|
Świat jest abstrakcją - rozmowa z Michałem BoguckimObrazy abstrakcyjne, niosące głęboki przekaz, którym dzieli się Michał Bogucki, nie pozwalają na obojętność widza. Artysta ponadczasowy swój warsztat zbudował na bogatym doświadczeniu artystycznym jako performer, malarz, konserwator w tym ikon i autor polichromii.
Otwarcie wystawy "Malarstwo" w Arte Hotel w Zamościu było wyjątkową okazją do rozmowy z Michałem Boguckim. Z Artystą rozmawiała Teresa Madej.
- Skąd u Pana miłość do sztuki, pasja do sztuki, talent? Proszę opowiedzieć o swoich wzorcach artystycznych.
Michał Bogucki: -Przede wszystkim moi rodzice Maria i Janusz Boguccy to byli ludzie, którzy w historii polskiej sztuki i w sprawach artystycznych odcisnęli jedno z najważniejszych piętn. Janusz Bogucki był jednym z najwybitniejszych w Polsce krytyków sztuki. Jego żona Maria, skończyła historię sztuki na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Doktorat obroniła u prof. Podlachy. W czasie wojny pracowała w Muzeum Narodowym w Warszawie, u prof. Lorenza. Historia ratowania zasobów Zamku Królewskiego to także historia moich rodziców.
Ojciec mojej mamy, Michał Friedel, był pierwszym, który wjechał samochodem do Lwowa w 1905 roku, przeznaczonym dla carycy Aleksandry, żony Mikołaja II. To był Ford, najnowsza limuzyna. Z tym związane są niesamowite przygody. Jechał tym Fordem przez pół świata. Otrzymał za to sowitą zapłatę. Dodatkowo otrzymał od Aleksandry grubą kopertę papierowych rubli. Dla młodego człowieka to były duże pieniądze. Pomyślał, że pojedzie do Paryża i to przehula. Ale jego znajomi ze Lwowa powiedzieli, jaki tam Paryż. Pojedźmy do naszego Paryża, czyli Tbilisi. Mój dziadek z przyjaciółmi pojechał do Tbilisi, wynajął drogi hotel, ale pieniądze nie topniały, wszyscy go tam gościli. W związku z tym, postanowił zrobić pożytek z tych pieniędzy. Poznał rosyjskiego księcia Gieorgija Gagarina, który był malarzem i malował polichromie. Zaprzyjaźnili się. Okazało się, że książę Gagarin ma syna Aleksandra. Postanowili, że będą kupować samochody i sprzedawać je w Cesarstwie Rosyjskim. W ciągu kilku lat, do rewolucji, sprzedali ok. 1200 samochodów i zarobili kolosalne pieniądze. Później, kiedy samochody zaczęły się psuć, dziadek kupił dom w Odessie i założył pierwszy w rosyjskim imperium warsztat naprawy samochodów. I zaczęli na tym przyzwoicie zarabiać. Ale wybuchła rewolucja i ostatnim statkiem udało się dziadkowi uciec do Turcji.
Mój dziadek ze strony ojca, Mieczysław Bogucki, był profesorem hydrobiologii. Przed wojną założył Morski Instytut Rybacki w Gdyni. Po wojnie stracił tę pracę w osobliwych okolicznościach. W Lublinie zaczął "płakać" obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. To była sławna sprawa w roku 1953 czy 1954. I władza postanowiła naukowo obalić bajkę o płaczącej Madonnie. Zlecili wykonanie opinii eksperckiej mojemu dziadkowi, jako hydrobiolog powinien bowiem znać się na tym co płynie z oczu. Dziadek zgodził się, ale powiedział, że nie napisze tak jak oni chcą, tylko musi przeprowadzić naukowe badania. Po tygodniu przygotował opinię, a konkluzją było, że ten płyn najbardziej przypomina ludzką łzę. Po tym stracił posadę i został wyrzucony z Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie wykładał. Miał prawo uczyć tylko w szkole podstawowej. Po latach, już po jego już śmierci zbudowano dwa statki badawcze, jeden z nich nosił imię prof. Siedlecki, a drugi prof. Bogucki. I pływały po morzach i oceanach. Takie to są moje rodzinne klimaty.
- Czy to oznacza, że od dziecka uważał Pan, że będzie malował?
Michał Bogucki: -Po pierwsze, rodzice kazali nam od dziecka rysować, kiedy inne dzieci grały w piłkę, chociaż to nie zawsze nam się podobało. Gdy miałem 6 czy 7 lat i mieszkaliśmy w Makowie Podhalańskim, przyjechał do nas Zbigniew Pronaszko, mama wzięła moje rysunki i zaniosła profesorowi. I to pamiętam do dziś. Potem mieszkaliśmy w Krakowie. Mama tworzyła Galerię Krzysztofory. Mając 11 lat poznałem Jerzego Nowosielskiego, Tadeusza Kantora Władysława Hasiora i wielu najwybitniejszych artystów tamtego czasu.
Uczyłem się w liceum plastycznym w Krakowie i w Warszawie, skończyłem Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Malowałem, ale zająłem się też działaniami artystycznymi, a także budowaniem różnych dziwnych przedmiotów artystycznych, między innymi zbudowałem instrumenty muzyczne o wymiarach 2 x 3m. To był ksylofon i wieże z dzwonami, na których muzykę nagrali Wojciech Waglewski i Aleksander Bem. Zostałem zaproszony na biennale młodych w Paryżu. To był niesamowity pobyt. Na tych instrumentach grali Meksykanie, Brazylijczycy, Indianie.
Po powrocie z Paryża postanowiłem wynieść się z Warszawy i zamieszkać na wsi. Znalazłem XVII - to wieczny dwór w Zameczku koło Opoczna i tam chciałem rozpocząć nowe życie. Jedną z pierwszych osób, która przyjechała do Zameczka była Łada, moja późniejsza żona.
-Dlaczego dwór został podpalony?
Michał Bogucki: -Od czasów studenckich, jeszcze od 1968 roku, brałem czynny udział w wypadkach marcowych, potem w różnych innych działaniach, drukowaniu ulotek. Właśnie otrzymałem z IPN dokumenty na mój temat, niektóre notatki prześmieszne. Oczywiście, że mieli donosicieli, jakaś koleżanka na mnie donosiła. Nigdy jej o to nie podejrzewałem. Ta moja przeszłość szła za mną. Gdy sprowadziłem się do Zameczku, miejscowa służba bezpieczeństwa zainteresowała się mną, gdy zobaczyli moją warszawską teczkę. Oficerowie MO cały czas nas śledzili, siedzieli w krzakach i spisywali kto do nas przychodzi. Teraz to wszystko mam w dokumentach.
-Czy wiedząc o tym, że jest pan inwigilowany, mógł pan swobodnie tworzyć?
Michał Bogucki: -Malowałem dużo. Jak ubecy przyjeżdżali samochodem, żeby mnie śledzić, to wsiadałem na konia i jechałem przez pola i lasy, a oni samochodem nie byli w stanie mnie dogonić. Chcieli mnie usunąć z dworu różnymi sposobami, aż wpadli na genialny pomysł, miejscowa ubecja i naczelnik gminy. Wpadli na pomysł, że najpierw dwór nam sprzedadzą, a potem ogniem wykurzą. Jak spalą, to spalą nasze, a nie państwowe. Po miesiącu od podpisania aktu notarialnego, pod naszą nieobecność - byliśmy z żoną w Warszawie, pomimo tego, że we dworze były inne osoby - dwór podpalili, i gdyby nie sąsiedzi, wszyscy nasi goście by zginęli.
Sytuacja o tyle była tragiczna, że to się pokryło z reformą Balcerowicza. Na wsi ciężko było żyć, ponieważ nikt nie kupował obrazów, nikt nie przyjeżdżał jeździć na koniach. To co się dzisiaj opowiada o tamtym kryzysie to prawda. Ja sam miałem w kilku sklepach "zeszyt". Miałem małe dzieci, trzeba było je nakarmić. Pracowałam jako konserwator w kościele, dopóki mógł, kościół mnie ratował, ale w pewnym momencie kościół także zaczął cienko prząść.
-Zanim przejdziemy do abstrakcji, intrygują mnie te ikony. Kiedy przyszedł czas na pisanie ikon? Co pana urzekło w ikonach?
Michał Bogucki: -Zawsze mnie to interesowało. Zresztą, mama zwracała mi na to uwagę, na abstrakcję ukrytą w ikonach.
Po pożarze jeszcze przez wiele lat mieszkaliśmy w Zameczku, poza dworem mieliśmy również młyn i w tym młynie wybudowałem mieszkanie. W miarę możliwości odbudowywaliśmy dwór, ale czasy były coraz cięższe, coraz trudniej było zarobić na życie. W tych warunkach "życie w naturze" okazało się całkowitą katastrofą. W końcu żona z dziećmi pojechała do Warszawy, a ja pojechałem na Dolny Śląsk, gdzie mój znajomy prawosławny ksiądz odzyskał cerkiew w miejscowości Sokołowsko. Prawie z niczego zbudowałem sobie mały domek i przez 7 lat mieszkałem koło cerkwi. Turyści przychodzili i zaczęło to się jakoś kręcić. W cerkwi wykonałem polichromie. Zacząłem malować ikony, ale malowałem również inne obrazy. Był taki Niemiec, który kupował ode mnie regularnie moje malarstwo, łącznie około 200 prac i płacił bardzo, bardzo solidnie. W 2005 roku wyjechałem do klasztoru w Jabłecznej, na okres Świąt Wielkanocnych. Na drugi dzień dowiedziałem się, że pijacy wdarli się do mojego domku, okradli go i podpalili. Wszystko co tam miałem, stare i nowe ikony, dokumentacja fotograficzna mojej poprzedniej działalności, to wszystko poszło z dymem.
I wtedy mój przyjaciel Kazimierz Michał Ujazdowski - ówczesny minister kultury zaproponował mi przyjazd do Warszawy i pracę w Instytucie Adama Mickiewicza. Pracowałem w tym Instytucie przez kilka lat, realizując przede wszystkim wystawy sztuki polskiej i inne przedsięwzięcia artystyczne w Gruzji.
- Wówczas podjął Pan nowe wyzwanie?
Michał Bogucki: -Po tym krótkim epizodzie urzędniczym w 2009 roku stworzyłem Muzeum Ikon w Warszawie. Środki pozyskiwałem z programów miejskich i ministerialnych. Bardzo dużo włożyłem w to też własnych pieniędzy. W tworzeniu muzeum bardzo pomagała mi moja żona.
-Czy ma Pan swoją szczególną ikonę, która była dla Pana pierwowzorem, ikoną ważną?
Michał Bogucki: -Namalowałem niedawno ikonę Warszawską. Jej pierwowzorem jest ikona iwierska, czyli gruzińska. Jedna z najsławniejszych, która znajduje się na świętej Górze Athos, w klasztorze Iwerion. Mojej Bogurodzicy dołożyłem koronę i przyodziałem ją w koronacyjny płaszcz królów polskich. Płaszcz z białymi wielkimi orłami.
-Przejdźmy, proszę, do Pana abstrakcji.
Michał Bogucki: -Dodam, że w tym czasie dużo malowałem na papierze czerpanym. Tych rysunków mam teraz 300, 500, nie wiem dokładnie. Powstała cała masa tematów, które zacząłem wykorzystywać na większych płótnach. Od 3 lat, od 2019 roku powstaje ta seria, całkiem nowe malarstwo.
-Któregoś pięknego dnia pomyślał Pan, "pójdę" w abstrakcję?
Michał Bogucki: -To było związane z tym, że przestałem pracować w Muzeum Ikon, pojawił się nareszcie czas wolny dla mnie i te rysunki, które powstawały wieczorami, zaczęły przechodzić w dużo formatowe malarstwo.
-Jest coś więcej niż anegdota, którą pan przemyca w obrazach. Jest myśl głębsza. Czy to jest rodzaj komunikacji ze światem, choć obraz zawsze jest narzędziem komunikacji artysty z widzem.
Michał Bogucki: -To jest tajemnica człowieka w przestrzeni, w życiu, ale też w przestrzeni kosmicznej. Człowiek we Wszechświecie jest istotnym ogniwem, natomiast wewnętrzną konstrukcją świata jest abstrakcja. Świat jest abstrakcją, jedynie człowiek rozpoznaje swoją zdolnością poznania sens konstrukcji świata. Gdyby nie było człowieka, wszystko byłoby takie same, ale bez sensu. Człowiek, który otrzymał dar rozpoznawania dobrego i złego, ma dar tworzenia, czyli uczestniczenia w Bożym dziele, by mógł zrozumieć, co to jest świat, jak jest skonstruowany i co może do tego świata dodać. Jest taki piękny poemat Borgesa "Śmierć poety". Umierając, widzi swoją żonę, która stawia przy nim w wazonie piękną czerwoną różę. I w ostatniej chwili pojmuje, że ta róża i jego poezja to nie są rzeczy z tego świata, to są rzeczy dodane do świata.
-Można przyjąć, że ten kolor róży z rozmysłem wprowadził Pan do swoich obrazów. Teraz staje się jasne, dlaczego króluje u Pana czerwień. Czy widzowie potrafią odczytać mądrość i piękno płynące z Pana obrazów? Czy potrafią docenić, iż każdy Pana obraz jest wartością dodaną do tego świata?
Michał Bogucki: -Przytoczę słowa moich przyjaciół - Krzysztofa Fabijańskiego i Wojciecha Sternika, którzy zobaczyli, że te obrazy są troszkę inne niż to, co powszechnie i potocznie przemiela naszą rzeczywistość i uznali, że jest to sztuka mocna.
-Bardzo mocna. Czy te Pana "Góry", "Droga", tak tytułuje Pan swoje abstrakcje, oznaczają kamienie milowe Pana życia?
Michał Bogucki: -Tak. Po pierwsze, ważny jest temat góry. Co to jest góra?
-Szczyt, który trzeba zdobyć lub z niego spaść, także w sensie psychologicznym/socjologicznym.
Michał Bogucki: - Góra Tabor, Góra Przemienienia. Góra Synaj. Golgota, ale też Mont Blanc, Emei Shan, Uszba, Ararat. To jest tak, że człowiek dążąc do absolutu wchodzi na górę.
Współorganizowałem kiedyś taką wystawę w Pradze czeskiej, nazywała się "Spotkanie pod górą, spotkanie w Emaus". Potem robiliśmy wielką wystawę "Z głębokości wołam do Ciebie, Panie".
W moich abstrakcjach można znaleźć elementy ikonowe. I jest tu też Gruzja. A potem pojawia się ta dziewczyna... Nie wiem, czy pani wie dlaczego dziewczyna, a nie on? Pan Bóg stworzył człowieka, mężczyznę. Spojrzał i rzekł, nie o to mi chodziło. Spróbujmy raz jeszcze. I ulepił Ewę, kobietę. I wtedy rzekł: - I o to chodziło. No, widzicie o to chodziło. To jest ta lepsza wersja człowieka.
-Jednym słowem, oddaje Pan ukłon i szacunek kobietom. Czy to nie jest ukłon w kierunku Pana małżonki?
Michał Bogucki: -Ależ oczywiście, że jest. To jest ten wybór, jedna w życiu.
-Szczęściarz z Pana.
Michał Bogucki: -No, tak.
-Piękne są te Pana obrazy, abstrakcja i zarazem awangarda.
Michał Bogucki: - Jerzy Nowosielski nazwał abstrakcję obrazem bytów subtelnych, aniołów. To są anioły, ich odbicia, albo jakaś istota. Może to Ai - z japońskiego teatru. No - dusza błądząca, która wraca do swoich początków. I odkrywa sens tego, co przeżyła w poprzednim życiu.
-Gratuluję Panu znakomitej wystawy. Dziękuję za rozmowę.
Michał Bogucki: -Dziękuję bardzo. Zapraszam na otwarcie mojej wystawy w Galerii Stalowa. autor / źródło: redakcja, fot. Mirosław Chmiel dodano: 2021-10-22 przeczytano: 6548 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|