|
Prof. Marian Konieczny: rzeźbiarz historii- Idea jest taka: -Oto hetman Jan Zamoyski zatrzymuje konia, a koń nogą pokazuje: Tu stanie miasto. To taka anegdota. Tak to sobie wymyśliłem i tym się kierowałem - mówił prof. Marian Konieczny, przywołując wspomnienia sprzed kilkudziesięciu lat związane z wykonaniem pomnika dla Zamościa.
Światowej sławy rzeźbiarz, autor monumentalnego pomnika fundatora Zamościa z 2005 r., darczyńca rzeźb do "Galerii rzeźby profesora Mariana Koniecznego" w Zamościu będzie miał swoją tablicę pamiątkową w Alei Sław. Do odciśnięcia w tablicy pamiątkowej wybrał buty, które sprzyjały mu w jego "boskiej" pracy. - Te buty ubieram do pracowni. Mają ciekawy ornament, bardzo oryginalny. Pomysł, żeby były odciśnięte buty jest niepowtarzalny. Zrobię odcisk moich butów, mają rozmiar 42 - mówił prof. Marian Konieczny w chwilę po otrzymaniu propozycji uhonorowania jego osoby w Alei Sław w Zamościu, od 2008 roku fundowanej przez PGE Obrót S.A.
- Proszę opowiedzieć o swoich korzeniach.
prof. Marian Konieczny: Wszystko zaczęło się 13 stycznia 1930r., wtedy się urodziłem w Jasionowie, w powiecie brzozowskim. Dziadków swoich nie pamiętam. Mój ojciec Stanisław Konieczny, syn Antoniego i Karoliny z Pejczarskich był pogrobowcem. Przodkowie od wieków żyli na tej samej odległej od centrum działce, stąd nazwisko Koniecznych. Oznacza "koniec wsi", ostatni. W staropolskim języku to był odrzeczownikowy przymiotnik - "ostatni". Teraz się mówi - końcowy, a wtedy mówiło się "konieczny". Do tej pory się mówi: "A to Marian z końca". Wieś zakładana była jeszcze w czasach Kazimierza Wielkiego, tereny tzw. Grodów Czerwieńskich, II połowa XIV wieku. Moja mama pochodziła z sąsiedniej wsi Wzdów, także parafii Jasionów, z domu Styszko. Taki jest mój rodowód.
- Pana rodzice żyli z roli?
prof. Marian Konieczny: Tak, mieli gospodarstwo rolne. Ojciec to gospodarstwo powiększał, ponieważ w 1938 r. odbyła się parcelacja majątku dworskiego sąsiedniej wsi, więc ojciec dokupił ziemi. Przedtem zrobił karierę samorządową i był wójtem w Jasionowie (to był podział administracyjny jeszcze z czasów austriackich, kiedy każda wieś miała wójta). W 1938 r. zrobioną unifikację administracyjnego podziału Polski, i na wzór Kongresówki powołano gminy zbiorowe i naszą gminą był Haczów. Znana miejscowość z kościołem drewnianym z XIV w. Ojciec był też działaczem społecznym, działał w Kasach Stefczyka. Prosto z pola szedł do tego biura. Z pracy w gospodarstwie wystarczało na życie, nie tak wytworne, ale tak po wiejsku. Te tradycje pochodziły jeszcze od wczesnego średniowiecza, albo Ewangelii, czasów Chrystusa, że mięso i chleb jedli rękami, a resztę popijali. Myśmy też się tak żywili. Dopiero jak przyjechała kuzynka ojca (w 1940 r.) z Borysławia (to była wymiana ludności w czasach okupacji), i myśmy przyjęli ją z rodziną do naszego domu (mieliśmy 3 izby) - to wprowadziła nowy porządek, można powiedzieć - rewolucyjny. Każdemu dała talerz i nakrycia. To była dla nas zmiana kulturowa, rewolucja kulturalna. Moja matka też była postępowa, po przedwojennych kursach dla gospodyń wiejskich.
- Rysował pan od dzieciństwa?
prof. Marian Konieczny: Od niepamiętnych czasów. Matka mnie hołubiła, poza tym miała spokój, kiedy ja zajmowałem się rysowaniem. Więc fundowała mi papier, kredki i ołówki. Nie miała nic przeciwko kiedy ja w kuchni, za drzwiami, urządzałem całe jasełka - po prostu, malowałem i rysowałem wprost na ścianie. A ściany, jak to na wsi, co jakiś czas się bieliło, więc miałem nowe tło. Najpierw rysowałem. Zawsze interesował mnie człowiek, rysowałem ludzi w pejzażu, w domu. Kiedy miałem 11 lat i byłem w V klasie szkoły podstawowej (to było w czasie okupacji) - do Jesionowa zjechało się dużo ludzi - przesiedleńców z poznańskiego, i takich, którzy chcieli przeżyć na prowincji. Była dostateczna ilość nauczycieli i zrobili siedmioklasową szkołę (przed wojną było tylko 4 klas). Wśród przybyłych była nauczycielka, pani Sandecka ze swoją mamą. Otrzymała od mojej mamy trochę pola na uprawę grządki. Ona mówiła do mojej mamy o potrzebie mojego kształcenia. Dała mi też do czytania "Historię żółtej ciżemki". Jak to czytałem to się identyfikowałem z Wawrzusiem, pastuszkiem z podkarpackiej wsi, posiadającym uzdolnienia rzeźbiarskie. On terminował u samego Wita Stwosza. Po lekturze tej książki zacząłem rzeźbić. Tak to polubiłem, że uznałem, że rzeźbienie to większy wyczyn niż malarstwo. I tak już pozostało do dzisiaj.
- Kto zdecydował o kształceniu Pana w kierunku artystycznym?
prof. Marian Konieczny: Zajął się mną ojciec. Po wyzwoleniu, już 1.09.1944 r. otwarto gimnazjum i liceum państwowe w Brzozowie. Mimo, że byłem jednym z najmłodszych - od razu poszedłem do III gimnazjalnej (dwie klasy zrobiłem w czasie okupacji, na tajnych kompletach, dzięki tym nauczycielom, którzy przyjechali w okresie wojny do nas). W ciągu 2 lat doszedłem do małej matury. Po jej zrobieniu, ojciec pojechał ze mną do Krakowa. To był rok 1946. W Krakowie zatrzymaliśmy się u dalekich krewnych mających tradycje pedagogiczne. Oni mi poradzili, żebym zapisał się do liceum plastycznego, które powołano jako pierwsze w Polsce już w marcu 1945 r. Skończyłam 2-letnie liceum i zrobiłem maturę mając 18 lat. Zdawałem do Akademii Sztuk Pięknych, na wydział rzeźby i zostałem przyjęty przez prof. Ksawerego Dunikowskiego. To było pewnego rodzaju wyróżnienie. Zrobiłem sześcioletnie studia, 5 lat nauki, absolutorium i szósty rok - dyplom.
- Kontynuował Pan studia za granicą.
prof. Marian Konieczny: Po dyplomie otrzymałem stypendium. Wraz drugim stypendystą pojechaliśmy do Leningradu, dzisiaj Sankt Petersburga. Tam w Instytucie Akademii Sztuk Pięknych pracowałem jako doktorant przez cztery lata. Ożeniłem z dziewczyną, która była asystentką na architekturze. Mój promotor namawiał mnie abym został, ale my wróciliśmy do Polski. Zgodnie z podpisaną umową przed uzyskaniem stypendium, od października 1958 r. rozpocząłem pracę na ASP w Krakowie, w charakterze adiunkta. Potem kariera się rozwijała, byłem dziekanem, rektorem.
- Jest Pan kojarzony przede wszystkim z Warszawską Nike.
prof. Marian Konieczny: Zaraz po moim powrocie do Polski (1959 r.) ogłoszono II etap konkursu na pomnik Bohaterów Warszawy. Ja przystąpiłem do tego konkursu i go wygrałem. Odsłonięcie pomnika odbyło się 22 lipca 1964 r., na XX-lecie PRL. Dwa lata później otrzymałem wielką nagrodę państwową za tę Warszawską Nike. Tak się zaczęła moja kariera artystyczna. W konkursach brałem udział wiele razy. Już na I roku studiów uczestniczyłem w konkursie na pomnik Chopina. Zawsze otrzymywałem jakąś nagrodę, wyróżnienia, a czasami realizację. Drugi pomnik zrealizowałem w 1964 r. To była Maria Skłodowska-Curie w Lublinie. I tak dalej, potem już trudno wyliczać...
- Czy patrząc dzisiaj na kultowy pomnik Nike, zmieniłby pan coś, czy nie, bo geniusz się objawił i potem się już nic nie poprawia?
prof. Marian Konieczny: Ja w każdym pomniku widzę niedociągnięcia, takie zawodowe, artystyczne, ale jak się odleje pomnik i postawi na cokole to trudno potem go poprawić. Człowiek zabiera się do pracy z odpowiedzialnością. Jest to uskrzydlające i jednocześnie obciążające. Jak w każdej twórczości - jest zamysł i musi być "lot". Jak się zacznie realizować ten zamysł to jest ciążenie do ziemi, bo materia jest oporna i trzeba umieć to zrobić, żeby odpowiadało lotnemu zamysłowi. Poświęciłem temu, głęboki w symbolice, cały cykl pt.: "Dedal i Ikar". Dedal był architektem i rzeźbiarzem. To z poematu Owidiusza, który znam w oryginale na pamięć (łaciny uczyłem się w gimnazjum). Cały cykl szkiców poświęciłem oderwaniu się od ciężkiej materii. To jest niemożliwe, ale to usiłowanie jest czymś. Tam jest tęsknota i ta droga ucieczki z niewoli.
- Nie ustaje Pan w swojej aktywności artystycznej.
prof. Marian Konieczny: Do dzisiaj robię różne rzeczy, oprócz pomników, które robiłem na zadania społeczne. Zawsze założenia ideowe na pomnik były formułowane przez jakieś społeczne gremium, które chciało ten pomnik postawić, określające co powinien on wyrażać. Jeśli chodzi o ten cykl "Detal i Ikar" to pokazuję to, co ja mam do wyrażenia, tylko i wyłącznie osobiste rzeczy. I będą takie kompozycje w tej galerii w Zamościu. Na zewnątrz jest cykl "Macierzyństwo", takie duże "ręce" i dziecko, "Ecce Homo" i stary pień drzewa, na którym wyrasta młoda gałąź. Taka symbolika. Trzecia rzeźba jest optymistyczna i dekoracyjna - to "Wisła". Apoteoza naszej rzeki, która przepływa przez środek kraju. Postać, która ma kręty kształt tej naszej narodowej rzeki, tylko bardziej rozciągnięte ręce, jakby opiekuńczo nad całym krajem. Taka jest wymowa.
- Czy jest taki pomnik, o którego zrobieniu pan marzył, a realizacja nie doszła do skutku?
prof. Marian Konieczny: Jest taki. Dochodziło już do realizacji. To był pomnik konny Władysława Warneńczyka. Mieliśmy taką umowę z Towarzystwem Przyjaciół Polsko-Bułgarskich. Mieli zadbać o otoczenie i cokół, a ja zrobić makietę w skali 1:5. Może jeszcze w Zamościu mógłbym to pokazać? Nie zostało to zrealizowane bo zmieniła się trochę historia. Szkoda, bo to jest naprawdę interesujący pomnik. Szukałem odniesień do Bitwy pod Warną, ostatniej z krzyżowych wypraw. Podobno była już zwycięską bitwą i nagle król Władysław, osłabiony - być może przez nocne hulanki - chciał się "pokazać". Takie były zwyczaje w średniowieczu. Jako przywódca skoczył do przodu i natknął się na Turka, który mieczem uciął głowę koniowi. Koń padł, a w naszych szeregach nastąpił popłoch i odwrót. I został król. Do dzisiaj nie wiadomo czy on przeżył.
- Bardzo cenimy sobie pomnik Jana Zamoyskiego, który Pan wykonał. Proszę przybliżyć okoliczności jego powstawania.
prof. Marian Konieczny: To trwało bardzo długo. Najpierw był komitet, który zbierał pieniądze, ale nie mógł uzbierać. Takie rzeczy są kosztowane. Odlew konia kosztował ponad 200 tys. zł. W sumie to kosztowało jakieś pół miliona złotych. To było pod koniec l. 80-tych. Ja zacząłem projektować na zlecenie Komitetu, którego przewodniczącym był Franciszek Smoter. Nawet nie mieliśmy umowy, bo nie było pieniędzy. Mnie się spodobał temat. Zrobiłem nawet dwa projekty w skali 1:10. Jeden z nich opracowałem dla Fundacji Morando. Podpisaliśmy umowę, mieli pieniądze - powstał pomnik.
- Nasz hetman Zamoyski nie mieścił się Panu w pracowni.
prof. Marian Konieczny: Tak, choć ja mam pracownię bardzo wysoką, do 7 m wysokości i 100 m kw. powierzchni. Hetmańska buława nie zmieściła się pod stropem. Model pociąłem na kawałki, potem w kawałkach był odlewany i składany w całość. Idea jest taka: oto hetman Jan Zamoyski zatrzymuje konia, a koń tą noga pokazuje: Tu stanie miasto. To taka anegdota. Tak to sobie wymyśliłem i tym się kierowałem.
- Czy Pan ma swój ulubiony pomnik? Czy każdy następny jest ulubiony?
prof. Marian Konieczny: Ha, ha, ha. Ten pierwszy. Z nim jestem identyfikowany cały czas. Konieczny? A to ten od Nike. Drugi taki jest w Algierii. Parę lat temu od prezydenta Algierii otrzymałem złoty medal z okazji rocznicy wyzwolenia kraju spod władzy Francuzów. Ten pomnik stanął w 1982 r. Mnie zaliczyli do bohaterów. Pomnik ten to naprawdę wyjątkowa rzecz, tym się też mogę chwalić, bo on stał się nieomal herbem całej Algierii. Na taksówkach mają ten pomnik, wydrukowano największy nominał banknotu z moim pomnikiem. Teraz tam nie jeżdżę bo górę wzięli bracia muzułmańscy.
- A czy pomnik Ofiar UPA na Kresach znalazł swój szczęśliwy finał, czy nie?
prof. Marian Konieczny: Nie. Ja go robiłem w Gliwickich Zakładach Odlewniczych. Ten Komitet, który go zamówił, nie ma pieniędzy. Ale nie ma też zezwolenia. Wie pani jaka jest nasza polityka wobec Ukrainy. Zapominamy o historii. Ponieważ ja pochodzę z pogranicza, to wiem, że w l. 1943-44, a nawet później - było tam bardzo niebezpiecznie dla Polaków. Płonęły wsie, uciekaliśmy do lasu. Uspokoiło się dopiero jak przeprowadzono Akcję "Wisła".
- Czy to Pani Marii Sarnik-Koniecznej należy oddać szacunek, że w Zamościu będzie "Galeria rzeźby prof. Mariana Koniecznego"?
prof. Marian Konieczny: Zasadniczo, tak. Ona ma szczególny sentyment do Zamościa. Ona traktuje Zamość nieomal jak miasto rodzinne. Poświęciła wiele rzeczy dla miasta i także tam pracowała kilkanaście lat jako miejski, a następnie wojewódzki konserwator zabytków. Honorowano ją tam, mimo tego, że była bezpartyjna - została posłem. Ja też byłem posłem i spotkaliśmy się w tej samej komisji kultury.
- Są i inne wymiary Pana działalności artystycznej.
prof. Marian Konieczny: Medali zrobiłem dużo, ale nie zaliczam ich do wielkich osiągnięć. Niektóre są cenione przez zamawiających. Wszystkie medale zrobiłem społecznie. Dużo medali zrobiłem na prośbę Maryli (Marii Sarnik-Koniecznej - przyp. autora), bo ona jest działaczką Stowarzyszenia Konserwatorów Zabytków.
- Jak się czuje artysta kiedy jego pomnik zdejmuje się z postumentu, bo tak zdecydowała historia?
prof. Marian Konieczny: Pomniki zdejmowano od czasów prehistorycznych. Tak to jest. Przychodzi nowa władza, albo jeszcze inaczej. Ja czytam Biblię. To był nakaz Mojżesza, a wszystko co mówił Mojżesz to tak, jakby Bóg przez niego przemawiał: Kiedy jako Izraelici wejdziecie na ziemię egipską to spalicie ich święte gaje, połamiecie pomniki, portrety. Taka kalkę robili również hitlerowcy. Takie rzeczy się działy i dzieją w różnych krajach.
- Czy rzeźbiarz, oprócz talentu i wiedzy musi mieć mocne ręce?
prof. Marian Konieczny: Nie musi. Ja mam nieduże ręce. Są mocne, bo mam je wypracowane.
- Dziękuję za rozmowę.
prof. Marian Konieczny: Dziękuję bardzo. Jestem zaszczycony.autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2014-03-29 przeczytano: 13629 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|