|
Symfonicy Zamojscy zagrali dla zakochanychNadkomplet zakochanych i nadzwyczajna ilość niezwykle nastrojowych utworów to była muzyczna propozycja Orkiestry Kameralnej Symfoników Zamojskich z okazji Walentynek. Koncertem "Miłosne nuty", w sali koncertowej "Namysłowiaków", kierował Piotr Redeł, który także poprowadził konferansjerkę (14.02.).
Wszystkich przybywających na koncert częstowano słodkościami w postaci serduszek. Potem naszym oczom ukazała się scenografia, w której naczelną rolę przypisano czerwonym serduszkom i kwiatom. Napis "love" nie pozostawiał wątpliwości, że wieczór upłynie pod znakiem utworów miłosnych.
- Te nasze miłosne nuty, to będą upominki muzyczne. Witam Państwa bardzo "sercowo", bardzo serdecznie. Mamy dla Państwa utwory o miłości, które powstały z miłości - mówił Piotr Redeł do podkładu, chyba najbardziej znanego w świecie, czyli live motywu z filmu "Love story", który kreował nastrój wyjątkowego wieczoru. - Bo gdybyśmy się wszyscy kochali, to świat byłby cudowny - tak jak to śpiewał Louis Armstrong. Pierwszym wykonanym utworem był więc "What a wonderful world" amerykańskiego trębacza i wokalisty jazzowego, który stał się romantycznym przesłaniem Symfoników Zamojskich. To najpiękniejsza piosenka na świecie - mówił już po koncercie Piotr Redeł. Potem "smyczki" rewelacyjnie wygrały "Love me tender" Elvisa Presleya, czyli kochaj mnie słodko, czule, nigdy nie pozwól mi odejść.
- Jednym ze sposobów wyrażania uczuć jest taniec. Na przykład rock 'n' roll czy twist, ale też rumba i oczywiście tango. Zagramy chyba najbardziej znane tango na świecie. I szkoda, że nie ma miejsca, bo można by było zatańczyć - zapowiadał kolejny utwór Piotr Redeł. Po mistrzowskim wykonaniu koncertmistrz "Namysłowiaków" stwierdził, że - wszystkie utwory można zapowiadać jednakowo, bo wszystkie są o miłości. Tym kolejnym utworem był "Love Songs" George Gershwina.
Na małej kameralnej estradzie pojawił się solista. Kolega muzyków, oboista Janusz Puławski, który zagrał jedną z najpiękniejszych melodii. Był to temat z filmu "Misja", czyli Obój Gabriela". Było to koncertowe wykonanie utworu włoskiego mistrza Ennio Morricone . Uwodząco piękne.
- A my nadal gramy o miłości. Co to jest miłość? Najfajniej określił to mały Jasio zapytany w szkole. Powiedział - miłość to jest wtedy kiedy chłopak i dziewczyna siedzą na ławce bardzo blisko siebie, chociaż na tej ławce jest jeszcze bardzo dużo miejsca - umiejętnie budował nastrój dla kolejnego utworu Piotr Redeł. A był nim, niezwykle melancholijny, "My Funny Valentine" Richarda Rodgersa. Potem dla odmiany - jak żartował kierujący i prowadzący koncert - coś o miłości - duet, bardzo znany z opery "Upiór w operze".
Grający na oboju, nazywanym instrumentem miłosnym, o cudnej, rzewnej barwie, Janusz Puławski powrócił na scenę. Tym razem aby wspólnie z muzykami Orkiestry Kameralnej Symfoników Zamojskich wykonać dwa utwory Astora Piazzolli, kunsztownie stylizowanej muzyki do słuchania: "Oblivion" i "Libertango". Jeśli do tej chwili ktoś miał wątpliwości czy dobrze zrobił zabierając najbliższą osobę na koncert, to moim zdaniem, te wątpliwości rozwiały te dwa arcypiękne wykonania. Niektórzy zapewne wysłuchali już "Oblivion" podczas koncertu poprowadzonego u "Namysłowiaków" przez Rafała Rozmusa w lutym ubiegłego roku. I sądzę, że niezwykle trudno jest rozstać się im z tą niezwykłą kompozycją słynnego argentyńskiego kompozytora. Po prostu, boskie wyznanie miłości. Reakcja słuchaczy także nadzwyczajna. Długo nie milkły gorące oklaski.
Najsłynniejszą parą kochanków, która inspirowała różnych twórców, są Romeo i Julia. Do jednego z filmów o historii tej pary muzykę napisał Nino Rota. Temat z tego filmu, autorstwa jednego z najwybitniejszych współczesnych kompozytorów i twórców muzyki filmowej, wykonano w programie rewelacyjnego koncertu. Kolejno wyobrażaliśmy sobie śnieg, sanie, ją i jego oraz... dzwoneczki. Dzwoneczki, za które odpowiadał multiinstrumentalista Lech Górski, były jak najbardziej realne, a muzyka z tematem wiodącym o kuligu, romantyczna i nastrojowa. Potem odpoczywaliśmy i marzyliśmy słuchając "Zapomnianych słów", niejako nastrojowego, subtelnego wyznania miłosnego, nagrodzonego wyjątkowo długimi oklaskami.
Niezwykle długa historia pisania listów miłosnych, od pisania na kamiennych tabliczkach, potem gęsim piórem, wreszcie przy pomocy smsów i maili była pretekstem dla muzyków aby wykonać zabawny utwór o nieśmiertelnej i romantycznej maszynie do pisania, z guzikami wydającymi fascynujący dźwięk. I ponownie w roli "dzwonka", grając na instrumencie klawiszowym, Lech Górski.
Historie miłosne są bardzo piękne, ale nie zawsze kończą się szczęśliwie. Tak zdarzyło się na Atlantyku, na transatlantyku "Titanic". Słynny temat z filmu "Titanic", perfekcyjnie wykonany, był kolejnym muzycznym upominkiem dla słuchaczy, za który dziękowano gorącymi oklaskami. Muzycy przenieśli nas także w świat operetki. Najpierw był ognisty czardasz z "Cygańskiej miłości" Franza Lehára, z popisową grą "smyczków", a potem również tego kompozytora - "Wesoła wdówka" i "Usta milczą, dusza śpiewa", z fascynującą solówką skrzypka Piotra Redeła oraz naszą nieśmiałą próbą śpiewu.
Zanim mogliśmy wysłuchać kolejnego utworu z dedykacją dla zakochanych - "Miłość i małżeństwo", Piotr Redeł zrobił ukłon w kierunku swojej żony Ewy, pobierającej nauki z dziedziny florystyki, dziękując jej za przygotowanie scenografii koncertu "Miłosne nuty". - To moja prywatna chwila. Te wszystkie serduszka, także przy wejściu, wszystkie dekoracje wykonała moja żona - powiedział, nieco wzruszony, Piotr Redeł. Oklaski publiczności jednoznacznie zaświadczyły o wyjątkowej scenerii sali. Z właściwą sobie nonszalancją/pewnością prowadzący uzupełnił: Patrząc na tak dużą ilość słuchaczy sadzę, że od dzisiaj na koncerty będziemy zapraszać tylko zakochanych.
A więc utwór "Miłość i małżeństwo". Czy to możliwe - pytał prowadzący, i odpowiadał zabawną anegdotą. Pięcioletnia córka mówi do tatusia - nie krzycz na mnie, nie jestem twoją żoną. Kolejna dotyczyła koleżanki, która miała trudności z wyjściem za mąż, ponieważ co spotkała mężczyznę, który mógł być dobrym mężem i ojcem, to już był mężem i ojcem. Było też o wielkim oddaniu żony dla męża w czasach kryzysu, która stwierdziła, że należy oszczędzać, więc on przestanie pić piwo, a ona przestanie mu kupować papierosy. A potem już wielki przebój Franka Sinatry "Love and marriage".
- Mam nadzieję, że będziemy się kochać wszyscy, nie wstydźmy się tego, że się kochamy, bo miłość to coś pięknego. Kto nie kocha jest brzydki - rozbrajająco ocenił prowadzący. Fantastyczna motywacja do (za)kochania. Tym razem muzycy zaprosili nas do wysłuchania utworu Henry Mancini'ego "Moon River". Refleksyjnie, romantycznie, z fascynującą solówką Piotra Redeła oraz wybijającym się wsparciem na klawiszach Lecha Górskiego. Bez wahania - nastrój do zakochania.
- Jako, że czas także jest związany z miłością, to mamy dla Państwa "zegarkowy utwór". Czas tak szybko ucieka, spieszmy się kochać ludzi - już całkiem poważnie zalecał Piotr Redeł. Obdarowano nas także nieco zabawnym lecz doskonałym instrumentalnie "Walcującym (tańczącym walca) kotem", z obecnością doniośle szczekającego psa. To ponownie zasługa Lecha Górskiego. Już na zakończenie koncertu mogliśmy wysłuchać ślicznego wykonania najsłynniejszego tanga na świecie - "Blue tango".
- Nasza Orkiestra Kameralna to skład kilkunastu "smyczków" i Lech Górski od efektów specjalnych. Program koncertu układaliśmy w kooperacji, ale o kolejności zagrania utworów i dramaturgii decydowałem sam. Gram tyle lat, więc się tego nie boję, ale mówienie to zupełnie coś innego. A publiczność, jak zwykle, wspaniała. Ludzie chcą nas słuchać. Gdybyśmy tak mieli salę przynajmniej na 800 osób, z porządnym zapleczem dla nas - to byłoby coś wspaniałego dla Zamościa, i dla nas też. Bo to sens naszej pracy, jeśli my nauczymy się grać utwory, a potem Państwo przychodzicie i chcecie słuchać naszych koncertów - podkreślał Piotr Redeł.
Znamienne, że tak wiele osób zdecydowało się spędzić ten wieczór w towarzystwie muzyków Orkiestry Kameralnej Symfoników Zamojskich. Może to świadczyć o tym, że po dwu i pół roku Symfonicy zaskarbili sobie znaczne grono melomanów i/lub muzyka miłosna nie ma sobie równych. Ja po wysłuchaniu koncertu uważam, że muzyka bardziej przemawia niż słowa i już w średniowieczu wędrowni śpiewacy (trubadurzy) oraz romantyczni rycerze tworzyli i śpiewali dla miłości swojego życia. "Miłosne nuty" zamojskich Symfoników to był idealny pomysł dla zakochanych.
Tym samym - najpiękniejsze kompozycje miłosne, w wykonaniu Orkiestry Kameralnej Symfoników Zamojskich, stały się naszym udziałem. Mogliśmy wysłuchać utworów o tematyce miłosnej, i także takich, po których usłyszeniu chcieliśmy się zakochać, w utworze i jego wykonaniu.
autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2014-02-15 przeczytano: 18918 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|