|
Dziennik z podróży do Nepalu cz.3Dzień 13 / 5.10
Dzisiaj postanowiliśmy zdobyć Kala Pattar po raz drugi. Po 8.00 rozpoczynamy podejście, które zajęło nam 2 godziny. Idziemy ciężko, co chwile odpoczywając łapiąc powietrze. W końcu jesteśmy...
Seria zdjęć pamiątkowych, kielich za spełnienie marzeń i powrót na dół z zamiarem wykonania skoku do Lobuche. Jednak po zejściu ze szczytu byliśmy tak wykończeni, że postanowiliśmy przespać kolejną noc w Gorak. Trochę się boję tej nocy, bo odkąd jestem w tych górach, tylko raz nie myślałem, że jest to moja ostatnia noc w życiu. To wszystko za przyczyną braku tlenu, którego jest tutaj jakieś 80% tego co na dole. Organizm reaguje tak jak ryba wyrzucona na brzeg.
Dzień 14 / 6.10
Rano jakaś siła karze mi wstać i ponownie wleźć na tę górę. Zimno jak diabli, znowu płuca wypluwam, ale ciągnie mnie ten widok. Znowu stoję przed majestatem, który w porannych promieniach słońca ciągle nie przestaje przerażać swoim ogromem i potęgą. Patrzę tak na niego, ze świadomością, że już za chwilę będę tęsknił. Chłonę tę chwilę całym swoim "jestestwem". Myślę o ludziach, którzy przytłoczeni codziennością nie mieli tyle szczęścia co ja. Dziękuję, że tu jestem...
Zaczyna się dzień, schodzę na dół i robię porządkowanie plecaka. Wszystko co wydało mi się zbędne poszło "pod młotek". Sprzedałem m.in. swoją koszulę flanelową płyn i do impregnacji (nie zapowiada się na deszcz). Tutaj każdy gram jest ważny...
Żegnamy się ze Stevem,- mocny, braterski uścisk dłoni, "Good luck Steve" - i o 8.00 wyruszamy w długą drogę z zamiarem dojścia do Periche. Słońce pali niemiłosiernie na tych wysokościach. Leszek ma od kilku dni bardzo poważne oparzenia dłoni a Józek nosa. Trzeba pamiętać aby zawsze chronić się kremem przeciwsłonecznym. Po 8 godzinach - nie śpiesząc się zbytnio osiągamy wioskę położoną 800 m poniżej Gorak. Zdecydowanie lepiej się mam oddycha na tych wyskościach.
W logdy "Yeti" spotykamy młodą Niemkę, która podróżuje samotnie. Sam nie wiem co o tym myśleć - ale coś mi się wydaje, ze kusi los bowiem docierają do nas informacje, o przypadkach kradzieży. Pewnie dociera tutaj zachodnia "kultura"
To połowa naszego trekkingu.
Dzień 15 / 7.10
Etap z Periche do Porthse zajął nam 7 godz. przepiękną i malowniczą górską ścieżką, Kręta, wijąca się nad przepaściami dochodzącymi do 500 m spowodowała, że nie myśleliśmy o zmęczeniu tylko o tym, by się nie wypieprzyć w te przepaście, podczas mijania się z jakami nie było to takie proste, bo ścieżyna nie była wcale dwupasmowa.
W planach było dojście prawą stroną doliny Gokyo do Konar, ale byliśmy już tak wykończeni, że z ulgą znaleźliśmy logdę w Periche. Całkiem przyjemne warunki, jeśli w ogóle można tak mówić o warunkach w górach. Pokoje ze sklejki trochę śmierdzą, twarde prycze, a okno w dachu ze sztucznego eternitu falistego. Ale przynajmniej obszerne i już nie czuje się jak w trumnie jak było wyżej. Klaustrofobia - nieprzyjemna rzecz.
Wieczorem spotykamy pana Cymbalskiego - emerytowanego policjanta z Chicago. Ciekawe, czy wie jakie jest pochodzenie jego nazwiska???
Dzień 16 / 8.10
Dzisiaj spało mi się wyśmienicie, co nie zdarzało się ostatnio zbyt często.
Dzisiaj etap do Machermo według mapy 4 godz. -hehe już ja to znam, mapa oszukuje. Zamiast czterech idziemy siedem godz. z przerwami na herbatkę.
W Machermo tłok jak diabli - po raz pierwszy na szlaku - i brak miejsc do spania. Oznacza to, że sezon turystyczny zaczął się na dobre. (rocznie w Himalaje przybywa tu ok. 20 tys. trekkersów). W końcu znaleźliśmy taką jedną, przy której chatka Kiemliczów z "Potopu" to Mariott. Na wspólnej sali jest jakieś10 osób -międzynarodowe towarzystwo. Gospodarz gotuje coś na kociołku. Wewnątrz dymi jak cholera bo nie ma żadnego komina. Jak przeżyjemy tę noc i nie zaczadziejemy to będzie dobrze.
Do tego towarzystwo - z jednej strony Japończyk a z drugiej Niemiec. Wraca koalicja czy co??? Do tego Niemiec mówi, że zna trochę Warszawę, bo był tam z ojcem w czterdziestym piątym. Pewnie zrobili sobie wycieczkę z Wermahtem, hehe. A ja mu dałem maść rozgrzewającą...
Na szczęście moje głupie myśli zabija humor jakim tryskają, z zwłaszcza Japończyk. Przezabawny, uroczy i dziarski starszy pan o imieniu Teiji.
"Uciekłem w góry - powiada - przed pracą. Nikt nie wie, gdzie jestem. Każdy myśli, że twardo pracuję w instytucie. Wykładam na uniwersytecie w Kathmandu" - zupełna wolność!!!! Szybko znajdujemy wspólny język, tym bardziej, że na własnoręcznie wystruganej okarynie zgrał nam "Szła dzieweczka". Zaraz przyłączyliśmy się do niego śpiewając - drąc gardło na całą dolinę. Cała sala śpiewa z nami!!!
Później Teiji upichcił coś ze swoich warzyw, my dodaliśmy swój polski czosnek i powstała z tego zupa zwana przez niego naprędce "himalaya fire". Smakowała jak diabli.
W wyśmienitych humorach kładziemy się spać.
Cholera - gospodarz dorzucił do ognia - nie ma ktoś maski przeciwgazowej??????????!!!!!!!!!
Machermo słynie z ataków Yeti w 1974 roku. Podobno położył trupem 3 yaki i zaatakował miejscową kobietę. Była mocno pokancerowana ale przeżyła. Próbowałem ją znaleźć, lecz gospodarz nie potrafił mi powiedzieć gdzie może teraz być.
Dzień 17 / 9.10
Jestem w przepięknym miejscu na Ziemi - Gokyo. Sezonowa miejscowość położona na wysokości 4790 m npm. na brzegu drugiego szmaragdowego jeziora, otoczona skałami, szczytem Gokyo Ri i prawym brzegiem lodowca wypływającego z Cho Oyu. Właśnie wygrzewam się na słońcu na bocznej morenie lodowca, jakieś 30 m ponad wioską i wsłuchuję się w głuchy pomruk lodowca. Jaka potężna siła porusza tą masą brudnego lodu!!! Ciągle coś się dzieje; trzaski, huki i łomoty. ON ŻYJE!
Wieczorem przypomniała się moja "znajoma" i to ze zdwojoną siła. Do tego mam dreszcze, gorączkę i łamanie w kościach. Czuję się fatalnie. Chłopaki z Krakowa Rafał i Mariusz ratują mnie swoimi lekarstwami (przeszli do Gokyo przez Cho La - przełącz, skaracającą znacznie drogę. My ze względu na problemy zdrowotne wybraliśmy inną drogę- opisywaną wcześniej). Kładę się na kilka godzin, ale wypoczynku (i ulgi) niestety nie ma. Nasz pokój jest pod "living room", w którym jest mnóstwo trekersów a ściany i podłoga jest z cienkiej sklejki. Całość daje w efekcie potężne pudło rezonansowe. To co na górze jest zwykłym upadkiem widelca, na dole zamienia się w łoskot. Tak więc, zamiast kojącego odpoczynku mam gwizd w uszach i ból głowy. Pięknie...
Czekamy ze spaniem tak długo jak się da, tzn. aż się towarzystwo na górze wyciszy, ale i tak nie da się usnąć bo gospodarz krząta się do bardzo późna i do tego znowu brakuje tlenu. Klnę na czym świat stoi, Leszek mi wtóruję, a Józek chrapie!!! Cholera, nie ma sprawiedliwości na tym świecie...
Dzień 18 / 10.10
Obudził nas "suwak" szuraniem buciorów po podłodze a naszym suficie już przed 6.00. Zerwaliśmy się jednak trochę później. Dziwne - ale większość moich dolegliwości poszła sobie. Została tylko stara "znajoma"...
O 7.15 ruszamy w stronę Gokyo-Ri. Brak tlenu - mimo że bez plecaków - daje się ostro we znaki, bo góra ma ponad 500 m wysokości. Niby nic na nizinach, ale tutaj każdy krok wymaga ogromnego wysiłku; kłucie w płucach, zadyszka, odpoczynek - powtarzamy ten cykl co kilka chwil. W końcu wyleźliśmy...
JAKIE WIDOKI!!!! Everest, Lhotse, Cho Oyu - wszystko jak na dłoni, a w dole szmaragdowe tafle jezior. CUDO!!!
Cieszymy oczy przez ponad godzinę. Za plecami cieszą się z nami jacyś golfiści strzelając piłeczki w przepaść. Brawo za pomysł.
Jakże różnej maści ludzi przeciąga ten magnes....
Po powrocie z wierzchołka zrobiłem sobie prawie czterogodzinną wycieczkę do czwartego szmaragdowego jeziora (wioska Gokyo jest przy drugim) blisko ściany Cho Oyu. Robi wrażenie, mimo że chmury już przykryły wierzchołek. "Źródło" lodowca pofałdowane i ciągle przerażające, przekształca się w długi na 8 km jęzor , niebezpieczny dla śmiałków, którzy odważyliby się go przejść. Pełno zdradzieckich szczelin.
Wieczorem gramy w carrom board tradycyjną nepalską grę przypominającą trochę krzyżówkę bilarda z polskim cymbergajem. Przesiedzieliśmy nad nią do 21.00 razem z kumplami z Krakowa. Później pijany właściciel lodgy awanturę. Mimo, że nie znaliśmy nepalskiego wiadomo było o co chodzi - jak to w rodzinnej awanturze - tak samo na całym świecie...
O 22.30 już smacznie spaliśmy, bo pijany "suwak" na górze też się wyłączył.autor / źródło: Piotr Zięba dodano: 2007-01-21 przeczytano: 4296 razy.
Zobacz podobne:
Warto przeczytać:
|
|
|
|