Jeżeli zapytalibyśmy mieszkańców Zamościa o rzeczy, które ich w mieście irytują, z pewnością uzyskalibyśmy bardzo różne odpowiedzi. Nic dziwnego w tym nie ma, bo jak trudno każdego zadowolić, tak łatwo opracować katalog spraw odbieranych negatywnie. Ale kilka elementów wspólnych da się znaleźć. Należy do nich z pewnością wyłączanie świateł na większości najważniejszych ulic w mieście, które obserwujemy już od dwóch lat.

Zamość nie jest pierwszym miastem, który wprowadził takie rozwiązanie. Jest ono popularne nie tylko w naszych okolicach, a w ogóle w całym kraju, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach. Argument jest zawsze ten sam - oszczędności. Przy czym nie zawsze chodzi o pieniądze, które w ogóle warto zachować w budżecie. Zdarza się, że zaoszczędzenie funduszy na oświetleniu niektórych miejsc pozwala na całonocne świecenie w zupełnie innych punktach. I tu można podać przykład również naszego miasta, w którym co prawda gasną latarnie na wielu ulicach, ale za to takich przerw nie ma choćby na terenie parku. Do tego stopnia, że nawet prezydent Zamościa podawał to miejsce jako idealne dla biegaczy, którzy nie muszą wcale ćwiczyć na ulicach, narażając się na potrącenie przez samochody. Mogą sobie przez okrągłą dobę biegać po parku i narazić się najwyżej na skręcenie kostki w wyniku użytkowania nawierzchni HanseGrand.

Pieniądze to rzeczywiście ważna rzecz, dlatego nie można przejść obok tego argumentu obojętnie. Należy sobie jednak zadać pytanie czy aby na pewno korzyści płynące z wyłączania świateł przewyższają koszty, jakie również ponosimy wszyscy. Teoretycznie bowiem faktycznie wybrano porę, która wydaje się najbardziej odpowiednia do takich operacji. O 2 nad ranem mało kogo można spotkać na ulicy, a poza tym, jak swego czasu powiedziała mi Wiesława Dubienka: "W nocy, panie redaktorze, to się śpi". Jednakże już rok później zmieniła swoje stanowisko. Wystarczyło, że musiała raz pojechać nocnym busem do Krakowa i dotarła na niego przebijając się przez egipskie ciemności. Od tamtej pory twierdzi, że przerwy w oświetleniu ulic to jednak raczej kiepski pomysł. Podobnie sądzi chyba większość tych, która przez ostatnie dwa lata była zmuszona przynajmniej raz poruszać się po głównych zamojskich ulicach i chodnikach. Takie mamy czasy po prostu, że życie nie ma przestojów, ludzie kończą lub zaczynają pracę o porach najprzeróżniejszych, a niekiedy trzeba przez całą dobę być gotowym do przenosin z miejsca na miejsce.

Do tego dochodzi argument o zmniejszonym bezpieczeństwie. Nie zobaczą tego Państwo w policyjnych statystykach, bo zamojska policja ma w ogóle dziwną awersję do prowadzenia zestawień, zwłaszcza tych, które wcale nie muszą wypaść na jej korzyść. Nie uzyskają więc Państwo danych wskazujących na to, że w ciemnościach złodzieje, wandale i inni przestępcy mają ułatwione działanie - utrudnione zresztą też. Jedynie z rozmów z samymi funkcjonariuszami można wywnioskować, że w czerni nocy złodziejom nie tylko łatwiej działać, ale i uciekać, gdyż policjanci też nie czują się zbyt pewnie podczas "ślepych" gonitw za opryszkami.

Dodajmy do tego samych turystów, chcących nocą zwiedzić miasto. Nie sądzę, aby wywieźli przyjemne wspomnienia z miejsca, gdzie w pewnym momencie wszyscy doznają zbiorowej ślepoty.

Ciekaw jestem Państwa zdania na ten temat. Czy wyłączanie latarni jest dobrym pomysłem, a jeżeli nie, to czy należy z niego kompletnie zrezygnować, czy może po prostu zmodyfikować? Myślę też, że to kwestia warta poruszenia na wiosennych zebraniach osiedlowych, z których pierwsze odbędzie się już 28 lutego na Osiedlu Zamoyskiego. Są to tym ważniejsze spotkania, że w bieżącym roku, z racji wyborów samorządowych, nie będzie zebrań jesiennych, a już za rok osiedla wybiorą swoje nowe władze. Warto więc teraz przyjść, posłuchać i wypowiedzieć się co naprawdę należałoby zrobić w naszym mieście, aby chciało się w nim żyć.