paliwa lepszego, to ono wprawdzie jest droższe, ale ma wyższą wartość energetyczną. Summa summarum ten koszt wytworzenia ciepła będzie dla mieszkańca porównywalny. Za to jakość powietrza się poprawi.
RM: Co jakiś czas sygnalizuje pan w naszej rozmowie kwestię ograniczonych możliwości finansowych miasta. Czy zatem "oferta usług miejskich zaspokajająca potrzeby wszystkich grup mieszkańców" nie powinna być raczej ograniczana? A nie - jak ujęliście w Deklaracji Zamojskiej - "bogata"?
SĆ: Aby mieć pełny kontekst, najpierw odniosę się do pierwszej części pana pytania. To prawda, możliwości finansowe miasta są ograniczone. A ja nie jestem typowym politykiem, który na to nie patrzy i będzie populistycznie obiecywał wszystko.
RM: Ale sformułowanie o "bogatej ofercie usług miejskich" jest tu wyraźnie zawarte...
SĆ: Ja tylko nawiązuję do tego dlaczego mówię o ograniczonych środkach. Bo bardzo szanuję swoje słowo i jeśli coś już mówię i do czegoś się zobowiązuję, to naprawdę staram się dotrzymać tej obietnicy. Dlatego mówię to, co sam uważam za realne do zrobienia. Mając więc świadomość, że fundusze są ograniczone, będę każdą złotówkę kilka razy oglądał przed jej wydaniem. Odnosząc to do usług miejskich... To jest szkolnictwo, to jest funkcjonowanie magistratu i spółek miejskich, co trzeba w większym stopniu zinformatyzować, aby obniżyć w ten sposób koszty. To także wydatki na kulturę. Jak na miasto tej wielkości Zamość ma stosunkowo dużo instytucji kultury, przez co stanowią poważną pozycję w budżecie miejskim. Jednocześnie wynagrodzenia pracowników tych instytucji wcale wysokie nie są. Rozwiązanie najprostsze to cięcia środków i zmniejszenie liczby jednostek kulturalnych, co dla mnie byłoby swego rodzaju zbrodnią, bo są one bardzo istotnym elementem kapitału społecznego w mieście, dającym przewagę nad innymi tego typu ośrodkami. Dlatego uważam, że jedynym sposobem na poprawę oferty zamojskich instytucji kultury i zapewnienie ich pracownikom godziwego wynagrodzenia jest sprzedaż ich usług nie tylko mieszkańcom Zamościa, ale i turystom, których możemy do nas ściągnąć specjalnie na te wydarzenia i którzy za to zapłacą.
RM: Ja to rozumiem jako organizację wydarzeń, które zostaną odpowiednio wypromowane w skali co najmniej ogólnopolskiej i które będą warte tej promocji. A pan?
SĆ: Rozumiem podobnie.
RM: Ale takie coś kosztuje i to duże pieniądze.
SĆ: Dlatego trzeba porównać koszty do potencjalnych przychodów, aby sprawdzić opłacalność przedsięwzięcia. Wydając pieniądze, które i tak wydać musimy, możemy to zrobić na różne sposoby. Obecnie mamy faktycznie bardzo dużo imprez w Zamościu, ale znaczna część z nich opiera się na wykonawcach z zewnątrz. Miasto musi im zapłacić w zamian otrzymując rozrywkę głównie dla mieszkańców miasta i okolicznych miejscowości. Turyści na takie wydarzenia trafiają tylko wtedy, jeśli akurat są w Zamościu, ale specjalnie nie przyjeżdżają na nie. Ostatnio moi znajomi przemieszczali się pomiędzy Szczebrzeszynem, Zwierzyńcem a Zamościem. W Szczebrzeszynie mieli Festiwal Języka Polskiego, w Zwierzyńcu Letnią Akademię Filmową, a w Zamościu imprezy organizowane przez Urząd Miasta. W Zamościu spotykali głównie mieszkańców miasta i okolic. Tam przede wszystkim osoby nawet z bardzo dalekich stron Polski. One specjalnie przyjechały na imprezy skierowane pod konkretnego klienta.
RM: Ale po pierwsze: u nas jest Zamojski Festiwal Filmowy "Spotkania z historią", promowany w całej Polsce głównie za sprawą relacji w TVP Historia. Po drugie: niegdyś taką imprezą, o jakiej pan mówi, było Zamojskie Lato Teatralne. Obecnie nie jest to wprawdzie przeżytek, ale też i nie zjeżdżają raczej na ZLT osoby z daleka. W jakiej dziedzinie zatem poszukałby pan możliwości zorganizowania takiego wydarzenia przyciągającego ludzi z odległych stron?
SĆ: To, co mi przychodzi do głowy - pewnie dlatego, że zawsze interesowałem się historią - to na początku bazowałbym właśnie na historii. Mamy już imprezy cykliczne jak Szturm Twierdzy Zamość...
RM: Przyciąga on ludzi z zewnątrz?
SĆ: Myślę, że w zbyt małym stopniu, bo to wydarzenie jeszcze za małe. Porównajmy to z inscenizacją bitwy pod Grunwaldem, który przyciąga co roku na kilka dni kilkadziesiąt tysięcy ludzi. A tam przecież są tylko pola i nic więcej! Nie ma bazy noclegowej w pobliżu ani oferty gastronomicznej. Skoro tak, to i w Zamościu można wykreować imprezę masową, która stanie się rozpoznawalna w całej Polsce.
RM: Z Zamojskim Festiwalem Kultury się nie udało...
SĆ: Nie mówię, że wszystko jest łatwe i zadziała ot tak. Trzeba próbować. Kto nie ryzykuje, ten nie je kawioru. Warto spróbować oprzeć to na zamojskich jednostkach kulturalnych i zaangażować w to szerokie grono młodzieży szkolnej jako na przykład statystów przy takich wydarzeniach.
RM: Takie precedensy były już choćby podczas Zamojskiego Lata Teatralnego...
SĆ: Jak coś takiego stworzymy, mogą się tym zainteresować media ogólnopolskie. A w kolejnych latach mógłby to już być taki "samograj". Zamość zaś ze swoimi fortyfikacjami jest unikatem w skali ogólnopolskiej. To twierdza nigdy nie zdobyta w boju. Bardzo chętnie widziałbym taki program rządowy, w którym młodzież odwiedzałaby w ramach wycieczek szkolnych miejsca, które są takimi pomnikami historii w Polsce. Wydaje mi się, że Zamość w naszym regionie mógłby takim miejscem być.
RM: Ale chyba przyciągnąć widownię może sport. Zacznijmy więc od pytania o pana zdanie na temat wykorzystywania zamojskich obiektów sportowych. Są używane odpowiednio do potencjału, jaki posiadają?
SĆ: Trudne pytanie... Odpowiedź jest tu podobna tak dla Zamościa, jak i dla całej Polski. Kiedy chodziłem do szkoły, to każdą wolną chwilę spędzaliśmy na boisku. Potrafiliśmy grać w piłkę nawet puszką po konserwach. W tej chwili mamy boiska, ale one stoją puste.
RM: Ale akurat Zamość co roku w klasyfikacji osiągnięć sportowych dzieci i młodzieży stoi całkiem wysoko. Problem pojawia się wśród seniorów, których sukcesów za wiele nie mamy. Wyjątkiem jest Paweł Fajdek i Dominik Kopeć, ale obaj - choć reprezentują Agros Zamość - z Zamościem związani szczególnie nie są. Szczególnie Fajdek, bo Kopeć przynajmniej pochodzi z regionu.
SĆ: Niestety ma pan rację.
RM: Spytam więc konkretnie: co by pan powiedział na pomysł zorganizowania na kortach Returnu turnieju tenisowego rangi Futures? Pula nagród rzędu 15 tysięcy dolarów to nie jest kwota ogromna w skali budżetu miasta. Oczywiście wydatków mielibyśmy trochę więcej, ale tenis to tak popularna dyscyplina, że o sponsorów małego turnieju byłoby raczej łatwo. W zamian mielibyśmy promocję na stronach światowych federacji, gdzie nazwa "Zamość" przebijałaby się przez cały okres trwania turnieju kilkadziesiąt tysięcy razy dziennie z całego świata. A jeśli zainstalujemy kamerę transmitującą mecze z głównego kortu w sieci, byłaby to jeszcze większa reklama. Mówię o tym głośno od kilku lat, ale cały czas bezskutecznie. Korty stale bazują na imprezach malutkich, branżowych, młodzieżowych czy po prostu na treningach, a miasto ma z nich pożytek mniejszy niż mogłoby mieć.
SĆ: Czyli chodzi panu o brak ambicji?
RM: Dokładnie tak.
SĆ: Sam pomysł uważam za bardzo fajny. Nie wiem, jakie są konkretne wymogi organizacji takiego turnieju, ale sądzę, że możemy je spełnić. Zastanowiłbym się nawet czy aby na pewno nagrody musiałyby pochodzić z budżetu miejskiego, bo może mógłby to zrobić jakiś sponsor?
RM: Jakiś PKP LHS Cup?
SĆ: Na przykład. Zachęcałbym też firmy prywatne. Często wydaje im się, że jeśli sprzedają swój produkt poza rynkiem lokalnym, to nie ma sensu wydawać pieniędzy na reklamę lokalną. Tymczasem nawet jeśli nie mają tu klientów, to na pewno chcą zatrudniać najlepszych pracowników. Kiedy zaś nie są znane na lokalnym rynku, to podczas rekrutacji spotykają się ze słabym odzewem, bo nie są postrzegane jako poważni i stabilni pracodawcy, bo nikt o nich nie wie. Z tego powodu również i dla nich reklama lokalna może być bardzo opłacalna.
RM: A czy stadion OSiR wymaga remontu?
SĆ: Kolejny przykład konieczności dokonania wyboru na co wydać pieniądze. Jedni powiedzą, że trzeba kompleksowo odnowić obiekt, aby mogło na nim zasiąść 15 tysięcy widzów, choć na mecze przychodzi obecnie ledwie kilkuset.
RM: Pan to sprowadza tylko do piłki nożnej?
SĆ: Stadion praktycznie na ten sport jest wykorzystywany. Od czasu do czasu też na "Czwartki lekkoatletyczne".
RM: Pytanie - dlaczego? Skoro mamy klub z ambicjami i sukcesami, a takim jest Agros Zamość, to może należałoby poprawić infrastrukturę, z jakiej korzysta w naszym mieście? Choćby na ligę lekkoatletyczną. Niech ta bieżnia będzie przynajmniej ośmiotorowa na całej długości.
SĆ: Każdy by tego chciał, tylko trzeba wiedzieć za co.
RM: Idąc dalej: jeśli Hetman awansuje na szczebel, z którego go pamiętamy, to musiałby powiększyć boisko...
SĆ: To może przedstawię swoje priorytety w zakresie sportu i rekreacji. Dla mnie najważniejsze powinno być szerokie szkolenie młodzieży i ewentualnie innych sportowców, ale może niekoniecznie zawodowym, lecz umożliwiającym możliwie powszechny udział tych zawodników w zawodach. Zatem pieniądze publiczne przeznaczałbym w pierwszej kolejności na infrastrukturę, trenerów i sprzęt, który będzie szkolił młodzież i amatorów.
RM: Teraz tak nie jest?
SĆ: No chyba nie. Na przykładzie Hetmana widzę ściąganie zawodników spoza Zamościa za pieniądze publiczne na piąty poziom rozgrywkowy. Zainteresowanie tymi meczami jest przeciętne, choć bilety nie pokrywają kosztów organizacji spotkań.
RM: To akurat standard nawet w znacznie wyższych ligach...
SĆ: Trzeba zatem postawić pytanie: czy faktycznie jest to najbardziej oczekiwany przez społeczeństwo sposób wydatkowania pieniędzy publicznych?
RM: Ale marka "Hetman Zamość" w dalszym ciągu jest w Polsce znana, choć już coraz słabiej. Warto do tego wrócić grając w wyższej lidze.
SĆ: Jestem za. Ale aby to zrobić, możemy iść obecną drogą, czyli wydawać stosunkowo duże środki publiczne na ściąganie zawodników z zewnątrz, aby grali w Zamościu. Ale możemy też wykorzystać drogę - moim zdaniem realną - żeby większe środki przeznaczyć na szkolenie młodzieży, wykreowanie własnych zawodników. Część z nich pewnie wyjedzie z Zamościa na przykład na studia, ale wtedy można za nich pozyskać środki z innych klubów i szkolić za nie innych graczy budując drużynę w oparciu o swoich wychowanków. Historia zresztą pokazuje, że można było wychować w Zamościu zawodników na poziomie ogólnopolskim czy wręcz europejskim.
RM: Ale praktyka ostatnich lat tego nie potwierdza...
SĆ: A przykład Przemysława Tytonia?
RM: Powiedziałem: "ostatnich lat"...
SĆ: Ostatnie dziesięciolecie by się chyba łapało.
RM: W bardzo umowny sposób. Jeszcze w czasach, gdy KS Hetman grał w drugiej lidze.
SĆ: Kilka lat temu z Zamościa wyjechał też Mateusz Prus, któremu w karierze przeszkodziły problemy zdrowotne.
RM: Wyjechał dokładnie wtedy, kiedy jeszcze KS Hetman figurował jako zespół drugoligowy.
SĆ: Ale te przykłady pokazują, że można było takich zawodników wychować.
RM: Pełna zgoda, jednakże w tym momencie tak nie jest. Owszem, można mieć pretensje, że w Hetmanie młodzi zamościanie nie dostają wielu szans, ale prawda jest taka, że piłkarze, którzy z tego powodu odeszli z Zamościa do innych klubów, wcale nie grają w wyższej lidze niż Hetman. Tam zatem też się nie przebili, co zadaje kłam tezie o utalentowanej młodzieży, na której możemy oprzeć drużynę.
SĆ: To może inaczej... Jeżeli wiem, że wydaje się z budżetu miasta kwotę rzędu kilkuset tysięcy złotych rocznie na utrzymanie zawodników pierwszej drużyny, będących w znacznej mierze zaciągiem z zewnątrz, a jednocześnie dostaję telefony od trenerów juniorów czy trampkarzy, że szukają sponsorów, bo brakuje im kilku tysięcy złotych na sprzęt dla zawodników, to dla mnie coś jest nie tak. Przecież takie rzeczy powinny być im zapewnione i właśnie te grupy powinny być przede wszystkim wspierane przez samorząd. Piłkarze zawodowi powinni kreować taką jakość, że to firmy prywatne powinny przychodzić z ofertą sponsoringu.
RM: To jeszcze jedno pytanie z dziedziny sportu: drugiej pływalni nie budujemy?
SĆ: Nie, bardzo chętnie bym wybudował. Tylko inną - otwartą, czyli dużo tańszą. Najpierw jedną, ale gdyby cieszyła się dużą popularnością, to i kolejne. Zlokalizowaną przy największych zamojskich osiedlach, otwartą od maja do września, przy wykorzystaniu energii solarnej do podgrzewania wody. Takie pływalnie są coraz bardziej powszechne w naszym kraju. Dzięki takim basenom oraz infrastrukturze do nich przyległej dzieciaki z Zamościa będą tam mogły spędzać cały dzień, a rodzice nie będą się martwić o to, gdzie aktualnie przebywają i co robią. Będzie tam zapewniona opieka ze strony animatorów sportu, którzy zorganizują zawody dla tych dzieciaków na przykład w siatkówkę czy koszykówkę. To miejsce będzie żyło. W pierwszej kolejności przychodzi mi na myśl teren przylegający do szkoły nr 4, znajdujący się pomiędzy dwoma bardzo dużymi osiedlami mieszkaniowymi, a jednocześnie nie jest on bezpośrednio pod oknami bloków. W dodatku tam już mamy kompleks boisk, więc zostawałby tylko sam basen do budowy. Miejsce moim zdaniem idealne na centrum lokalnego letniego wypoczynku tak dla młodzieży, jak i dla osób starszych. W porównaniu do skali wydatków potrzebnych na adaptację zalewu miejskiego, te byłyby dużo mniejsze, za to moglibyśmy łatwiej utrzymać czystą wodę.
RM: A czy uzależniałby pan przyznawanie dotacji dla klubów sportowych od korzystania przez nie z obiektów na terenie Zamościa, a nie powiedzmy w Zawadzie czy Płoskiem?
SĆ: Jeśli korzystałyby z obiektów poza Zamościem, to najpierw sprawdziłbym dlaczego. Jeśli tak jest dla nich taniej, to szukałbym przyczyn takiego stanu rzeczy. Czy chodzi o obłożenie obiektów zamojskich, czy o dyktowanie cen wyższych niż miejsca zlokalizowane za miastem. Jeśli to drugie, dla mnie byłaby to chora sytuacja, ale na pewno nie w sensie przyznania środków miejskich klubowi.
RM: Zmieniając więc zupełnie temat: co pana zdaniem udało się Andrzejowi Wnukowi w trakcie swej prezydentury?
SĆ: Z ostatnich projektów podoba mi się termomodernizacja obiektów oświatowych, który przygotowywała również poprzednia ekipa. To fajny projekt, bo mamy sporą dopłatę z zewnątrz, więc budżetu to znacznie nie obciąża. Pozwoli to zaś w przyszłości na znaczne oszczędności na utrzymanie tych obiektów. Druga kwestia, której nie można nie dostrzec, to organizacja znacznej liczby imprez w mieście, choć - jak już wspomniałem - to raczej wydarzenia dla okolicznych mieszkańców. Prezydent pokazał, że na pewni byłby świetnym menadżerem w agencji eventowej, a nie taka jest rola prezydenta.
RM: Aczkolwiek na niedawny koncert TVP2 przyjechało sporo aut z obcymi rejestracjami...
SĆ: Owszem, ale te osoby przyjechały tylko na kilka godzin. Nie zostawiły zbyt wiele pieniędzy w naszym mieście. Nie wiem zresztą ile Zamość zapłacił za tę imprezę, bo "Dwójka" na pewno nie przyjechała za darmo, acz miasto z Rynkiem Wielkim na czele zostało bardzo ładnie pokazane. Poza tym mieliśmy wielkie szczęście, że nie doszło wówczas do żadnego wypadku, bo pod tym względem organizacja imprezy stwarzała zagrożenie. Widziałem sytuację, gdy ulicą Żeromskiego szedł potok ludzi, przez który przebijał się jadący samochód. Jeśli już zdecydowaliśmy się na organizację takiego wydarzenia, to moim zdaniem należało zamknąć ulice staromiejskie dla samochodów.
RM: Ponieważ wielu wyborców interesują wyłącznie fakty, proszę powiedzieć co uważa pan za swój największy dotychczasowy sukces?
SĆ: Pewnie wyborców nie obchodzi moje życie prywatne, ale najbardziej dumny jestem ze swojej rodziny. A zawodowo bez wątpienia jest to budowa od zera Grupy Kapitałowej, którą rozwijałem w Zamościu z przyjaciółmi w latach 2001-2012. Wprowadziliśmy ją na Giełdę Papierów Wartościowych, gdzie do dziś jest notowana na rynku głównym. Pozyskaliśmy z rynku kwotę około 400 mln zł w postaci kapitału i kapitału dłużnego. Stworzyliśmy też w Zamościu 200 miejsc pracy, które ściągają pieniądze z zewnątrz. Ta firma rozrastała się i wykroczyła poza granice Polski, a dawała pracę tutaj. Zatrudniliśmy kilkudziesięciu programistów i prawników, którzy nie musieli stąd wyjeżdżać. A niektórzy nawet sprowadzili się tutaj nawet z Warszawy, bo uznali Zamość za fajniejsze miejsce do życia i pracy.
RM: Pamiętam piękne majowe późne popołudnie sprzed ponad dwóch lat, kiedy to otwierano miejsce, w którym rozmawiamy, czyli biuro posłanki Kornelii Wróblewskiej, a zarazem zamojską siedzibę .Nowoczesnej. Obecnie już widać z zewnątrz co to za miejsce, ale poza tym w zasadzie nie zrealizowano niczego z zapowiedzi, które wówczas padły. Pani poseł miała przyjeżdżać do Zamościa co miesiąc - nie przyjeżdża prawie wcale. Miał zostać zlikwidowany próg przy wejściu do kamienicy, w której mieści się to biuro - próg dalej istnieje. Miało być aktywnie - nie jest aktywnie. Miały tu być organizowane spotkania z ludźmi, którzy odnieśli sukces, aby inspirowały nim młode pokolenie - takich spotkań nie ma. Co się stało?
SĆ: Ma pan bardzo dobrą pamięć, bo rzeczywiście wszystkie te kwestie były wtedy podnoszone. Faktycznie biuro Kornelii miało być dostępne dla osób niepełnosprawnych i to był jej warunek. Znaleźliśmy to, co było na rynku w rozsądnych granicach cenowych, czyli lokal ZGL-u. Natomiast - czego proszę nie odbierać jako usprawiedliwienia - pozostałe biura zamojskich posłów są dostosowane do potrzeb niepełnosprawnych w jeszcze mniejszym stopniu. Może poza PSL-em, bo to też lokal na parterze. Platforma niby też ma na parterze, ale do niego prowadzą dwa wyższe schodki.
RM: Ale te partie przynajmniej niczego nie obiecywały...
SĆ: Tu po prostu mamy problem, że nie jest to tylko w naszej gestii.
RM: Dobrze, to czemu pani poseł bywa tu rzadko, choć miała bywać częściej?
SĆ: Pewnie wynikło to też z faktu, że jest od pewnego czasu młodą mamą i jej mobilność jest ograniczona.
RM: Przedtem bywała tu częściej?
SĆ: Tak.
RM: Co miesiąc, jak zapowiadała?
SĆ: Nie pamiętam tego dokładnie w tej chwili, ale bywała dosyć często. Teraz bywa rzadziej, ale nie można powiedzieć, że nie ma jej wcale. W sierpniu w każdym razie była.
RM: A co się dzieje w tym biurze w ogóle poza wizytami interesantów? To miało przecież być centrum życia pozytywnego, inspirującego. Przecież sama pani poseł mówiła podczas inauguracji biura, że problemem mieszkańców tego regionu nie jest niedobór inwestycji centralnych, tylko mentalność młodych ludzi, którzy powinni być bardziej przedsiębiorczy, co posłanka chciała wspomagać różnymi wydarzeniami organizowanymi w tym miejscu.
SĆ: Mam trochę inne zdanie, bo uważam, że mamy sporo młodych ludzi realizujących fajne projekty. Natomiast kompletnie nie interesuje ich cokolwiek związanego z polityką. Uciekają na samo hasło "polityka". Pewnie w pewnym momencie zrozumieją, że przed polityką nie uciekną, bo jeśli nawet ich polityka nie interesuje, to polityka zainteresuje się nimi. Wtedy zechcą się angażować w kwestie społeczne. Czemu lokal nie żyje? Zapewne pozostaje nam uderzyć się w piersi, że widocznie za mało zainteresowaliśmy mieszkańców marką .Nowoczesna. Partia faktycznie przechodziła pewne perturbacje, co odbiło się na sondażach. Jest różnie postrzegana, aczkolwiek wydaje mi się, że niektóre łatki, jakie jej przyszyto, są niesprawiedliwe. Liczę, że w przyszłości to się zmieni i mieszkańcy będą się chętnie spotykać z politykami .Nowoczesnej.
RM: Jednakże ponieważ czytał pan mój niedawny tekst na temat pana kandydatury, to wie pan, iż pana osobę rozpatruję jako szansę na zmianę układu władzy w mieście, ale jeszcze nie teraz. Do tego jednak potrzebna będzie stała reprezentacja opozycyjna w Radzie Miasta najbliższej kadencji. Czy zatem według Pana Koalicja Obywatelska utrzyma się po wyborach?
SĆ: Przede wszystkim nie zgadzam się z pana diagnozą. Wydaje mi się, że mamy realne szanse na wygranie najbliższych wyborów. Największym zaniechaniem prezydenta Wnuka jest brak sukcesów w ściąganiu inwestycji. Owszem, organizuje świetne imprezy na Rynku Wielkim, ale rolą prezydenta jest strategiczny rozwój miasta. Bez ściągnięcia inwestycji nie jest to możliwe. Natomiast nie widzę również działań, które miałyby do tego sukcesu prowadzić. Zamość nie bierze udziału w poważnych konkursach na przyciąganie inwestorów. Czy też w zakresie współpracy z okolicznymi gminami. Według mnie lepiej, aby duży inwestor zainwestował nawet na terenie Gminy Zamość niż w ogóle. Wtedy wprawdzie nie dostaniemy od niego podatku od nieruchomości, ale może on zatrudnić ludzi z Zamościa, przez co miasto będzie miało dochód w postaci udziału w podatku PIT. I myślę, że tak jak prezydent dostał czerwoną kartkę od środowiska zamojskiego PiS-u, może takową dostać również od mieszkańców Zamościa w wyborach.
RM: Ale byłby pan osobą nieodpowiedzialną, a za taką pana nie uważam, gdyby nie brał pod uwagę możliwości porażki wyborczej...
SĆ: Jako faworyta wyborów uważam Andrzeja Wnuka, bo sprawuje urząd prezydenta od czterech lat, co jest dużym atutem, zwłaszcza w sensie promocyjnym. Jest osobą bardzo rozpoznawalną, czego ja o sobie nie mogę powiedzieć. Niemniej oferta Koalicji Obywatelskiej dla zamościan, w tym lista kandydatów na radnych, może być dla mieszkańców najciekawsza. Na pewno łatwiej będzie utrzymać tę strukturę, jeśli wygramy te wybory. Ale jeżeli do tego nie dojdzie, to mieliśmy przykład ostatniego czterolecia, gdy prezydent nakłaniał radnych do przejścia do jego obozu.
RM: Czy w takim razie jest pan gotów dalej stać na czele Koalicji Obywatelskiej niezależnie od wyniku w wyborach albo przynajmniej efektu tych wyborów?
SĆ: Samo poddanie się pod osąd wyborców jest trudną decyzja, a czasami jeszcze trudniej jest pogodzić się z wynikiem wyborów. Oczywiście liczę na dobry wynik wyborczy, natomiast w sytuacji, gdy uzyskałbym słaby wynik, to domyślam się, że wówczas i koalicjanci nie byliby zainteresowani dalszą współpracą ze mną.
RM: Co definiujemy jako wynik słaby? Przegraną z panią Pfeifer?
SĆ: Na przykład. Wtedy oczywiście byłoby bardziej naturalne, gdyby to ona została liderem opozycji, bo tak uznaliby wyborcy.
RM: A w przypadku wyniku lepszego od Marty Pfeifer?
SĆ: Wtedy trzeba będzie rozmawiać z liderami Koalicji. Trzeba bowiem pamiętać, że za rok mamy wybory parlamentarne...
RM: Do których jako Koalicja Obywatelska złożona z czterech partii nie przystąpicie...
SĆ: Tego nie wiadomo. Liczę na to, że centrala pójdzie śladem Zamościa.
RM: I stworzy koalicję czterech partii?
SĆ: A może nawet szerszą.
RM: Kiepsko to widzę, zwłaszcza biorąc pod uwagę plany powołania nowej partii przez pana Biedronia, która jeszcze bardziej wszystko poszatkuje...
SĆ: Ja naprawdę lubię stawiać przed sobą ambitne cele i do nich dążyć.
RM: Ale to już od pana nie będzie zależało.
SĆ: Bezpośrednio nie, aczkolwiek mogę się do tego włączać jako członek Rady Krajowej .Nowoczesnej.
autor / źródło: Robert Marchwiany dodano: 2018-09-05 przeczytano: 11960 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|