Niby zima, a sezon iście ogórkowy. Opisałem już wszystko, co zdążyło wydarzyć się dookoła, a nowych tematów brak. Wzorem brytyjskiej arystokracji zajmę się więc pogodą. Raz, że najbezpieczniejsza, dwa - zawsze jakaś jest.

Nie jest to w dodatku rzecz banalna, biorąc pod uwagę zachodzące ponoć zmiany klimatyczne, prowadzące w konsekwencji do wydawania przez Brukselę coraz bardziej restrykcyjnych przepisów. Mam na myśli oczywiście te, które za rok spowodują drastyczne podwyżki cen energii elektrycznej. Dotychczasowe to przy nich przysłowiowy "Pikuś".

Ale po kolei. Lato mieliśmy najpierw deszczowe, potem bardzo ładne i to włącznie z samą wrześniową końcówką, kiedy bywały dni, gdy można było chodzić po mieście bez kurtki. Potem było coraz chłodniej i wietrzniej, ale i tak jesień przeistaczała się w zimę naprawdę łagodnie. Niektórzy twierdzą, że w ubiegłym roku jeszcze się w nią przeistoczyć nie zdążyła. Mam na ten temat inne zdanie, bo śnieżnie było już w pierwszej dekadzie grudnia. Poza tym, czy pamiętają Państwo popołudnie i wieczór 22 grudnia? Nie dość, że spadł wówczas śnieg, to jeszcze Zamość ogarnęła taka mgła, że widzialność spadała chwilami do 10 metrów.

Niemniej rzeczywiście śnieg zdążył stopnieć i można było mówić, że na zimę dopiero czekamy. I choć ogólnie było całkiem przyjemnie, nikt się nie ślizgał, a miasto oszczędzało środki na odśnieżanie dróg, to podobno wszyscy tracili. Na czele z rolnikami, którzy podobno poniosą horrendalne straty. Traci również - co już dużo mniej rozumiem - branża turystyczna w niektórych jej aspektach. Piszę "dużo mniej rozumiem", bo akurat górskie kurorty całkiem dobrze sobie radzą z pogodą (w każdym razie nie gorzej niż zwykle - armatki śnieżne spełniły swoją rolę), za to przedsiębiorstwa kooperujące nie bardzo. Prosty przykład - mam znajomą, która pracuje w firmie zajmującej się sprzedażą markowych produktów turystycznych w postaci choćby odzieży narciarskiej. Firma co roku ostrzy sobie zęby na sezon zimowy, bo podobno ta odzież jest czymś w rodzaju okrętu flagowego przedsiębiorstwa i zawsze sprzedaje się bardzo dobrze. Tymczasem obecnie jest z tym dużo gorzej, co szefostwo firmy uzasadnia kiepską zimą. W dodatku teraz jest już za późno na uratowanie sezonu, bo "weszły przeceny". Powtarzam - tak to uzasadnia zarząd firmy. Ani słowa o tym, że tego rodzaju produkty są po prostu bardzo drogie, a czasy ciężkie, w związku z czym ludzie zwyczajnie ograniczają wydatki i wolą pojechać na narty w zeszłorocznych kombinezonach niż na siłę kupować nowy strój. Albo nie jadą wcale, ale w ten sposób tracą wszyscy zainteresowani i ciepła zima nie ma tu nic do rzeczy. Paradoksalnie, firma wcale nie modli się o dobrą pogodę latem. Zarząd z góry twierdzi, że handel namiotami i plecakami będzie dla niego nieopłacalny.

Nie mogę przy tym nie wspomnieć o niewiarygodnej wprost kompromitacji organizatorów zakopiańskiego Pucharu Świata w kombinacji norweskiej. W najbliższy weekend - jak co roku - rządzić tam będą skoczkowie, ale kibice sportów zimowych wiedzą, że tydzień później planowano urządzić zmagania najlepszych kombinatorów. Tymczasem już na trzy tygodnie przed imprezą organizatorzy poinformowali Międzynarodową Federację Narciarską (FIS), że... nie zdążą przygotować tras biegowych. Nic to, że można było zrobić śnieg sztuczny, nic to, że wiadomo było, iż i ten naturalny śnieg zdąży napadać w dużej ilości, no i nic to, że także przed rokiem odwołano podobne wydarzenie. Konkursów nie będzie. Mistrzostw Świata pod Tatrami za pięć lat tym bardziej. Wszystko wskazuje na to, że zima trochę u nas posiedzi. Jak w pełnej postaci objawiła się nam dopiero kilka dni temu, tak zupełnie odejdzie od nas dopiero pod koniec marca. Tak mówią meteorolodzy. I tego się trzymajmy. Przynajmniej unikniemy rozczarowania.