www.zamosconline.pl - Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu
Zamość i Roztocze - redakcja Zamość i Roztocze - formularz kontaktowy Zamość i Roztocze - linkownia stron Zamość i Roztocze - komentarze internautów Zamość i Roztocze - reklama Zamość i Roztocze - galeria foto
Redakcja Kontakt Polecamy Komentarze Reklama Fotogaleria
Witaj w wtorek, 3 grudnia 2024, w 338 dniu roku. Pamiętaj o życzeniach dla: Franciszka, Ksawerego, Kasjusza.
Grudniowe przysłowia: Grudzień gdy łagodny wszędzie, cała zima dzieckiem będzie. [...]

Turystyka: Noclegi, Jedzenie, Kluby i dyskoteki, Komunikacja, Biura podróży Rozrywka: Częst. radiowe, Program TV, Kina, Tapety, e-Kartki, Puzle, Forum Służba zdrowia: Apteki, Przychodnie, Stomatologia Pozostałe: Kościoły, Bankomaty, Samorządy, Szkoły, Alfabet Twórców Zamojskich

www.zamosconline.pl Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu


\Home > Turystyka


- - - - POLECAMY - - - -




Peru - Boliwia. Egzotyczna wyprawa.

W dniach 19.10.02-13.11.02 członkowie Zamojskiego Klubu Podróżnika "Globtroter" Leonard Kapuściński, Józef Kwaśniak, i Piotr Zięba odbyli swoją trzecią egzotyczną wyprawę "Peru-Boliwia 2002". Cel został zrealizowany a oto relacja z tej niezwykłej wyprawy.

Po 15 godzinach lotu samolot już w nocy wylądował na lotnisku. Lima przywitała nas gęstą mgłą, która okazała się później stałym elementem krajobrazu tego miasta, nie ustępującym nawet w ciągu dnia. Po krótkich targach z taksówkarzami udało nam się zbić cenę do zadowalającej wartości. Taksówkarz trochę się zdziwił, gdy usłyszał nazwę hotelu bowiem starym naszym zwyczajem nie kierowaliśmy się do turystycznej i reprezentacyjnej dzielnicy miasta, lecz w stronę najniższych cen. Jak zwykle wynikało to z kolejnego niskiego budżetu naszej wyprawy oraz z faktu, że jest to jedyny sposób na to by poczuć prawdziwy "zapach" miasta. Czasami dosłownie...

Jadąc ulicami Limy oświetlonych żółtopomarańczowym sodowym światłem nasz taksówkarz dał na próbkę miejscowych zasad ruchu drogowego polegającym głownie na... braku zasad. Nam nie udało się wcale dopasować naszych przepisów do miejscowych zwyczajów, tym bardziej, że zamiast znaków drogowych ulice ozdabiały reklamy. Na skrzyżowaniach obowiązuje zasada, kto pierwszy ten lepszy, wiec raz po raz cierpła nam skóra a jazda przypominała trochę rosyjską ruletkę "okraszaną" dodatkowo jazgotem klaksonów. Po części by zaznaczyć swoją dominację na ulicy a po części by.... przegonić przechodniów. Niepokornym i powolnym taksówkarz jeździł niemalże po piętach. Strach pomyśleć, że za chwilę po skończonym kursie z polujących staniemy się zwierzyną!

Położona nad brzegiem Oceanu Spokojnego Lima jest miastem ogromnych kontrastów. Nowoczesna, piękna i reprezentacyjna dzielnica Miraflores może sugerować, że przez pomyłkę kupiliśmy bilety do innej Ameryki. Wystarczy jednak przejechać kilkanaście kilometrów dalej na obrzeża miasta, by znaleźć się trudnej do pisania biedzie. Slumsy wyrastają wprost z ziemi i mają kolor ziemi, bowiem głównym budulcem biednych jest wysuszona na słońcu i zmieszana ze słomą glina. Pośród tych ruin kręcą się obdarte dzieci. Przygnębiający widok pieczętują wałęsające się wszędzie sfory psów. Nie ryzykowaliśmy więc nocnych spacerów w tych dzielnicach. Dosyć dobrze natomiast poznaliśmy dzielnice tzw. warstw średnich, w której toczy się życie zwykłych Peruwianczyków. Rozciągnięte na olbrzymim obszarze (Lima liczy ok. 8 mln. mieszkańców), stwarza wrażenie ogromnego placu budowy, nie dlatego że widać ciągle nowe inwestycje lecz ze względu na sterczące z większości budynków druty zbrojeniowe, sugerujące, że "kiedyś" będzie tu dobudowana następna kondygnacja. Widać, że większość budowli tak czeka na zakończenie od co najmniej kilkunastu lat.

Kontrasty to norma w Peru. Trudno więc się dziwić, że kraj ten prześladuje plaga pospolitych przestępstw. Przewodniki aż "krzyczą" od przestróg przed kieszonkowcami i napadami na turystów. Nam udało się uniknąć tego rodzaju przygód, chociaż spotkaliśmy ludzi, którzy przez nieuwagę zostali w "skarpetkach". Najłatwiej zostać oskubanym, gdy zbytnio zaangażujesz się w targi. Trzeba pamiętać, iż w Peru targowanie należy do "dobrego tonu". A i jest gdzie się targować, bo odnosi się wrażenie, ze handel do główne zajęcie w miejscowej ludności, więc każde miasto wygląda jak jeden wielki bazar. Większość cen jest do akceptacji przez zachodnich turystów, którzy jednak tak rozpuścili miejscowych, że musimy mocno się napracować, by uzyskać porządny rabat. Ale warto, bowiem takiego klienta przynajmniej się szanuje.

Nie zabawiliśmy długo w Limie, gdyż wielkie miasta szybko nas męczą. Pożegnaliśmy więc przytulny nasz hotelik i wyruszyliśmy w nieznane brzegiem oceanu na południe do Pisco. Większą część trasy zamieszkają ludzie w swoich slumsach. Dziesiątki kilometrów biedy. Przygnębiający widok. Za oknem ponura pogoda a z głębi autobusu docierają tęskne dźwięki gitary. Samochód zatrzymuje się na krótki postój. Przez chwilę jesteśmy częścią "żywotu robaka" jak prowadzą niektórzy na tym świecie. Jednak my mamy bilet powrotny...

Rybackie Pisco nie zachwyca architekturą. Zgniłym zapachem oceanu też nie. Oferuje za to wspaniałe wycieczki 30 km w głąb oceanu na Wyspy Balleastas, na których to wylegują się "rzędem" lwy morskie, foki i cała gama ptactwa. Niezła frajda popatrzeć na to z bliska.

Kolejny etap naszej podróży to Nasca. Odkąd pamiętam miejsce to zawsze rozbudzało moją wyobraźnie! Któż nie zna bowiem opowieści Denikena i związków linii z kosmitami? Aby dobrze przyjrzeć się tajemniczym liniom wykupiliśmy półgodzinny lot na płaskowyżem. Zresztą innego sposobu nie ma. Na przestrzeni kilkunastu kilometrów kwadratowych KTOŚ narysował figury, które widoczne są tylko z lotu ptaka. Pomimo, że minęło już kilkadziesiąt lat od ich "odkrycia" nikt tak naprawdę nie wie, skąd się wzięły tajemnicze linie i do czego służyły. Ostatnia sensowna teoria mówi o gigantycznym kalendarzu. Swoją drogą nie mały musiałby być osobnik, który czytał ten kalendarz. A może mówiąc o prymitywnych kulturach (do której zalicza się także kultura Nazca) popełniamy mezalians? Podobno, wytyczenie niektórych prostych linii, (np. których przedłużenia przecinają się idealnie w punkcie oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów i wyraźnie oznakowane kamiennym słupem) było nie możliwe bez specjalistycznych przyrządów geodezyjnych.

Od tego miejsca w Peru ciągle napotykaliśmy na coś z przeszłości, które nieuchronnie wywoływało u nas pytanie: "Jak oni to zrobili???".

Kolejny przystanek naszej podróży to Kanion Colca. Najgłębszy na świecie (co najmniej 3200 m do dna rzeki) a rozsławiony dzięki polskiej ekspedycji CANOANDES '79, która przepłynęła po raz pierwszy rzekę Rio Colca i rozsławiła go dla turystyki. Po kilku godzinach jazdy bezdrożami, niemiłosiernie zakurzeni dotarliśmy do zagubionego w Andach, sennego miasteczka Chivay. Mimo że droga wznosi się miejscami do wysokości 4900 m npm, dojechaliśmy tam autobusem (zresztą autobusy w Peru dojeżdżają w wiele "dziwnych" miejsc). Miejscowi widząc, że turyści oddychają jak ryby wyrzucone na brzeg szybko spieszą z filiżanką herbaty z.... koki! Właśnie, nie zapominajmy, że jesteśmy w kraju gdzie uprawa koki jest zupełnie legalna, a taką herbatkę można wszędzie bez problemu kupić. My nie potrzebowaliśmy dodatkowego "poweru" lecz aklimatyzacji, a tutaj taki napar to antidotum na chorobę wysokościową.

Stosując się do informacji w przewodniku, że kondory w kanionie latają w godzinach 7-9, wczesnym rankiem wyruszamy na słynny punkt widokowy Cruz del condor. Zgodnie "z planem" pięć minut przed 7 pojawia się wielkie czarne ptaszysko i pięknie prezentuje się przelatując nad głowami zgromadzonych turystów.

Trzy kilometry w dole wije się groźna rzeka a tu na górze słychać jej pomruk. Wokół pozbawiony roślinności iście księżycowy krajobraz. Zastanawiające, do jakich fascynujących formacji jest zdolna natura!

Kolejny cel naszej podróży to Tititaca, najwyżej położone jezioro żeglowne na świecie (Sporo tych "naj" ma Peru). Przycupnięte na brzegu jeziora miasto Puno oferuje piękny widok na granatową taflę jeziora. My dodatkowo mieliśmy szczęście bowiem trafiliśmy na Dni Puno, w związku z czym kolorowe parady uliczne oraz ogólny świąteczny nastrój znacznie ubarwił nam pobyt. Żelaznym punktem są wycieczki na zbudowane z trzciny pływające wyspy Uros położone kilka kilometrów od brzegu. Jest ich w sumie kilkanaście. Zamieszkujący je Indianie nie zmieniają sposobu życia od wieków. Głównym zajęciem tych ludzi jest rybołówstwo. Podobno są to niezwykle... leniwi ludzie, ale mniejsza o to - ich wielka sympatia sprawia, że można im wybaczyć tę małą niedoskonałość. Mieszkają w małych szałasach z trzciny i widać, że nic więcej do szczęścia nie potrzebują. Aż miło popatrzeć na tych leniuszków!

Po przekroczeniu granicy z Boliwią znaleźliśmy się z drugiej strony jeziora w miejscowości Copacabana. Tutaj woda ma kolor szmaragdowy. Zwiedziliśmy Isla del Sol miejsce gdzie wg wierzeń Inków narodziło się Słońce. Patrząc na mistyczną urodę tej wyspy trudno nie podzielić tego poglądu. Jedynie co zakłóca przyjemne doznania z wyprawy na Wyspę Słońca ( i pobliską Wyspę Księżyca) jest fakt, że cała wycieczka trwa 12 godzin, gdzie większość czasu spędza się na twardej drewnianej ławeczce rozklekotanej łajby.

Po kilku dniach pobytu nad pięknym jeziorem wyruszamy dalej na wschód w stronę La Paz. Widok na przepięknie położoną na stoku krateru wulkanicznego stolicę Boliwii zapiera dech. Nad miastem królują ośnieżone stoki Andów, zaraz poniżej zaczyna się miasto i schodzi głęboko bo 1200 metrów dół. Cały krater jest zamieszkały, a ulice które biegną do góry nierzadko nachylone są 45 stopni! Trzeba mieć bardzo dobre hamulce by tu jeździć.

Z La Paz udaliśmy się do Soraty, miejsca w Andach gdzie postanowiliśmy trochę odpocząć. Ma bowiem sławę najpiękniejszego górskiego kurortu w Boliwii. Droga biegła rozległym płaskowyżem, aż do momentu, gdy nagle zaczęła zjeżdżać w dół. Zrazu łagodnie, potem coraz gwałtowniej wiła się po stoku kanionu. Zaczęła nam skóra cierpnąć na plecach. A gdy autobus wjechał na półkę skalną o szerokości auta i z jednej strony widać było rzekę... 600 m poniżej, zaczęliśmy się pocić. Gdy w końcu kierowca zaczął dodawać gazu - żałowaliśmy, że się tu znaleźliśmy! Za oknem "dodawały" nam otuchy rzędy krzyży na zboczu, dla upamiętnienia pamięci tych, którym nie udało się zjechać.... Ta męczarnia trwała całą godzinę, bo tyle czasu potrzeba było na zjechanie w dół kanionu.

Po 2 dniach wypoczynku udaliśmy się w drogę powrotną. Wszystko odbyło się jak przy zjeździe, lecz dodać muszę, że tym razem droga była rozmyta przez ulewne deszcze a przepełniony do granic autobus miał łyse opony.

Do Cusco, niegdyś stolicy imperium Inków jechaliśmy całą noc autobusem. Miasto zaskoczyło nas pięknym położeniem i czystością ulicach, co rzadko się spotyka w Peru. Kręci się tu masę turystów, bowiem to punkt wypadowy do Machu Picchu. Miejscowi doskonale wiedzą, że dużo można zapłacić, by zobaczyć to cudo, więc bez skrupułów "łoją" turystów z kasy. A jest co oglądać! Żadne słowa ani zdjęcie w pełni nie oddadzą magii tego miejsca. Położone na szczycie stromej góry, otoczone szczytami Andów i spowite w chmurach tajemnicze zaginione miasto powoduje, że nie można nasycić oczu i duszy.

Na koniec naszej eskapady zostawiliśmy sobie "gwoźdź programu" - amazońską dżunglę. Z braku czasu odległość, którą ciężarówką pokonuje się co najmniej 3 dni, przelecieliśmy samolotem. Po wylądowaniu w Peurto Maldonaldo dopadł nas morderczy upał dochodzący 40 stopni w cieniu i prawie stuprocentowa wilgotność powietrza. Natychmiast zalał nas pot. W tak ekstremalnych warunkach udało nam się jednak wytargować bardzo atrakcyjną cenę za pobyt w dżungli z sympatycznym staruszkiem, naszym przewodnikiem. Wczesnym popołudniem po przepłynięciu kilkudziesięciu kilometrów łodzią i półtoragodzinnym marszu pośród węży i jaszczurek dotarliśmy do małej wioski, gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg. Spośród atrakcji, jakie oferuje amazońska dżungla na długo w pamięci pozostanie nam kąpiel w rzecznej lagunie wśród...piranii i kajmanów (chyba dla podkreślenia dramaturgii nasz przewodnik "zapomniał" nam o tym powiedzieć) oraz noc szałasie w towarzystwie robali i pająków, o rozmiarach dłoni bramkarza piłkarskiej reprezantacji. Serdecznie polecam!

Po 23 dniach włóczęgi po pięknym kraju potomków Inków, podczas której najbardziej brakowało nam smaku polskich kiszonych ogórków i śledzi w occie nadszedł powrotu. Zabrakło czasu by dotrzeć do wielu miejsc, ale w końcu urlop nie trwa wiecznie.


autor / źródło: Piotr Zięba
dodano: 2007-10-26 przeczytano: 3835 razy.












- - - - POLECAMY - - - -




Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu - Twoje źródło informacji

Wykorzystanie materiałów (tekstów, zdjęć) zamieszczonych na stronach www.zamosconline.pl wymaga zgody redakcji portalu!

Domeny na sprzedaż: krasnobrod.net, wdzydze.net, borsk.net, kredki.com, ciuchland.pl, bobasy.net, naRoztocze.pl, dzieraznia.pl
Projektowanie stron internetowych, kontakt: www.vdm.pl, tel. 604 54 80 50, biuro@vdm.pl
Startuj z nami   Dodaj do ulubionych
Copyright © 2006 by Zamość onLine All rights reserved.        Polityka prywatności i RODO Val de Mar Systemy Komputerowe --> strony internetowe, hosting, programowanie, bazy danych, edukacja, internet