|
Czas hieny - rozmowa z Adamem KulikiemJest autorem 45 filmów dokumentalnych dotyczących dziejów skarbnicy kultury duchowej i materialnej Zamościa i Zamojszczyzny. Filmy wyemitowane przez TVP1, TVP2, TVP 3 oraz TV Polonia są znakomitą promocją naszego regionu. Z Adamem Kulikiem, uhonorowanym tytułem Ambasadora Kultury Zamościa, rozmawiam na schodach zamojskiego ratusza.
Teresa Madej - Literat, reporter i dokumentalista. Czy w takiej kolejności należy prezentować pana Czytelnikom?
Adam Kulik - Zaczynałem od prozy, od napisania dwóch powieści. Później przyszły tomy wierszy. Byłem ambitny i chciałem od razu zacząć od wysokiego "c", nie żadne tam wierszyki w pojedynczych pismach, tylko od razu coś ważnego, czyli powieść. Mając dwadzieścia pięć lat "strzelić" powieść, jest to jakiś wyczyn. Ścigałem się z Tomaszem Mannem, który "Buddenbrooków" napisał mając dwadzieścia parę lat.
Teresa Madej - Urodził się pan w Tomaszowie Lub. Kim byli pana rodzice?
Adam Kulik - Ojciec zmarł wcześnie, miałem dwanaście lat. Pracował w Cukrowni Wożuczyn, później Włostów. Mama pochodziła ze wsi, pracowała fizycznie, także w Cukrowni. Po śmierci ojca wróciliśmy na wieś, do Wożuczyna. Zaczął się wiejski okres życia - bytowanie w osadzie przy cukrowni, gdzie mieszkało zawsze sporo inteligencji technicznej, to jednak coś innego. Więc Wożuczyn, koniec szkoły podstawowej, później szkoła średnia. Chodziłem do Technikum Mechanicznego w Tomaszowie Lub. Zdawałem do liceum, ale nie dostałem się z braku miejsc, choć dostali się koledzy, którzy mieli słabsze wyniki. Chciałem się przenieść, ale mama wytłumaczyła, że i tak będę miał maturę, a przy okazji zawód.
Teresa Madej - Kiedy pan dojrzał do pisania?
Adam Kulik - Zacząłem na czwartym roku studiów. Napisałem powieść współczesną o tym, o czym wiedziałem najwięcej, czyli o życiu studenckim. Powstało ze sto stron rękopisu, ostatnich piętnaście, miało już sens. Przebiłem się przez psychiczny i fizyczny opór materii, czyli pokonałem strach przed pisaniem, przed słowem, formowaniem myśli. Potocznie mówi się, że wszystko zostało już napisane, więc po co pisać? Trzeba pokonać takie zahamowania, które świetnych pisarzy czy poetów czasem blokują. Ja to przełamałem. Powieść powstała z dwóch teczek notatek. To był "Lot", który wyszedł w Czytelniku w 1984 r., po ośmiu latach.
Teresa Madej - I bardzo dobrze przyjęty?
Adam Kulik - Przyjęty jako powieść skandaliczna. Jan Marks napisał, że jestem takim świntuchem jak Rabelais, który napisał "Gargantuę i Pantagruela", że to pornografia. Rodzina się przestraszyła, zwłaszcza rodzina żony - ale cię osmarowali! W tym momencie wszystkie książki znikły z księgarni, ludzie zaczęli pytać, czy jeszcze mam. Marks oddał mi przysługę. Pojawiło się kilka sensownych recenzji, np. Henryka Berezy, Bogdana Twardochleba. I tak się zaczęło. Pracowałem wtedy w WDK-u w Zamościu. Zaczęły przychodzić opowiadania, wiersze, tomik w "Iskrach", ale nastąpił krach wydawniczy. Wziąłem skład gotowy z "Iskier" i wydałem "Ziemie pulsujące" za pieniądze, które udało mi się w różny sposób zebrać. Pomógł Wydział Kultury i Sztuki w Zamościu, pani Zofia Piłat.
Teresa Madej - Czy było tylko jedno postanowienie - pisać?
Adam Kulik - Ja przed wszystkim czułem się zawsze pisarzem. Wybuchł stan wojenny i zmienił cały mój światopogląd. Zacząłem ostrzej patrzeć na rzeczywistość. Początek "Gry" - drugiej powieści - napisałem jeszcze przed stanem wojennym i te pięćdziesiąt stron jest inne od reszty. Ktoś kto pisze, albo głęboko czyta literaturę, znajduje z łatwością tę rysę. Parę osób mi mówiło, słuchaj, dlaczego dotąd jest takie, a odtąd inne?
Skończyłem "Grę" i nic się nie działo. Książka leżała u mnie w maszynopisie. Do wydania w drugim obiegu była za trudna formalnie, natomiast wydać oficjalnie nie było można, bo bez żadnych zahamowań, bez autocenzora jechałem na Związek Sowiecki, na "czerwonych".
Przyszły dzieci i w pewnym momencie mój dziesięcioletni syn mnie pyta - no dobrze tato, ale co ty masz z tego pisania? Zrozumiałem, że czas mi ucieka, że tracę życie. No to gdzie? Do gazety. Zacząłem publikować w "Relacjach", ale pismo padło po roku. Pojawiły się "Nowe Relacje"- padły po następnym pół roku. "Gazeta domowa" też padła. Poszedłem do "Tygodnika Współczesnego", też w Lublinie - padł jeszcze szybciej. Zrozumiałem, że nie ma czego szukać w prasie.
Teresa Madej - Więc zdecydował się pan na telewizję?
Adam Kulik - Tam wiedzieli co robię, bo czytali moje reportaże z "Relacji". Przychodzę, Adam Sikorki, szef działu dokumentu i reportażu mówi - za tydzień dostajesz ekipę, ludzi i jedziesz na pogranicze, robić reportaż. Zielony jestem ze strachu. Operator, dźwiękowiec, kierowca, samochód - w życiu tego nie robiłem, jak przełożyć reportaże literackie na język telewizyjny? Te pierwsze reportaże były przegadane, to były właściwie teksty reporterskie ilustrowane zdjęciami.
Teresa Madej - Czy pana reportaże podobały się od początku? Czy to było to?
Adam Kulik - Bardzo to się podobało w telewizji. Ja znam pogranicze od podszewki, bo przejechałem wschodnie pogranicze rowerem, od samego dołu do samej góry - po Puńsk i Wiżajny. Miałem warsztat literacki, więc sprawnie radziłem sobie ze słowem. Są reporterzy, którzy nie potrafią się przestawić ze słowa na obraz, ja się dość łatwo przestawiłem. Zacząłem się uczyć telewizji i tak rozpoczęło się dokumentowanie ciekawszych rzeczy w regionie. Rzeczy, które mają wymiar ogólnopolski, czasami europejski. Jeden z pierwszych moich filmów zrobiłem o fotografach z Zamojszczyzny - Feliksie Łukowskim, Stanisławie Gajewskim, Stanisławie Minorze, Jurku Lewczyńskim, który jeszcze żyje.
Teresa Madej - Feliks Łukowski uwiecznił także mnie, jako uczennicę Szkoły Podstawowej w Krynicach.
Adam Kulik - No widzi pani! Łukowski nie wiedział, że jego zbiór, półtora, czy dwa tysiące fotografii, to jeden z pięciu, sześciu najważniejszych zbiorów fotografii amatorskiej, dokumentalnej w Polsce z lat przedwojennych i tuż powojennych. Myślę, że on ma znaczenie europejskie, rok temu jego zdjęcia pojechały do Japonii na wystawę w Nagapa i Tokio. Sława i znaczenie tego zbioru będzie rosło. Ludzie zajmujący się zawodowo fotografią dowiedzieli się z filmu, że istniej taki Łukowski. Uważam, że robiłem bardzo porządną robotę, taką popularyzatorską, odkrywałem tych ludzi. Po kilkunastu latach zrobiłem drugi film dla Jedynki - "Fotografowie prowincjonalni", z innym zupełnie przełożeniem, innymi akcentami.
Teresa Madej - Nie ograniczał się pan w tematyce, pojawił się Leśmian.
Adam Kulik - Pracując w WDK w Zamościu, zdałem sobie sprawę, że jestem jedynym człowiekiem, który potrafi zebrać i zapisać wspomnienia, miałem po prostu wiedzę i warsztat.
Teresa Madej - Sądzę, że miał pan nosa do tematów.
Adam Kulik - Tak, nos reporterski. Czasem pewnych rzeczy się nie wie, ale coś mi mówi, rób to, i to był akurat strzał w dziesiątkę. Wspomnienia o Leśmianie zbieram od 1978 roku, nawet do teraz. W tamtym roku odkryłem szkic, jak Leśmian siedzi z Francem Fiszerem i grają w szachy w "Ziemiańskiej" w Warszawie. Nie wiedziałem, że coś takiego istnieje.
Teresa Madej - Jak wiem, będzie książka o Leśmianie?
Adam Kulik - Film o Leśmanie był jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszy mój taki ważny. "Leśmian, Leśmian" to będzie książka. Maszynopis zaliczył dziewięć wydawnictw. Zostawiłem to podejmując pracę w telewizji, bo nie podobało się ani w "Czytelniku" ani w "Iskrach", ani w Piwie, poza tym telewizja bardzo mnie absorbowała. Ale ukazała się "Leśmian encyklopedia" Jarosława Marka Rymkiewicza i tam w paru miejscach pan profesor strzelił ewidentne głupstwo. Zirytowałem się. Pomyślałem, że wszystko, co zebrałem i opublikowałem w prasie nie istnieje, że tak naprawdę zostaje książka. Powiedziałem sobie: masz zebrane, stań na głowie i wydaj! Zacząłem szukać wydawców, po tych trzydziestu latach, "Słowo Obraz Terytoria" wydawnictwo w Gdańsku zgodziło się.
Teresa Madej - Kiedy się ukaże?
Adam Kulik - Miała być rok temu, na okrągłą rocznicę Leśmiana. To małe wydawnictwo, pojawiły się inne, ważniejsze w danej chwili książki, termin się przesunął. Myślę, że w ciągu najbliższego miesiąca się ukaże.
Teresa Madej - Czy są marzenia?
Adam Kulik - Jak każdy pisarz marzę o sławie i kasie.
Teresa Madej - Sława już jest, uhonorował pana Zamość.
Adam Kulik - To było zaskoczenie olbrzymie. Nie spodziewałem się. Myślę sobie, kurcze, za co? Robi się jeden film, dziesiąty, pięćdziesiąty. Ja zrobiłem ze trzysta filmów telewizyjnych, tylko o Zamość i Ziemię Zamojską jakieś siedemdziesiąt filmów zahacza. Rzadko zauważa się czyjąś dobrą robotę, tutaj miałem szczęście. To bardzo przyjemne uczucie.
Pytała pani o marzenia. Pracuję nad zbiorem opowiadań, których akcja przebiega na Zamojszczyźnie, która jest uboga literacko, nie dzieje się tu akcja żadnej poważniejszej książki. Pomyślałem sobie, dlaczego nie? Przecież znam świetnie środowisko, znam wieś, mam masę zapisanych ciekawych rozmów, ciekawych sytuacji z życia wsi. Moja mama mi sporo rzeczy naopowiadała, także sąsiedzi. Teraz kupiłem chałupę na wsi pod Lublinem, przychodzą ludzie i opowiadają niesamowite historie - wieś jest wszędzie taka sama.
Teresa Madej - A tytuł będzie "Niesamowite historie"?
Adam Kulik - Tytuł będzie "Moskwa".
Teresa Madej - Taki tytuł od razu się sprzedaje.
Adam Kulik - Albo "Czas hieny". To z Lampedusy. Bohater "Lamparta", książę Salina mówi, że kończy się czas tygrysów i lampartów, a nadchodzi czas hieny. Miał rację, żyjemy w takim czasie.
Teresa Madej - Dlaczego mamy takie czasy? Jak to wyjaśni literat?
Adam Kulik -Ludzie oszukują ludzi bez żadnych zahamowań. Wartości moralne, głęboko ludzkie odczucia jak przyjaźń, poczucie przyzwoitości, uczciwości, lojalności wydają się pojęciami abstrakcyjnymi. Przyjaciel, z którym się znałem ze dwadzieścia lat, bywaliśmy u siebie w domach, orżnął mnie w dziecinny sposób. Bez żadnego zażenowania. Ten przyjaciel pisał całkiem dobre wiersze i napisał coś takiego: "masz mało czasu, jesteś rybą wyrzuconą na brzeg", czyli usprawiedliwił się ze wszystkiego, z wszelkiego łajdactwa, bo oszukał także kilkanaście innych osób, które mu zaufały. To jest cholernie nieetyczne. Ale co takiemu mówić o etyce, trzeba by po staremu, tradycyjnie, walnąć w łeb. Dawniej złodziejaszków biczowano pod pręgierzem, szkoda, że cywilizacja idzie w kierunku zacierania granicy pomiędzy dobrem a złem. To pseudonowoczesność hołdująca pseudohumanitaryzmowi. Zło - to zło, i trzeba je tępić, inaczej nasze życie będzie koszmarem. Nadszedł najlepszy czas dla hien i szakali, korzystających z myślowego fermentu, w którym zacierane są granice pomiędzy całkiem ostrymi i jednoznacznymi pojęciami.
Teresa Madej - A znajdą się sprawiedliwi, którzy dokonają osądu?
Adam Kulik - Jest sporo porządnych ludzi - sądzę nawet, że większość, którzy miotają się w tej cholernej rzeczywistości, są oszukiwani, zaszczuwani, okradani. Nie chce mi się wierzyć, że zło nas przygniecie.
Teresa Madej - Też mi się nie chce wierzyć, żeby zło wzięło górę nad dobrem.
Adam Kulik - Myślę, że to się tak zawsze kręciło, tylko może myśmy mieli złudzenia, że sto lat temu było inaczej. Mimo uciążliwości, armii "hien", żyjemy w całkiem przyzwoitym czasie. Nie żałuję, że żyję teraz. To trudny, ale bardzo ciekawy czas.
Teresa Madej - Proszę na zakończenie powiedzieć, kiedy ukażą się opowiadania?
Adam Kulik - Mam je właściwie zebrane. Robię ostatnie poprawki, dopowiadam. Chcę się rozliczyć z problemami, które nas bolą, np. z problemem żydowskim: dlaczego ich się lubi, albo nie lubi? Dlaczego Polakom wmawia się antysemityzm, skoro nie ma Żydów w kraju i tak naprawdę moje pokolenie, już powojenne, powoli zapominało, że w Polsce mieszkali jacyś Żydzi. Ktoś na tym robi brudny interes. Chcę o tym mówić bez autocenzury. Muszę to napisać. Dla pisarza nie ma żadnych taryf ulgowych. Henryk Bereza recenzując kiedyś książki Izaaka Babla i Mandelsztama bardzo ładnie powiedział, że słowo nad pisarzem ma władzę nieograniczoną. W czasie szalejącego stalinizmu Babel pisał "Konarmię". Wiedział, że marnie skończy. Mandelsztam też pisał takie teksty, wiedząc, że wyląduje na Syberii, w łagrach. I to jest miara pisarstwa, nie jakieś tam dyrdymały i kryminały, pisanie czytadeł do pociągu. Ja nie chcę tak pisać, szkoda życia na to. Tak jak nie chcę robić byle jakich reportaży telewizyjnych, bo też szkoda życia. Albo robić coś fajnego i pożytecznego, albo nie zawracać sobie głowy.
Teresa Madej - Ma pan szczęśliwe życie robiąc to, co lubi?
Adam Kulik - Były okresy, kiedy rodzina biedowała strasznie, tu w Zamościu. Dostaliśmy mieszkanie i przez ileś lat nie było mebli, bo nie było za co kupić. Jestem na tyle zapobiegliwy, że jakbym chciał zrobić pieniądze, to zrobiłbym je, tyko miałbym kaca, że nie robię rzeczy ważniejszych niż pieniądze.
Teresa Madej - Jak znosi rodzina pana ambicje? Jaką ma pan rodzinę?
Adam Kulik - Mam trzy córki i syna - najstarszego. Syn skończył archeologię, jedna córka studiuje we Francji, na Uniwersytecie w Montpellier, druga jest na piątym roku polonistyki na KUL-u, a najmłodsza Malwina jest w I gimnazjum.
Ten tabun daje radość, mimo całego uprzykrzenia i tarć niesamowitych, bo każdy jest przecież indywidualistą, każdy ciągnie w swoją stronę? Sześć osób na sześćdziesięciu metrach - można zwariować czasami! Najstarszych dzieci już właściwie nie ma, wyfrunęły. Żyjemy we czwórkę.
Jak obserwuje siebie i kolegów w moim wieku, to myślę, że już trzeba umiejętnie rozkładać siły, robić rzeczy najważniejsze.
Teresa Madej - Czy osiągnął pan sukces?
Adam Kulik - Ja się nie uważam za człowieka sukcesu. Dla mnie byłby to sukces, gdyby wszystko co robię, miało wymiar europejski. W wymiarze lokalnym, to po prostu - robota.
Teresa Madej - Zauważono i doceniono pana.
Adam Kulik - Jak jest to zauważalne, to jest to bardzo miłe, bo to utwierdza człowieka w przekonaniu, że ta robota ma sens.
Teresa Madej - Dziękuję za szczerą rozmowę. autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2008-09-16 przeczytano: 5074 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|