Powoli kończą się w naszym województwie ferie zimowe, co smuci zapewne zdecydowaną większość uczniów. Nauczycieli zresztą chyba też, bo rzadko kiedy za przyjemny można uznać powrót do miejsca pracy, które może totalnie zniechęcić do roboty nawet osobę z maksymalnym powołaniem do wykonywania zawodu. Nie przypadkiem o tym wspominam, bo wieść niesie, że lada miesiąc ZNP wdroży przygotowania do strajku, czego skutkiem może być na przykład paraliż przy tegorocznych maturach. Póki co jednak Broniarz i Spółka tylko grożą zniszczeniem przyszłości kilkuset tysiącom młodych Polaków. Czy dojdzie do najostrzejszych form protestu? Chyba nie, ale na razie będzie trochę żonglerki.

Nie to jednak było wydarzeniem ostatniego tygodnia, a katastrofa lotnicza, do jakiej doszło w środowy wieczór pod Mirosławcem. W porównaniu do poprzednich katastrof wieść o tej dotarła do mediów wyjątkowo szybko. Zarówno bowiem w przypadku zawalenia się hali w Katowicach, jak wybuchu w kopalni "Halemba", a także wypadku autokaru pod Grenoble, pierwsze wzmianki pojawiały się po co najmniej dwóch godzinach. Tym razem było inaczej, bo już po godzinie od tragedii kanały informacyjne puszczały czerwone paski.

Oczywiście media zachowywały się jak zwykle, czyli w zależności od stacji telewizyjnej albo w miarę kulturalnie, albo w miarę po chamsku. Obiektywnie przyznać muszę, że lepiej wypadło TVP INFO od TVN24. W pierwszym przypadku wszystko było jakieś takie kameralne, nie nachalne i w ogóle dopasowane do okoliczności. TVN24 zaś zrobiło festiwal sensacji, którego ukoronowaniem był wywiad ze strażakami, którzy byli na miejscu zdarzenia. Słysząc pytania reportera o wielkość kadłuba i kształt szczątek samolotu robiło mi się autentycznie ciemno przed oczami i z tego co wiem, to nie byłem w tym osamotniony.

Ale tego wszystkiego mogliśmy właściwie być pewni od początku, podobnie zresztą jak ogłoszenia przez prezydenta żałoby narodowej. Niewiadomą kwestią był właściwie tylko czas jej trwania. W końcu jednak ogłoszono takową na ponad dwie doby. Natychmiast ruszyła wtedy machina oddawania czci poległym. Piszę tak technicznie, bo nierzadko gołym okiem było widać, że postać grupowo przez minutę na czyjąś komendę po prostu teraz wypada. Prawdą jest, że żałoby narodowe Polakom spowszedniały. Zupełnie inaczej obchodzono tę ostatnią w porównaniu choćby z tą po tragedii w "Halembie". Odwołano naprawdę bardzo mało imprez sportowych, doping na nich, pierwotnie mający być nieobecny, z upływem czasu coraz bardziej się wzmagał i pod koniec w ogóle nie było widać, że mamy jakąś żałobę do obchodzenia, imprezy kulturalne też odwołano w mniejszym procencie, aniżeli zeszłym razem, a nawet coś tak prozaicznego, jak muzyka w radiowej "Trójce", która poprzednio była zawsze "Muzyką Ciszy", tym razem była niemal zupełnie normalna. Krótko mówiąc to właściwie nie była żałoba narodowa.

Niezależnie jednak od tego muszę przyznać, że doszło przy okazji tych wszystkich zdarzeń do czegoś jeszcze. Otóż nasz kochany Sejm najzwyczajniej w świecie najpierw uczcił pamięć tragicznie zmarłych w katastrofie, a potem po prostu rozszedł się do domów. Miało to oznaczać, że posłowie w ten sposób szanują ogólny nastrój i pamięć o poległych. W jaki sposób niby miano to sprawić? Tego nikt nie wiedział i chyba nigdy się nie dowie. Sam z rozdziawionymi ustami obserwowałem jak pierwszy raz w życiu muszę się zgodzić z posłem Napieralskim, który oponował przeciw przerwaniu obrad, choć wiadomo, że mówił on to tylko dlatego, że wiedział, iż jest w mniejszości i tak czy inaczej będzie miał parę dni wolnego. Kołatało mi się jednak, że przecież posłowie przychodzą do Sejmu po prostu do pracy, a zatem mają psi obowiązek siedzieć w parlamencie i wykonywać jak należy swoje obowiązki. Miliony Polaków wszak podczas żałoby musiały sumiennie pracować i nie mogła nawet wcześniej sobie pójść do domu. Posłów to jednak nie dotyczy, oni mogą sobie wtedy resztę Narodu olać.

Ktoś może sprzeciwić się argumentowi, że posłowanie jest pracą. Kochani, skoro tak, to w takim razie czym jest? Wolontariatem na pewno nie. Zatem może to impreza? O tak, to mogłoby być! Przynajmniej dla niektórych posłów jest to właściwsze określenie tego, co robią w trakcie posiedzeń parlamentu. Czyli można powiedzieć, że posłom przerwano imprezę. Taką może nie jakąś najciekawszą, ale przy ostatnich wyborach chrapkę na owe nudy na Wiejskiej ochotę miało bodajże kilkanaście tysięcy osób. Ostatnio miało być trochę bardziej dołująco, bo planowano zaserwować debatę o służbie zdrowia. Niemniej nie było jej, tylko przełożono ją na kolejny termin więc można było odetchnąć z ulgą, zwłaszcza w ławach rządowych. Teraz naszych posłów czeka troszeczkę odpoczynku, a po niedługim czasie zbiorą się na kolejnej imprezie... przepraszam - posiedzeniu Sejmu, aby dawać nam kolejne powody do tego, by ich uważać za ludzi w pełni niezdolnych do pracy.